ROSANNA LEY
„DOM NA SYCYLII”
(TŁ.MAŁGORZATA HESKO-KOŁODZIŃSKA)
WYDAWNICTWO LITERACKIE, KRAKÓW 2013
Tess jest pół-Sycylijką. Jej matka
urodziła się we Włoszech. Jednak prócz sosu pomidorowego,
bakłażanów i słodkich cornetti nie ma w jej życiu nic włoskiego.
Nie ma języka, nie ma wycieczek do rodzinnego domu. Jest włoska
cisza, włoska pustka, włoska przepaść, nad którą się stoi i
nie robi się kroku, żeby nie wpaść i nie złamać nogi. Odkąd
Tess pamięta to był temat tabu. Co prawda nazywa swoją matkę
Flavię mammą, a jej córka mówi na nią nonna, ale zawsze gdy chcą
choć na milimetr uchylić wieko tej szkatuły, matka zatrzaskuje je
z głuchym odgłosem. Włochy nie istnieją, Sycylia została
wymazana z jej map.
Teraz jednak będzie musiała chwycić
w dłoń maleńki, cienki rysik i nanieść włoski but z powrotem
obok Francji i Szwajcarii. Co ważniejsze będzie musiała zajrzeć
do tego szczególnego miejsca, jakim jest Sycylia. Tess bowiem
otrzymała list, w którym tajemniczy Edward Westerman zapisuje jej w
spadku Villę Sirena.
Kim jest darczyńca, którego imienia i
nazwiska Tess nigdy nie słyszała?
Matka z trzaskiem przewraca garnkami,
jest zamknięta jak zawsze na cztery spusty, ale jest też pewna, że
Tess po prostu sprzeda willę, a ona będzie mogła zachować swoje
zwykłe milczenie. Jednak warunkiem przyjęcia spadku jest to, aby
Tess zobaczyła dom na własne oczy. Jeden z garnków wypada z dłoni
Flavii – będzie musiała chyba otworzyć usta...
Zasiada do biurka, bierze w dłoń
pióro i w czerwonym zeszycie postanawia napisać cała swoją
miłość, całą gorycz, całą tajemnicę, która wyjadała ją od
środka od kilkudziesięciu lat.
I po raz kolejny ktoś wyrusza w świat,
żeby odnaleźć siebie. Po raz kolejny ktoś dostał spadek. Po raz
kolejny jest to kobieta – na tyle młoda, by móc sobie ułożyć
życie na nowo, ale mająca tyle lat, by w jej bagażu leżały
liczne bilety w różne strony świata, gruby album ze zdjęciami,
kilka nieudanych związków – w tym przypadku mąż, który jest
poślubiony innej i facet, który nigdy jej mężem nie został. A na
dokładkę dorastająca córka, która ma emocjonalne problemy, nie
chce iść na studia, ale na siłę che stracić dziewictwo, bo boi
się, że jest ostatnią, która jeszcze tego nie zrobiła. Po raz
kolejny są Włochy. Tym razem jednak omijamy Toskanię – do tej
pory to ona wabiła pisarzy, pseudopisarzy i gryzipiórków. Toskania
– piękna i prosta, trochę krnąbrna, czasem naburmuszona, ale
dająca się dość szybko oswoić. Tym razem to Sycylia – miejsce
ze wszystkich powieści i filmów o mafii. Zimna, nawet w samej
nazwie słychać chłód, choć jest tam morze, słońce, drinki z
palemką, stare, piękne wille i kuchnia śródziemnomorska.
„Bakłażan był smukły, ciemny, a
jednak opalizujący. Taki jest kolor Sycylii, pomyślała(...)”
[s.262] – taki właśnie obraz tego miejsca chce nam pozostawić
pod powiekami Ley – hipnotyzujący, choć niebezpieczny. Z jednej
strony jest raj na ziemi, zatoka, w której woda mieni się
wszystkimi odcieniami niebieskiego, jest targ, na którym można
dostać najbardziej soczyste owoce, a w kawiarni diabelnie mocne
espresso zagryzane słodyczą dolce. A z drugiej mafia, która wciąż
jeszcze nazywana jest ośmiornicą, od macek, którymi oplata wyspę,
są ludzie tak nieprzystępni, że zapominasz, jak się mówi po
włosku „dzień dobry” i jest ich specyficzna honorowość,
specyficzne podejście do życia. Sycylijczyk – który nigdy nie
zapomina, a urazę, gdy jakaś zadra powstanie, chowają jeszcze
dzieci jego wnuków.
Dodatkowo Ley chciała pokazać
mentalność Włochów-domowników, swoisty matriarchato-patriarchat.
To, że kobieta niesie na swych barkach cały dom, na ramionach
niesie dzieci, żeby wypchnąć je w życie, a w dłoniach
nieustannie miesza ciasto na domowy makaron, bo kupny nie jest tak
dobry. Ale to mężczyzna, gdy już napełni brzuch, powie swojej
córce, za kogo ma wyjść za mąż.
„'Tak się nie da żyć' (…) 'Ale
Flavio, nie da się inaczej.'” [s.319] – rozmawiają dwie
przyjaciółki. A potem jedna, Flavia, dostaje od losu szansę i
ucieka w zimne ramiona Anglii. Żeby udowodnić.
Ale od makaronu sycylijska kobieta nie
uwolni się nawet, gdy porzuca świat Sycylii, nawet, gdy staje się
bardziej angielska od samej królowej – tak jest też w przypadku
Flavii, która nie może przestać być Sycylijką, nie może upuścić
sobie sycylijskiej krwi, a w jej miejsce przetoczyć sobie Anglię.
Choć bardzo się stara, nigdy jej to nie wyjdzie.
Te aspekty książki – zresztą cała
historia Flavii – były najbardziej zajmujące, były siłą tej
powieści. Reszta była „jak zwykle” - czyjeś ciemne oczy, w
których się ginie, jakaś wycieczka łódeczką do zapomnianej
zatoki, kolacja w blasku świec, jakieś zakochania i konflikty,
trochę banałów - „Tonęła. Tonęła, całkiem zatraciła się w
burzy zmysłów, ale uwielbiała każdą cudowną sekundę bliskości
Toma.” [s.334], trochę słońca, co przypieka skórę. Trochę też
nowatorskich pomysłów, bo jest nurkowanie, jest jakiś skarb, który
trzeba odnaleźć, są legendy, jest artysta, który tworzy mozaiki z
kamieni wyłowionych z morza, jest w Anglii pozostawiona córka,
która ma swoje problemy.
Ale ogólnie jak zawsze – zbyt łatwe
zbiegi okoliczności, zbyt łatwo świat naprawia się sam. A może
ja po prostu zazdroszczę? A może ja nie wierzę, że tyle osób
dostaje tajemnicze spadki i dzięki nim układają sobie życie? A
może ja też bym po prostu chciała pojechać i zobaczyć Włochy? A
może ja po prostu jestem pesymistką? I wolę te książki, w
których jest jakiś zawalony dom, w miejsce tych, w których ktoś
właśnie przeprowadza remont?
[Książkę otrzymałam dzięki
uprzejmości Wydawnictwa Literackiego]
Bardzo mi się spodobała Twoja recenzja - idealnie oddałaś to, co dzieje się w książce, jednocześnie nie mówiąc zbyt wiele. Książka może nie powalająca, ale na lato idealna. I do tego jeszcze ta cudowna Sycylia... Ech...
OdpowiedzUsuńNo i dużo optymizmu życzę ;-))
Za optymizm - dzięki wielkie!
UsuńZa pochwałę - również!
A książka - fakt, letnia bardzo, bo znów lato idzie i zaleje nas takimi historiami, pasującymi jak ulał do słońca. Takimi, które dobrze się czyta nad jeziorem, nad morzem i w górach. A potem można zapomnieć.
Pozdrawiam :-)