czwartek, 15 sierpnia 2013

BATONIKI MARS Z NISKOKALORYCZNĄ SAŁATKĄ

GEORGES FLIPO
„PANI KOMISARZ NIE ZNOSI POEZJI”
(TŁ. KRYSTYNA ARUSTOWICZ)
NOIR SUR BALNC, WARSZAWA 2013

Pani komisarz Viviane Lancier to jedyna kobieta w Wydziale Kryminalnym paryskiej policji. Czuje się silna, mając władzę nad mężczyznami. Czuje się silna, mogąc zaglądać w martwe oczy zwłok, gdy jej podwładni ze wstrętem odwracają wzrok. Czuje się silna, gdy zwracają się do niej per „pani komisarz”, nigdy nie używając jej imienia. I czuje się silna, gdy może wzywać ich do swojego gabinetu, a tam częstować ich gorzką reprymendą, albo słodką pochwałą.
Słaba czuje się tylko wtedy, gdy zostaje sama. Przeważnie w biurku ma kilka batoników Mars, a w biodrach troszkę za dużo centymetrów. Pani komisarz jest więc nieustannie na diecie – raz dieta rozdzielna, raz Dukana, a raz głodówka – czasem spotyka się z przyjacielem na szybki seks, żeby odreagować porwanie dziecka chińskim emigrantom, podpalenia w knajpie, albo jakieś morderstwo. Niestety jej wielka i prawdziwa miłość, zostawił ją dla młodszej i mniej zajętej nieustannym wertowaniem akt kobiety. Pani komisarz mieszka więc sama, jada sama i sama zasypia, marząc o szczuplejszych udach i mężczyźnie na stałe.
Tymczasem do jej wydziału trafia sprawa bezdomnego, zamordowanego na rogu quai Conti. Przypadkiem znalazł się tam też Augustine Monot, najmłodszy stażem pracownik Wydziału Kryminalnego – taki, który ma mnóstwo zapału, mnóstwo wdzięku, mnóstwo urody i idealny obwód w pasie. Pani komisarz ma do niego stosunek nader ambiwalentny – z jednej strony łakomie patrzy na jego pośladki, a z drugiej łapie się za głowę, gdy Monot pisze swoje raporty – z wykształcenia filolog tworzy piękne, długie, poetyczne wersje zdarzeń i nie omija żadnego ciała, znalezionego po drodze. Mimo że zabitym bezdomnym mogłaby się zająć policja z drugiej strony Sekwany. I wydział pani komisarz miałby spokojniejsze noce.
Bo od początku sprawa jest niełatwa – nie wiadomo, dlaczego mężczyzna został zabity, ale wiadomo, że był właśnie w drodze do Akademii Francuskiej, w swej przepastnej torbie niosąc tajemniczy wiersz, którego autorstwo przypisuje się Baudelair'owi. A wiersz zaczyna zbierać żniwo – wszyscy, którzy mieli z nim do czynienia, po kolei schodzą ze świata tego. I coraz mniej jest czasu na to, by odnaleźć sprawcę – bo czy sam wiersz, może strzelać z pistoletu do kolekcjonera oryginalnych dzieł Baudelaire'a, albo zatruć czyjś talerz z paellą? „Stanowczo śledztwo zmuszało Viviane do zajmowania się wszystkim, czego nie lubiła: kloszardami, literaturą, a teraz McDonaldem.” [s.36]
Ten kryminał czytał mi się lekko, jak arkusik papieru z wykaligrafowanym wierszem. Lekko, bo to powieść niebanalna – do tej pory nie miałam okazji czytać o wierszu, który zabija. Lekko, bo trup ściele się gęsto, a wszystko dzieje się szybko – jak zjedzenie niskokalorycznego dania, po całym dniu głodówki.
To kryminał bardzo klasyczny w swej budowie – mnóstwo osób, które mgły popełnić czyn, każdy ma motyw, ale każdy tak samo nadaje się na ofiarę.
Zestawienie przełożonego, co trzyma mocną ręką swój wydział i nowicjusza, który popełnia błędy oraz wyników ich wspólnej pracy, nie jest nowością. Zawsze jest jakiś mistrz i jakiś uczeń i zawsze jest tak, że czasem ten mistrz uczy się czegoś od swojego podwładnego. Ale do tej pory nie było pary takiej jak ta – silnej kobiety i słabego mężczyzny, kobiety realistki i mężczyzny romantyka, kobiety, co nie znosi poezji i mężczyzny, który cytuje wiersze erotyczne na konferencji prasowej francuskiej policji, w taki sposób, że wszystkim damom miękną kolana.
Ale dla mnie siłą napędową tej książki jest humor – uszczypliwy, takim szczypaniem w miejsca najczulsze, ale jednocześnie rubaszny. A do tego wszystkiego inteligentny. Ot, taka mieszanka batonika Mars z niskokaloryczną sałatką.
I mimo że nie polubiłam pani komisarz, że denerwowała mnie swoimi przeobrażeniami – z silnego komisarza w płaczliwą grubą babę, to z chęcią poszłabym z nią na piwo. Bo tylko ona może „mieć pokusę odjechać za nim, ale nie mogła zostawić zwłok na trotuarze – nie był to dzień wywozu dużych gabarytów.” [s.253]


[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Noir Sur Blanc]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz