wtorek, 18 maja 2010

MAŁO ORYGINALNY TYTUŁ – KOSMICI SA WŚRÓD NAS…


EDUARDO MENDOZA 
„BRAK WIADOMOŚCI OD GURBA”
(TŁ. MAGDALENA TADEL)
ZNAK, KRAKÓW 2010 

Mendozę poleciała mi P. Leży u mnie na półeczce nieprzeczytana jeszcze „Niezwykła podróż Pomponiusza Flatusa”* Próbowałam z „Przygodą fryzjera damskiego”, ale zupełnie mi nie podeszła. Odłożyłam i na pewno już nie wrócę. 
Ale po „Gurba” sięgnęłam i chichotałam w tramwaju. Nie mocno, umiarkowanie, ale przyjemnie, łechcząco. 
Gurb to jeden z dwóch kosmitów, którzy wylądowali na ziemi z misją zbadania form żyjących na tej planecie. Gurb, jako niższy rangą, schodzi z pokładu statku i udaje się na zwiady. Ma nieustannie informować swojego przełożonego o postępach, ale tuż po tym, jak opuszcza statek łączność urywa się. 
Brak wiadomości od Gurba.
Chcąc nie chcąc Szef (o ile byłam uważna w czytaniu nie pada jego imię) schodzi z pokładu i idzie szukać przyjaciela. Równocześnie prowadzi dziennik pokładowy, w którym notuje co ważniejsze spostrzeżenia dotyczące Ziemian. Wkrótce poszukiwania Gurba stają się coraz mniej intensywne, a Szef zaczyna prowadzić własne ziemskie życie, okraszone licznymi pijatykami, bywaniem na komisariacie, pochłanianiem ogromnej wprost ilości jedzenia i zawieraniem nowych przyjaźni.
No i stwierdzam, że Ziemianie są skomplikowani, ale głupi, utrudniają sobie życie na każdym kroku, jak tylko mogą. Na przykład Szef chce się dokulturalnić. Tymczasem wszystkie muzea i galerie w jednym czasie przeprowadzają remont. Nie ma gdzie łyknąć kultury.
Albo jadą na wieś, tam zaopatrują się w tony dobrego, świeżego, wiejskiego jedzenia, przybywają z tym do miasta, idą z siatkami i dzieckiem na czwarte piętro, dźwigają, denerwują się, a na pytanie czemu nie zjedli wszystkiego tam, na wsi, odpowiadają, że właściwie nie rozumieją pytania….
Szef jest spostrzegawczy. Widzi wszystkie bolączki, choroby i dziwactwa XXI wieku. Jak biznesmen, który nie śpi, bo nie ma na to czasu, a do miasta lata tylko lotnią, bo nie ma chwili, którą mógłby zmarnować stojąc w korkach i właściwie nie wie, czy dzieci będą dzisiaj u niego jadły kolację, a spały u byłej żony, czy zjedzą u niej, a u niego zostaną na noc… 
Albo jak to, że „(…) w modzie jest budowanie więcej w dół niż w górę. Budynki mające pięć lub sześć pięter ponad poziomem ulicy, posiadają pod ziemią dziesięć lub piętnaście pięter, przeznaczone prawie zawsze na parking albo parking strzeżony. Druga z tych możliwości, nazywana parkingiem strzeżonym, jest znacznie droższa od pierwszej. Wiele zamożnych rodzin staje przed dramatycznym wyborem: posłać dzieci na studia do Stanów Zjednoczonych albo zostawiać samochód na parkingu strzeżonym.” [s.73]
Lub wtedy, gdy Szef zapisuje: „Wychodzę się przejść. Na ulicach panuje większy ruch niż zwykle, bo z nadejściem upałów każdy dobry obywatel zajmuje miejsce w jednym z ogródków, które bary ustawiają między koszami na śmieci. Tam dobry obywatel głuchnie, zatruwa się i wdycha spaliny, płaci co każą, i wraca do domu.” [s.101]
Jednak ludzie nie są tacy bardzo bardzo źli. Czasem mają przebłyski inteligencji – na przykład loda w rożku zaczynają od zjedzenia loda – jeśli zacznie się od rożka, to co potem zrobić z lodem, który nam został i się roztapia? 
No i w końcu przecież Szef i Gurb zostaną na planecie Ziemia…

Moja ocena: 4,5/6

*swoją drogą… dziś rozmawiałam nawet o tym z koleżanką: gdy kupię książkę na własność to jakoś tak jest, że odkładam na półkę i ona czeka. Czasem coś strasznie mocno chcę przeczytać, nigdzie nie mogę dostać, potem znajduję (Allegro, jakaś promocja, wymiana na BiblioNETce…) i odkładam na półkę, bo przecież jest, nie ucieknie, nie zginie. I czeka, czeka, czeka… Czasem bardzo długo. Bo wciąż coś nowego, coś pożyczonego, coś, co akurat znalazłam na półce w bibliotece, czego wcale nie miałam w planach czytelniczych, ale wpadło mi w oko, wzięłam i muszę oddać za miesiąc. Teraz staram się już wplatać w moje lektury te leżące, cierpliwe książki. Jedna pożyczona, jedna swoja, jedna pożyczona, jedna swoja (choć ostatnio znów mi to kiepsko wychodzi i przez to na przykład Murakami leży niedoczytany… SKANDAL!!!). A tu wciąż i wciąż nowe pragnienia, nowe wydania, nowe zapowiedzi. Koło, które nigdy się nie zamyka… Nie nadążam i ćwiczę cierpliwość tych moich własnych, najwłaśniejszych… 

dopisek z 22.05.2010 Wczoraj byłam w Empiku (nic nie kupiłam, ominęłam półki z książkami, skierowałam się od razu do art'pap, bo potrzebowałam małego prezenciku), nie omieszkałam wziąć sobie katalogu nowości książkowych. Znalazłam tam wywiad z Mendozą na temat Gurba właśnie i  chciałam zacytować co sam autor miał na myśli, pisząc tę książkę:

"-(...)Powróciłem do Barcelony po długim pobycie za granicą. "Brak wiadomości od Gurba" jest więc też historią o ponownym przystosowaniu się do życia w tym mieście. Bohaterowie przyjeżdżają do obcego im miasta i krok po kroku stają się jego normalnymi mieszkańcami - tak jak dzieci: dużo słodyczy, pierwsza miłość, niewiarygodne marzenia. 

- Czy wobec tego opowiedziana w książce historia mogłaby dotyczyć tez innego miasta w Europie?

- Tak, wielu z nich. Europejskie metropolie rozwijają się w podobny sposób. To stare miasta, któe przystosowują się do nowych czasów: innego modelu gospodarczego, spoytkania się ludzi róznych ras, narodowości, religii, nowych środków komunikacji."

4 komentarze:

  1. Jak ja Cię dobrze rozumiem! Też ciągle kupuję, bo niektóre ksiażki przecież MUSZĘ mieć na własność i stosy mi się układają niemożliwie wielkie bo ciągle kupuję coraz nowsze i nowsze, a i tak jak głupia latam do bibliotek, bo stamtąd też przecież muszę wypożyczyć, bo jak nie ja to pewnie ktoś inny książkę pożyczy i znów nie będę mogła jej przeczytać. To się chyba powoli przeradza w obsesje :D. Na szczęście staram się już trochę ograniczać zakupy, choć to trudne, gdy przy uczelni ma się trzy centra taniej książki i matrasa ;).
    "Niezwykła podróż Pomponiusza Flatusa" też mam, też planuję przeczytać, może zdążę jeszcze w tym roku ;). A "Brak wiadomości od Gurba" zapowiada się nieźle, już przytoczone fragmenty wywołały uśmiech, więc tym bardziej jestem ciekawa jak wypada całość ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Izusr - no właśnie, łączę się z Tobą w bólu ;-)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Haba haba haba - ale mi zrobiłaś smaka. Słyszałam moc o tym autorze, ale jako że nie krążę wokół latynoskich autorów, dotąd się wahałam. Ale tą książkę na pewno poszukam, jak sądzę będzie mi się podobać.
    Nie przejmuj się tym chichraniem w różnych dziwnych miejscach, ja tak ciągle mam, przestałam już zwracać uwagę na zdziwione-zniezmaczone miny. Pomyśl o tym tak: 99% ludzi zachowuje się anormalnie. Zamiast cieszyć się, że żyją - bo kurcze nawet taka pchła się cieszy - ciągle tylko patrzą spode łba i dołki pod sobą kopią. Oj tak, ma rację Mendoza, wszyscy jesteśmy zdrowo szurnięci. Happy go lucky! Powtarzając te słowa, to ty stajesz się normalna, a inni... Ich strata!

    Pozdrawiam radośnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja także nie czytałam Mendozy, chociaż wiele słyszałam o autorze. Książka wydaje się zabawna i warta lektury. Wrzucam do schowka. :)

    OdpowiedzUsuń