KATARZYNA MICHALAK
„W IMIĘ MIŁOŚCI”
WYDAWNICTWO LITERACKIE,
KRAKÓW 2013
Ja i Katarzyna Michalak
poznałyśmy się po mistrzowsku. Niestety uważam to spotkanie za
bardzo nieudane – jedno z najgorszych spotkań z literaturą
rodzimą. Ominęły mnie przy tym wszystkie „Zachcianki”,
„Poczekajki” i „Owocowe serie”. Trochę z tego powodu, że
mam dość kolorowo-słodkawego posmaku w literaturze. A trochę
dlatego, że kiedyś, w zamierzchłych czasach, sięgnęłam po jakiś
tytuł i po przekartkowaniu odłożyłam z powrotem na księgarnianą
półkę – nie ten język, nie ten ton, nie ten temat.
Nie mogłam jednak
zostać z tym nieszczęsnym „Mistrzem” pod powiekami.
Postanowiłam dać Michalak jeszcze jedną szansę, w nadziei, że
jakoś mi te swoje mistrzowskie popisy wymaże z głowy.
Może nie udało się
do końca, ale jest lepiej.
„W imię miłości”
skusiło mnie też tematyką – z okładki krzyczy „Ania z
Zielonego Wzgórza”, wzruszenia, dziesięcioletnia dziewczynka i
tajemnica z przeszłości.
Ania jest, owszem,
tylko nazywa się Kraska. Przyjeżdża do miejscowości Koniecdrogi,
w której mieszka jej dziadek, właściciel Jabłoniowego Wzgórza.
Właściwie się nie znają – ona i on, bo mężczyzna wyparł się
swojej córki. Kiedyś, dawno temu, ta córka z malutką córeczką
prosiła go o pomoc, pukając do drzwi Jabłoniowego Wzgórza, ale
okazało się, że drzwi pozostały zamknięte – pan na Jabłoniowy
Wzgórzu na zawsze chciał być sam – nie wpuszczać przeszłości,
nie mącić tego, co będzie. Sam doszedł do całego swojego majątku
i chyba miał obawy, że ktoś chce po prostu przyjść i zabrać mu
wszystko, albo choć uszczknąć zbyt duży kawałek. Od tej pory już
nie słyszał o swojej córce, a przez to nie zaglądał w oczy
swojej wnuczki, Ani. Teraz kolejny raz ktoś kołacze do drzwi i jest
to dziesięcioletnia już dziewczynka, która sama pokonała bardzo
daleką drogę, która przesiadała się trzy razy z pociągu na
pociąg i która teraz stoi przed dziadkiem i błaga, żeby jej nie
wyrzucał, bo opieka społeczna ją zabierze. A mama? Mama już nie
może się nie opiekować...
Czyta się szybko,
czyta się czasem aż zbyt dobrze – naiwności, o święta
naiwności! - ale to dla mnie doskonała lektura na lato. Taka, którą
można zachlapać sokiem z drylowanych przy okazji wiśni, taka,
która może wycisnąć łzę, na równi z młodą cebulką wkrajaną
do letnich, nabrzmiałych słońcem pomidorów. Taka, którą można
czytać pod drzewem, albo zrywając ogórki. Taka, która pomieści w
sobie mnóstwo piasku z plaży nad Bałtykiem albo nad Balatonem –
wszystko jedno.
To nie jest dzieło
literackie wysokich lotów, to nie jest historia, nad którą się
myśli. To lektura czysto rozrywkowa, która ma zająć czas, albo
myśli, którą najpierw przeczytasz, a później pożyczysz
koleżance na wieczne nieoddanie. Nie ma jak się do niej przywiązać
– dlaczego? Bo bohaterowie moim zdaniem są nieprawdziwi.
Dziesięcioletnia Ania, która przyjeżdża na Jabłoniowe Wzgórze –
to już gdzieś było, tamta miała rude włosy, była pierwszą Anią
w literaturze i nikt nie podrobi: jej śmiechu, entuzjazmu dla świata
i ciężkich przeżyć. Nikt nie będzie tak dorastał, jak ona i
nikt, absolutnie nikt nie będzie miał takich jak ona przygód. Nie
warto nawet próbować, bo można się narazić na śmieszność.
Albo na taki uśmiech z politowaniem. Jest też przystojny, choć już
nie najmłodszy Ned, który owszem, ma dość ciekawą historię, ale
za to powód jego pojawienia się na Jabłoniowym Wzgórzu, jest tak
naciągany, że wolałabym zobaczyć go w innej historii. I jest
jeszcze dziadek – hodowca koni, którego okazy kupuje arabski
szejk, a turyści wynajmują u niego luksusowe pokoje tylko na
tydzień, bo na więcej się nie zgadza. Najszczerszą, najbardziej
naturalną osobą jest Weronika, dziennikarka, która wynajęła
pokój na Jabłoniowym Wzgórzu, by pisać powieść. To osoba,
której uczucia są bardzo ludzkie, nie papierowe, której łzy mogą
faktycznie zmoczyć rękę, trzymającą książkę, a motywacje są
jak najbardziej ziemskie, a nie księżycowe.
Najgorszą wadą tej
książki jest jednak dla mnie język – czasem tak banalny, czasem
tak wyświechtany, jakby po tej powieści przegalopowało tysiąc
koni.
Nie mniej jednak nie
czytało się tak źle, jak się obawiałam – w pewnym momencie
wciągnęła mnie akcja i nawet trochę przestało mi przeszkadzać
to wszystko, co w tej książce mi się nie podoba. Odrzuciłam
poznanie, mądrości i rolę literatury w moim życiu na rzecz
zwykłego, niczym niezmąconego relaksu w czystej postaci – z
palemką w drinku i „all that jazz”. I jak przestałam się z tą
książką zmagać, to po prostu ją sobie w spokoju przeczytałam.
I na pewno zapoczątkuję
swoim egzemplarzem łańcuszek – pożyczę komuś, ten ktoś komuś
następnemu, i następnemu, a ten czwarty w kolejce na pewno sięgnie
po całą „Owocową serię” Michalakowej. I o to przecież chodzi
– że jedni w wakacje czytają romanse, a inni Kierkegaarda...
[Książkę otrzymałam
dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego]
Premiera 14.08.2013
A ja zostaję z "Rokiem w poziomce" pod powiekami i wołami mnie człowiek nie zaciągnie do czytania kolejnej książki tej autorki... :P
OdpowiedzUsuńJa pewnie też już nie sięgnę, ALE musiałam dać szansę, bo ten "Mistrz" nieszczęsny - no nie wierzyłam, że ktoś, kto wydał tyle książek może pisać aż tak źle!
UsuńCzytając Twój opis przychodzi do głowy taka bajka dla dzieci, gdzie świat jest bardziej wymyślony niż prawdziwy. Pewnie ma też bardzo ważny morał, a na koniec dobro zwycięża. Ja nie lubię takich książek, ale lubię Murakamiego i to on mnie tu przyciągnął, przez tytuł bloga. Zaraz poczytam Cię więcej ;)
OdpowiedzUsuńCoś jest w tym co piszesz - bajka...
UsuńA Murakami to mój idol!
I zapraszam do pobycia - przez chwilę choć, albo na dłużej...
No to mam Cię już na bloglovin :)
Usuńdzięki wielkie za tę recenzję. Ubrałaś w słowa moje odczucia - sztuczni bohaterowie, tacy płascy i jednowymiarowi, bez cienia wątpliwości. bajka to za dużo powiedziane - gdybym w wieku lat 14 umiała pisać to tak wyglądałaby moja książka, no może z wyjątkiem wpadki z pociągiem, który jest na pierwszej stronie jedynym w ciągu dnia połączeniem ze światem, a na stronie drugiej wysiadają z niego ci którzy rano pojechali do pracy - czym? ale ja szczególara jestem i lubię się czepiać,
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
No może coś w tym jest, ze to pisanie 14-letniej natchnionej dziewczynki, która widzi jednym okiem czarne, a drugim białe, a pomiędzy nic nie ma...
Usuń