MARTA KISIEL
„NOMEN OMEN”
WYDAWNICTWO UROBOROS,
WARSZAWA 2014
WYDAWNICTWO NALEŻY DO
GRUPY WYDAWNICZEJ FOKSAL
Salka ma dość. Tak
niezwyczajnie i nie po prostu.
Bo ma dwadzieścia-parę
lat i chce uciec z własnego domu, żyć sama, z dala od niego – to
zrozumiałe, bo na każdego przychodzi takie pragnienie. Ale nie
każdy musi uciekać przed matką, która koniecznie chce
rozdziewiczyć swoją córkę i podarować jej rozkosze zmysłowe,
nie każdy musi uciekać przed ojcem naukowcem i bratem, Niedasiem,
który wdeptuje twoje ego w podłogę. I do tego jest darmozjadem,
leniem, zakałą rodu, a mimo to wychwalany pod niebiosa, na rękach
noszony o hołubiony przez całą rodzinę.
A Salka zatrzasnęła
drzwi swojego rodzinnego domu, gdy usłyszała, jak matka zachwala
telemarketerowi rozłożystość jej bioder, potencjał erotyczny i
moc, która czyha w jej bujnym ciele. Ciało owszem, Salka ma bujne,
nawet zbyt bujne tu i ówdzie, ale chciałaby jego bujność zachować
dla siebie, a nie obdzielać nim pół miasta. Pakuje więc w walizkę
parę rzeczy i po prostu się wyprowadza. Do Wrocławia. Na Lipową
5. I nie ma pojęcia czemu taksówkarz nie chce jej zawieźć pod
same drzwi, tylko zostawia gdzieś parę przecznic dalej. Dopiero
potem okazuje się, że mieszkanki uroczej, troszkę zagraconej
willi, nie są zwyczajnymi staruszkami, lat około 80. Że widzą
więcej, czują więcej i więcej mogą.
Są w tej książce
tajemnicze szepty w słuchawce telefonu, radio, które nie odbiera
fal radiowych, jakieś nitki, po których można dojść od kłębka,
jest wojenny i po-wojenny Wrocław, jako miasto magiczne, jest
Niedaś, co chce utopić Salkę w rzece, a może nawet kogoś
zamordować, a tu i ówdzie, jak rodzynki powtykane w ciasto, tkwią
poważne przemyślenia na temat kondycji ludzkiej, winy, kary i
odkupienia. No i jest tyleż przystojny, co oczytany młody
doktorant, który w końcu sprawia, że w Salce budzi się seksapil
(o ile w tak nieporadnej i niewymiarowej osobie drzemie coś
takiego).
A wszystko napisane
językiem genialnym, bo inteligentnym, acz humorem przeładowanym, do
granic wytrzymałości mięśni brzucha czytelnika. Śmiałam się do
łez, do rozpuku, do czkawki, od ucha do ucha i z całego serca. I
jeszcze na dodatek skręcałam się ze śmiechu i zrywałam boki. Nie
znam we współczesnej polskiej literaturze drugiego autora, który
tak umiejętnie bawi się młodą polszczyzną, który potrafi
wycisnąć potoczny język jak cytrynkę i wyczarować coś
wyrafinowanego z tej wytłoczki.
Marta Kisiel jest
okrutna. Zaserwowała swoim czytelnikom cztery lata milczenia. Cztery
lata posuchy. Cztery lata wyczekiwań. Ale te cztery lata to były
chyba jakieś ćwiczenia samodoskonalące, jakiś obóz pracy może,
bo powróciła z książką pełniejszą, dojrzalsza, spójną i
fabularnie dopracowaną. O ile „Dożywocie” było świetnym,
lekkim debiutem, nad którym można się było po-zaśmiewać w
tramwaju, o tyle „Nomen omen” to już pełnoprawna powieść, ze
wszystkimi chwytami, jakie można wykorzystać, by trzymać w
napięciu, by rozdziawione szczęki brzękały o ziemię, by zakochać
się na nowo i na stałe. I pozostaje tylko mieć nadzieję, że
cztery to nie jakaś magiczna martowa liczba, że teraz nie da na
siebie czekać tak długo (choć jeśli miałoby za cztery lata wyjść
coś równie dobrego, to warto czekać), pozostaje tylko wspólnymi
siłami całej powiększającej się rzeszy fanów, krzyczeć „Dalej,
Marta, dalej! Pisz i nigdy nie przestawaj!”
[Książkę otrzymałam
dzięki uprzejmości Grupy Wydawniczej Foksal]
Mój egzemplarz leży i cierpliwie czeka, a ja się nie mogę doczekać, kiedy się wreszcie do niego dobiorę :)
OdpowiedzUsuńOj, pewnie woła cię gromkim głosem! Jeśli czytałaś "Dożywocie", to masz zaledwie przedsmak tego, co Cię czeka teraz :-)
Usuń