KIRA GAŁCZYŃSKA
„SREBRNA NATALIA”
MARGINESY, WARSZAWA
2014
Konstanty
był zielony, Natalia była srebrna. Srebrna choć często biedna. A
biedna, bo Konstanty zielony. Wiecznie młody biegał gdzieś za
natchnieniem, wiecznie pijany poezją, nie do końca przywiązywał
wagę do spraw ziemskich. Zielony, bo wciąż zakochany, przeważnie
w Natalii, ale nie do końca. A ona się srebrzyła w jego cieniu, bo
dobra, mądra, roześmiana. Może to jej śmiech był tym srebrem? A
może to, że miała mimo przeciwności losu tyle życia w sobie, że
była jak żywe srebro?
Niełatwa
to sprawa pisać biografię. Trzeba kopać raz tu raz tam, przerzucać
kilogramy papieru, tony może nawet, po to czasem, by odnaleźć
jedno słowo, jedno imię, nazwę ulicy, której już dawno nie ma.
Wydawałoby się, że pisać biografię własnej mamy jest dużo
prościej. Ale gdy się było córką Natalii Gałczyńskiej, to nie
jest wcale łatwe zadanie. Natalia o przeszłości milczała. Czasem
tylko wyrwało jej się jakieś rzewne wspomnienie. Ale te wspominki
trzeba było z niej siłą, podstępem wyciągać. Choć mocno
zakotwiczona myślami w przeszłości, słowom nie chciała dać
ujścia. Kira więc musiała pokonać dokładnie tę samą drogę, co
każdy inny badacz. Od urzędów, poprzez przyjaciół, których być
może trochę pamiętała z dzieciństwa, zahaczając o własną
pamięć, do dokumentów. Chciała napisać swoją matkę. O ojca nie
musiała się martwić, bo jako poeta, któremu słowa posłuszne
układały się u stóp, miał w kolejce wiele piór, co chciały
szeptać o jego życiu. Bardziej lub mniej skandalicznie, bardziej
lub mniej rzeczowo. Natalia pozostawała w cieniu, a była przecież
nie tylko bohaterką wierszy Gałczyńskiego. Była też ich
fundamentem. W imieniu Kiry, ośmielam się napisać, że gdyby nie
Natalia, tylu wierszy by nie było... Nie chodzi tylko o natchnienie,
o jej piękną twarz, dzięki której słowa same układały się w
wiersze, nie chodzi tylko wielką miłość jaka między zielonym a
srebrnym trwała do samego końca. Chodzi też o sprawy przyziemne, o
to, że gdy Konstanty mógł sobie pozwolić na szaleństwo, na
wielogodzinne moczenie ust w alkoholu do dna szklanki, Kira musiała
stać na straży jego talentu, szukać go na knajpianym szlaku,
martwić się o niego, za niego samego...
Kira
nie miała łatwego zadania także dlatego, że łatwo można ją
posądzić o stronniczość. Ale ja widzę w niej dwie role, które
skrupulatnie od siebie oddziela – córki, która kocha swoją matkę
i badaczki, która chce ją pokazać światu, Natalię w
szczególności, Konstantego nietypowo, bo przez pryzmat żony, krok
za nią, choć raz jako tło. Kira wykonuje mozolną pracę, odkopuje
z ziemi korzenie drzewa genealogicznego Natalii. Jest w tym mozole
konsekwentna – pewnie tutaj pcha ją ta miłość córki, chęć
dowiedzenia się o swojej matce jak najwięcej. Być może to jej
daje siłę i przewagę, bo może kto inny dawno by zrezygnował i
nie pojechał do Gruzji, rodzinnego kraju przodków Natalii, nie
rozmawiał w Gruzinami, którzy nie bardzo chcieli mówić, nie
drążył tematu. Może zawróciłby w pół drogi i stwierdził, że
nie ma sensu. Kira waliła kilofem w ziemię po to, by odkryć na
dnie mały kawałek żywego korzenia.
To
biografia rzetelna i obiektywna, choć pisana z wielkim uczuciem.
Owszem, Kira niejednokrotnie w tej książce staje w obronie
Konstantego i Natalii, ale jedynie przed niesłusznymi oskarżeniami,
przed „faktami” w cudzysłowie, przed brakiem dokumentów,
dopisywaniem historii tam, gdzie ma się na to ochotę. Na przykład
otwarcie mówi o romansach KIGa, choć kosztuje ją to pewnie kilka
nieprzespanych nocy.
Raz
Kira oddaje głos samej Natalii. To ten jeden raz, gdy Natalia się
zapomniała i mówiła, dużo. Kira śmigała ołówkiem po papierze
kreśląc sobie tylko znany szyfr, żeby tylko nadążyć za
słowotokiem mamy i zapisać jak najwięcej, żeby nie przerwać, bo
pewnie już nigdy więcej mówić nie zacznie.
Z
tych słów powstaje barwny portret mężczyzny i zakochanej w nim
kobiety. Tym cenniejszy, że osobisty, naoczny.
Cała
ta para jest barwna, bo inteligentna, obraca się w kręgu znajomych,
którzy mówią poezją, kochają teatr i potrafią w jednej chwili
na letnisku napisać sztukę.
Urzekła
mnie ta książka z dwóch powodów. Jednym jest sama postać Natalii
– widzę ją srebrną, bo delikatną, jakby utkaną z anielskiego
włosia. Zamyśloną, bo tak najbardziej lubiła ją Kira, zasłuchaną
w rosyjskie wiersze, albo recytującą jakieś wschodnie strofy i
bajki o pałacu w Gruzji.
A
drugi powód jest taki, że książka jest przepięknie wydana, ze
zdjęciami, grafikami, z fragmentami listów, fotokopiami dokumentów.
Jakby ktoś wziął zeszyt i powkładał między jego karty ulubione
fotografie i karteczki z ulubionymi wierszami.
Piękna
rzecz, na zimowe wieczory, do zamyślenia...
[Książkę
otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Marginesy]
Myślę, że nie tylko na zimowe wieczory
OdpowiedzUsuń