poniedziałek, 28 czerwca 2010

DO POPICIA


ELIZABETH FLOCK
„KRZYK CISZY”
(TŁ. ALINA PATKOWSKA)
HARLEQUIN ENTERPRISES, WARSZAWA 2010 

Były dwa wielkie za.
Jedno za: koleżanki dwie przeczytały, zaczęły z przejęciem dyskutować o książce i doszły do wniosku, że „Krzyk ciszy” – oprócz emocji jakie wywołuje – na plus ma to, że kojarzy im się z „Przerwaną lekcją muzyki”. A ja bardzo bardzo tę książkę lubię (no nie wiem właściwie, czy to dobre słowo, no bo jak można lubić książkę o psychiatryku? Może wywoływać poruszenie, może się podobać styl pisania, może wstrząsać, może wyciskać łzy, może nawet śmieszyć, ale, żeby ją lubić??? Ale chyba tak jest właśnie w przypadku „Przerwanej lekcji muzyki”…)
Drugie za: dużo większe zresztą ZA – w zeszłym roku czytałam „Emma i ja” tej samej autorki. Książka niepozorna, początkowo wcale nie chciałam się za nią zabierać (Harlequin Enterprises?!), ale dobrze, że nie ominęłam – dała mi dużo satysfakcji językowej – świetnie imitowany styl dziecka, zakończenie wbiło mnie w fotel i cała książka oddawała klimat leniwego, amerykańskiego południa. Smaczek.
Więc jedno za i drugie ZA, które przeważyło.
Łyknęłam „Krzyk ciszy” – historię Isabel Murphy, młodej, zdolnej dziennikarki, która po zawaleniu programu na żywo (relacji dotyczącej śmierci księżnej Diany!!!) próbuje popełnić samobójstwo. To już druga próba, więc lekarz sugeruje dobrowolny pobyt w zakładzie psychiatrycznym. Isabel się zgadza i trafia do zakładu zamkniętego. Tam bada siebie, bada innych, bada swoje relacje ze światem zewnętrznym i z rodziną. Docieka, co wpłynęło na jej decyzję – chęć śmierci była chęcią odpoczynku. Odpoczynku od doskonałości. Odpoczynku od popapranych relacji z ojcem i równie popapranych relacji z mężem (psychologia typu – córka wybiera mężczyznę podobnego do ojca, relacje z ojcem mają wpływ na małżeństwo, bla, bla, bla…). To książka o tym, że dzisiejszy świat bardzo szybko pędzi i trzeba za nim nadążać, a kto nie nadążą, to wysiada. I jest zamykany w pokoju bez klamek, a czasem nawet w kaftanie bezpieczeństwa.
Too cheap psychology…
I jeszcze coś, co nasunęło mi się od razu - Isabel Murphy/ Randle Patrick McMurphy… [Nawiązanie do poetyki gatunku????]
Nie przekonała mnie ta książka zupełnie. 
Owszem, czyta się szybko i dobrze, ale bezrozumowo zupełnie, a momentami agresywnie. Bo Mrs. Isabel Murphy doprowadzała mnie momentami do szału – głupie babsko, które ma wyimaginowane problemy, z którymi nie może sobie poradzić, bo jest ślepa na cały świat i nie widzi dalej, niż czubek własnego nosa. Innych pacjentów traktuje z góry, bo wydaje jej się, że jest inna. Nonsens – jest taka sama, tylko, że choruje na coś innego, na bezmierną głupotę, jak dla mnie. Odbija się od dna tratując wszystkich innych pacjentów po kolei. Nie stara się ich zrozumieć – przeciwnie, na samym końcu dobitnie jest podkreślone, że ona jest inna, że w ogóle do tego miejsca nie powinna trafić, że od początku tylko ona była w tym przybytku normalna. Nie była! Była kimś, kto się załamał, kto przestał radzić sobie z życiem, kto wziął od życia wakacje, bo tak mu najlepiej pasowało. Była tchórzem, który śmie stawiać się wyżej od ludzi chorych, ludzi bez wyboru. Zdenerwowałam się… 
I jeszcze nie wiem w jakim celu autorka zastosowała zabieg, polegający na rozpoczynaniu większości rozdziałów fragmentami z relacji telewizyjnych, przygotowywanych przez Isabele. Katastrofy, wywiady ze znanymi ludźmi, szczyty polityczne. Chciała jeszcze powiększyć przepaść między Isabele a całą resztą, czy to wręcz przeciwnie, krok w stronę stwierdzenia, że każdemu (w domyśle: nawet najlepszemu) może się zdarzyć choroba, wpadka, powinięcie nogi? Niejednoznaczne…
Łyknęłam w dwa wieczory i muszę koniecznie popić…

Moja ocena: 2/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz