INDIA
DESJARDINS
„WIGILIA
MAŁGORZATY”
(TŁ.
JADWIGA JĘDRYAS)
DWIE
SIOSTRY, WARSZAWA 2014
ILUSTROWAŁ
PASCAL BLANCHET
Kilka
dni temu czytałam wspomnienia z zimy stulecia 1978/1979. Śniegu
było pół metra, napadł w ciągu jednej nocy, w Sylwestra. Ci,
którzy wybierali się na zabawy, bale, często nie docierali na
miejsce, zatrzymani w pół drogi brakiem taksówek, autobusów i
śniegiem, który więził kroki. Czytałam o tym, jak jedna para
chciała zadzwonić do znajomych, że ich nie będzie, nie dotrą,
żeby się nie martwili. Nie było komórek, to banał, ale nie każdy
o tym wie. Nie było nawet telefonu stacjonarnego w każdym domu.
Więc chodzili od drzwi do drzwi i pytali o aparat telefoniczny. W
końcu w jakimś bloku znalazł się kto, kto nie tylko dał
zadzwonić, ale zaprosił na prywatkę, nakarmił, napoił. Dziś nie
do pomyślenia, dziś brzmi, jak bajka. Obudowujemy się w swoich
mieszkaniach, okopujemy, widząc wszędzie czające się zło i
źdźbło w oku sąsiada. Zapominamy jak się rozmawia.
Taka
jest też Małgorzata. Ją dopadła również starość. Zniechęcenie
życiem, w miarę wygodne w nim ułożenie. Tu mam nogę, tu rękę,
nie będę się ruszać, bo mogę stracić komfort, bo może coś
zacznie uwierać – po co się przekręcać, badać nowe? Małgorzata
życie ma nader poukładane – dzieci gdzieś daleko, częściej na
zdjęciach, niż w rozmowie, dostawy prądu, bułek i domowe wizyty
fryzjera. Nie wychodzi ze swojego kokonu, nie wychodzi ze swojego
domu. Dom jest duży, ale pewnie używa tylko kuchni i jednego
pokoju. Przestała zauważać daty. Rozmyśla tylko o tych, co już
odeszli, bo jest następna w kolejce. Niby nie boi się śmierci, bo
jakoś chyba szczególnie nie żałowałaby życia. Wigilia różni
się tylko jadłospisem – szczególny zestaw na jeden dzień w
roku. I nagle w tę ciszę i pookładanie wdziera się pukanie do
drzwi – niezaplanowane. To wstrząsa światem Małgorzaty, bo
będzie musiała wykonać ruch, którego sobie nie zaplanowała. A
może taki ruch przyniesie jakiś cud?
To
książka zupełnie wyjątkowa.
Wyjątkowa
na wiele sposobów.
Wyjątkowa,
bo to książka z ilustracjami. A sednem jest to, że nie jest
książką dla dzieci. Jest książka dla tych, którzy zechcą
wspomnieć Wigilie sprzed lat. Nie plastikowe, ale płynące prosto z
serca. Takie, które można było urządzić nawet w samochodzie, ale
ważne, żeby być razem, przełamać się chlebem i zaśpiewać
kolędę.
To
książka z kilkoma zaledwie słowami, z tymi, co najpotrzebniejsze.
Z absolutnie fantastycznymi ilustracjami, takimi, które sięgają
wiele lat wstecz. Do czasów, gdy zupełnie innym głosem śpiewało
się kolędy, gdy w ogóle się jeszcze śpiewało. Do czasów
młodości Małgorzaty. Te rysunki, ich staroświeckość, ich
formalna oszczędność i bogactwo znaczeń w każdej jednej kresce,
stoją w pozornej sprzeczności z tym, co przekazują. Z dzisiejszym
świątecznym „odczłowieczeniem”, z pustym talerzem, który nie
mieści się na stole, z łańcuchem, którym ryglujemy drzwi, z
zestawami wigilijnymi, kupowanymi na wynos, z Wigilią na odległość,
bo nie chce się jechać wielu kilometrów tylko po to, by zjeść z
kimś kolację... Te obrazy uderzają tym bardziej, zmuszają do
refleksji, do szybkiego, acz gruntownego rachunku sumienia, do
chwytania za słuchawkę telefonu po to tylko, by usłyszeć kochany
głos osoby, której nie mamy na wyciągnięcie ręki.
Cała
ta książka taka jest – mocno refleksyjna, pod spodem
oskarżycielska - „opamiętaj się w te właśnie Święta! W tym
roku zastanów się, po co są i co za sobą niosą i wyjdź z domu,
żeby zanieść komuś jakiś cud, choć jeden, choć niewielki...”
Zauroczyły mnie te ilustracje. A jak jeszcze doczytałam Twoją recenzję, to tak sobie myślę, że to książka dobra nie tylko na ten okołoświąteczny czas.
OdpowiedzUsuńPozdrowienia
Sporo dobrego ostatnio czytam o tej książce. Gdyby nie to, pewnie nie zwróciłabym na nią uwagi.
OdpowiedzUsuń