LARS
KEPLER
„HIPNOTYZER”
(TŁ.
MRTA REY-RADLIŃSKA)
CZARNE,
WOŁOWIEC 2013
Próbowałam
policzyć ciała, które zastygają w stężeniu pośmiertnym na
kartkach tej książki.
Przeliczam
i wciąż wychodzi, że o jedno, o dwa, o trzy za mało...
Zaczyna
się od trzech. Ojciec, zamordowany na stadionie. Matka i córeczka w
domu. Przy czym morderca był wobec nich tak okrutny, że policjant,
który znalazł ciała, wciąż się jąka, myśląc o tym, co
widział. Chłopiec, piętnastoletni Josef, to jedyna osoba, która
przeżyła. Ale leży w szpitalu i walczy o życie – na całym jego
ciele są małe i większe rany, zadane prawdopodobnie tym samym
narzędziem, którym przecięto jego młodszą siostrę na pół, a
matce rozpłatano brzuch wzdłuż blizny po cesarskim cięciu.
Chłopak jest nieprzytomny, ale policjantom zależy na rozmowie z nim
– jest prawdopodobnie jedynym świadkiem zajścia, a gdzieś po
świecie chodzi jego starsza siostra, która jest teraz w
niebezpieczeństwie – jeśli morderca chciał dopaść całą
rodzinę, to na pewno nie ominie jej. Policja zwraca się z prośbą
o pomoc do Erika Marii Barka – znanego hipnotyzera.
„Ja
już nie hipnotyzuję!” - odpowiada Eric, ale mimo wszystko zjawia
się na miejscu. I w imię ratowania ludzkiego życia, jedną sesją
hipnozy na nastoletnim chłopcu, sprawia, że jego własnemu życiu
zaczyna grozić niebezpieczeństwo.
Nie
chcę mówić więcej – każda strona tej książki to nowa
zagadka, wciąż mnożą się pytania i obawy – nie chciałabym
odkrywać żadnych kart, które powinny zostać zakryte do końca
gry.
Mogę
jednak powiedzieć, że to
drugie wydanie książki – pierwsze ukazało się w serii Ze
Strachem. I muszę przyznać, że się bałam. Że porzuciłam dla
tej książki mój zwyczaj czytania późno w noc. Wykradałam chwile
świetlistemu dniu, żeby choć trochę oswoić lęki. Czytałam,
pojadając kanapkę, żeby nie było słychać głośnego przełykania
śliny. Zrobiła na mnie wrażenie wyobraźnia autorów (pod
pseudonimem Kepler kryje się para szwedzkich pisarzy Alexander
Ahndoril i Alexandra Coelho Ahndoril), nóż słów w ich ręku,
który ćwiartował ciała – jedno za drugim. Zrobiła na mnie
wrażenie cała otoczka, jaką zakolorowali śmierć. Oprócz opisu
nieruszających się ciał są genialne opisy wszystkiego, co dookoła
- „Przed domem oparty o piaskownicę, stoi dziecięcy rowerek.
Taśma policyjna odczepiła się z jednej strony i, porwana przez
wiatr, zahaczyła o skrzynkę na listy naprzeciwko.” [s.227], albo
„Kilkoro dzieciaków próbuje w śnieżnym błocie jechać na
hulajnogach. Wszystkie mają jednakowe plecaki. Kilka dziewczynek ze
świątecznym brokatem we włosach wyjada coś z torebki i śmieje
się radośnie.” [s.253]
Uwielbiam
takie mazy, zarysy, obrazki, takie szczególiki, które
uplastyczniają całą historię, takie zatrzymane kadry, które
przewijają się między rozłożonymi palcami dłoni, w której już
nie ma życia. To sprawia, że wszystko staje przez oczami, że ta
taśma, powiewająca na wietrze, niemal muska moje ramię. I dzięki
jej opisowi, czuję w nozdrzach smród rozkładającego się ciała,
wszystko staje się prawdziwe. A takie książki, jak „Hipnotyzer”
czyta się właśnie po to, żeby się bać.
Poza
tym autorzy zadbali, żeby każdy czytelnik wszedł w te maliny,
które mu zasadzili, w które go wpuścili. Poukładałam już sobie
wszystko w głowie. Byłam pewna, że wiem „kto zabił”. Czytałam
z większym spokojem. I z półuśmieszkiem, który miał znaczyć,
że przechytrzyłam Larsa Keplera. I na tej pewności poślizgnęłam
się jak na skórce od banana, na której upadają komicy w
slapstickowych filmach. W malinach nikt nie spodziewa się bananów.
I okazuje się nagle, że w malinach banany smakują najlepiej...
[Książkę
otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Czarne]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz