poniedziałek, 12 marca 2012

JABŁKA NA WIERZBIE

SABINA CZUPRYŃSKA
„KOBIETY Z DOMU SONI”
PRÓSZYŃSKI I S-KA, WARSZAWA 2012 

Na początku zakręciło mi się w głowie. Miałam ochotę zdobyć jakimś podstępem numer telefonu autorki, umówić się z nią w najbliższej kawiarni i poprosić, żeby narysowała mi drzewo genealogiczne tej rodziny. Tak, żebym mogła powiesić je sobie przy łóżku i obrywać kolejne liscie w miarę czytania. 
To saga rodzinna – zabieg stary jak sama literatura. A do tego historia rodzinna jest przedstawiona oczami kobiet, co też już gdzieś widziałam. Jednak w powieści Czupryńskiej jest świeżość i zapalczywość młodej pisarki, która ma dużo do powiedzenia. Bo jeździ wolno obwodnicą Trójmiasta i wtedy trochę pewnie myśli i konstruuje w głowie lietrackie światy. Bo jeździ szybko rowerem nad brzegiem morza, a wtedy nie ma siły – musi zobaczyć czasem człowieka i jakąś scenę, albo zakochani idą, trzymając się za rękę, albo dziewczyna, samotna, płacze, albo dwie panie idą dziarsko podpierając się kijkami do nordic walking. 
A najważniejsze to fakt, że ja lubię sagi rodzinne.
Lubię je za to, że mieszczą w sobie mnogość postaci, z któych każda niesie za sobą swój własny świat, własną postawę, własny kolor oczu i powiedzonka (Julia mówi „Srali muchy będzie wiosna” i „Oprócz dzieci warto mieć papierosy”, Czesiu „Muszę to wiedzieć”, a musi wiedzieć naprawdę wszystko, a pan Jan „Wszelki duch pana Jana chwali”).
Każdy ma przypisaną indywidaualną cechę, najważniejszą, wyróżniającą go spośród innych. Na jednym drzewie genealogicznym rosną gruszki, szyszki i liście. Ale wstążki, zaczepione o włosy nestorki rodu, wiją się o stopy, ręce i talie wszystkich po kolei. Od Antonii i Jacentego, na których wyrasta dom Soni, od szczęśliwego małżeństwa, idą nitki do ich córek – Julii i Haliny. Do Julii, wiecznie niezadowolonej z życia frywolnej i okrutnej, która nigdy nie chciała być matką, a powiła Basię, Jagodę i Czesia. Basię – tę jedną z najpiękniejszych w miasteczku, Jagodę, zawsze drugą i donoszącą rzeczy po starszej siostrze i ciekawego świata Czesia, który dostał za mało miłości, a za dużo szaleństwa. I od Jagody, która na swój sposób poradziła sobie z nie-miłosćią matki, idzie ta nitka do Soni, tej najmłodszej, która dźwiga na brakach cały bagaż rodziny, całe jej istneienie i niedoskonałość. 
To dlatego lubię sagi, że jest w nich trochę wojny,a trochę pokoju, trochę miłości, a trochę strachu.
A drugie najważniejsze to fakt, że bohaterki „Kobiet z domu Soni” są dla mnie prawdziwe. Wiem, że są sprytnym zabiegiem literackim – każda z nich jest inna, reprezenyuje inne podejście do życia, inny światopogląda, skrajne reakcje na tę samą, polską rzeczwystość. Wiem, że Czupryńska chciała pokazać, że czasem jedna zamyka się w świecie zarabiania pieniędzy, by zawsze już mieć pieniądze na nowe buty, których nigdy w dzieciństwie nie miała, a druga, dorosła, oddaje się we władanie matce, żeby odkupić winę, ten jeden raz, gdy spod jej skrzydeł się wyrwała i nie wyszła na tym dobrze. Wiem, ale do tego czyta się to bajecznie. Momentami dosłownie bajecznie.
Bo najpiękniejszą, najcieplejszą i najmądrzejszą postcią, które w przszłości Soni istaniały jest 
 Antonia. I chyba jedyną tak naprawdę, do końca, do samych trzewi, zaznającą szczęścia. Teraz już babcia (prababacia), ale wciąż w środku młoda kobieta, zakochana w Jacentym, który robił dla niej ciastka. Spokojna i pewna miłością. Wciąż odbywająca z nim w myślach rozmowy, wciąż siedząca z nim przy stole, przy grochówce gdy „tak sobie właśnie wspólnie przy stole siadywali, w porze zupełnie nieobiadowej, i jedli tę grochówkę, patrząc na siebie i gawędząc”. [s.163] Wciąż z nim siaduje, szczęśliwa, mimo że go już nie ma, choć tak dawno go już nie ma. To kobieta najsilniejsza i najpiękniejsza z nich, mimo że chodzi w starym fartuchu. Mimo, że już nie ma pięknych strojów, jakie nosiła kiedyś, jakie projektowała z pasją i zapamiętaniem. Najpiękniejsza, mimo że wszystkie suknienki, jakie teraz szyje, szyje dla wnunczek i córki, już nie dla siebie. Najpiękniejsza, bo dobra. Ta postać mnie ujęła za rękę i poprowadziła moje myśli do mojej własnej Babci, pokazał Dom, w dłoni swojej przyniosła zapach domowego ciasta i to, że nigdy się nie skarży, choć przecież ma tyle powodów. Za tę postać chciałabym ucałować Sabinę Czupryńską i postawić jej kawę w najbliższej kawiarni.

[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Próśzyński i S-ka]

1 komentarz: