środa, 7 sierpnia 2013

SKÓRKA OD BANANA

LARS KEPLER
„HIPNOTYZER”
(TŁ. MRTA REY-RADLIŃSKA)
CZARNE, WOŁOWIEC 2013

Próbowałam policzyć ciała, które zastygają w stężeniu pośmiertnym na kartkach tej książki.
Przeliczam i wciąż wychodzi, że o jedno, o dwa, o trzy za mało...
Zaczyna się od trzech. Ojciec, zamordowany na stadionie. Matka i córeczka w domu. Przy czym morderca był wobec nich tak okrutny, że policjant, który znalazł ciała, wciąż się jąka, myśląc o tym, co widział. Chłopiec, piętnastoletni Josef, to jedyna osoba, która przeżyła. Ale leży w szpitalu i walczy o życie – na całym jego ciele są małe i większe rany, zadane prawdopodobnie tym samym narzędziem, którym przecięto jego młodszą siostrę na pół, a matce rozpłatano brzuch wzdłuż blizny po cesarskim cięciu. Chłopak jest nieprzytomny, ale policjantom zależy na rozmowie z nim – jest prawdopodobnie jedynym świadkiem zajścia, a gdzieś po świecie chodzi jego starsza siostra, która jest teraz w niebezpieczeństwie – jeśli morderca chciał dopaść całą rodzinę, to na pewno nie ominie jej. Policja zwraca się z prośbą o pomoc do Erika Marii Barka – znanego hipnotyzera.
„Ja już nie hipnotyzuję!” - odpowiada Eric, ale mimo wszystko zjawia się na miejscu. I w imię ratowania ludzkiego życia, jedną sesją hipnozy na nastoletnim chłopcu, sprawia, że jego własnemu życiu zaczyna grozić niebezpieczeństwo.
Nie chcę mówić więcej – każda strona tej książki to nowa zagadka, wciąż mnożą się pytania i obawy – nie chciałabym odkrywać żadnych kart, które powinny zostać zakryte do końca gry.
Mogę jednak powiedzieć, że to drugie wydanie książki – pierwsze ukazało się w serii Ze Strachem. I muszę przyznać, że się bałam. Że porzuciłam dla tej książki mój zwyczaj czytania późno w noc. Wykradałam chwile świetlistemu dniu, żeby choć trochę oswoić lęki. Czytałam, pojadając kanapkę, żeby nie było słychać głośnego przełykania śliny. Zrobiła na mnie wrażenie wyobraźnia autorów (pod pseudonimem Kepler kryje się para szwedzkich pisarzy Alexander Ahndoril i Alexandra Coelho Ahndoril), nóż słów w ich ręku, który ćwiartował ciała – jedno za drugim. Zrobiła na mnie wrażenie cała otoczka, jaką zakolorowali śmierć. Oprócz opisu nieruszających się ciał są genialne opisy wszystkiego, co dookoła - „Przed domem oparty o piaskownicę, stoi dziecięcy rowerek. Taśma policyjna odczepiła się z jednej strony i, porwana przez wiatr, zahaczyła o skrzynkę na listy naprzeciwko.” [s.227], albo „Kilkoro dzieciaków próbuje w śnieżnym błocie jechać na hulajnogach. Wszystkie mają jednakowe plecaki. Kilka dziewczynek ze świątecznym brokatem we włosach wyjada coś z torebki i śmieje się radośnie.” [s.253]
Uwielbiam takie mazy, zarysy, obrazki, takie szczególiki, które uplastyczniają całą historię, takie zatrzymane kadry, które przewijają się między rozłożonymi palcami dłoni, w której już nie ma życia. To sprawia, że wszystko staje przez oczami, że ta taśma, powiewająca na wietrze, niemal muska moje ramię. I dzięki jej opisowi, czuję w nozdrzach smród rozkładającego się ciała, wszystko staje się prawdziwe. A takie książki, jak „Hipnotyzer” czyta się właśnie po to, żeby się bać.
Poza tym autorzy zadbali, żeby każdy czytelnik wszedł w te maliny, które mu zasadzili, w które go wpuścili. Poukładałam już sobie wszystko w głowie. Byłam pewna, że wiem „kto zabił”. Czytałam z większym spokojem. I z półuśmieszkiem, który miał znaczyć, że przechytrzyłam Larsa Keplera. I na tej pewności poślizgnęłam się jak na skórce od banana, na której upadają komicy w slapstickowych filmach. W malinach nikt nie spodziewa się bananów. I okazuje się nagle, że w malinach banany smakują najlepiej...


[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Czarne]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz