poniedziałek, 17 maja 2010

A W WEEKENDY I NIE WEEKENDY…

Nie ma to jak talerz dobrej zupy. Właśnie przed chwilą skończyłam gotować botwinkę. Zjadłam tak gorącą, że poparzyłam sobie wargi. Ale to nic, bo smak sezonowych warzyw to to, co chcę schwycić i zachować, w końcu zdarza się raz na rok. Za chwilę ze straganów znikną znów piękne, pachnące wiechcie botwiny, a mi pozostanie tylko wspomnienie łapczywie opróżnianego talerza. Kocham warzywa!
A talerz zupy jest dobry na niewyspanie. Bo się nie wyspałam. Bo czytałam „Druga połowa żyje dalej”, o której napiszę (pewnie jutro) parę słów. Do pierwszej w nocy. A rano musiałam wstać, bo czekała mnie przed pracą wizyta u lekarza, który pobrał mi krew. A ja tę pobrana krew uzupełniłam właśnie buraczkami. I trochę mi lepiej, mimo, że na głowie smutków parę tysięcy. 

A weekendy? W ten była w Ikei i kupiłam sobie kieliszki do wódki, a oprócz tego chorowałam i czytałam Sophie Hannah. A w poprzedni byłam na „wycieczce”. 





A teraz już biegnę do Mendozy, bo zaczęłam czytać w tramwaju w drodze Praca-Dom i musiałam się chować w wysoki kołnierz mojej kurtki, bo Pan na przeciwko mnie dziwnie się patrzył, gdy tak chichrałam po nosem…


Ach, ach, ach… Coś, co znalazłam przez przypadek w sieci i czym muszę się podzielić, bo zrobiło na mnie tak ogromne wrażenie...

3 komentarze:

  1. Bo takie rechotanie w komunikacji miejskiej podejrzanie wygląda :) Ja ostatnio chichotałam nad opowiadaniami Woody'ego Allena w metrze i cały wagon miał atrakcję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, Liritio, przy Allenie to ja się śmieję niepowstrzymanie, więc nie mogłabym czytac go w tramwaju... Gurb tak mnie rozchichotał tylko. Delikatnie, aczkolwiek przyjamnie.
    A z tego co kojarzę, na którejś z Allenowych książek, na okłdce, był tekst, że jeśli nie wstydzisz się śmiać głośno z czytanych w autobusie książek, to te opowiadania są dla Ciebie (coś w tym stylu).
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach ten parkour :D Robi wrażenie... Ale nie każdy tak może. Efekt wydaje się wprost poetycki, ale próby osiągnięcia takiej biegłości w tym arcy-trudnym rzemiośle, kosztują człowieka wiele lat morderczych treningów i bawolego zdrowia. Widziałaś może Yamakasi - L. Beasona? (nie jestem pewna czy on to reż. ale na pewno był producentem). Polecam, choć prosta historyjka, ale ucieczki genialne :P

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń