wtorek, 17 grudnia 2013

MIECZ NIE KOC

BARBARA O'NEAL
„SPOSÓB NA HAPPY END”
(TŁ. AGNIESZKA SOBOLEWSKA)
WYDAWNICTWO LITERACKIE, KRAKÓW 2013

Mała dziewczynka żarliwie wierzy w Boga. Lubi rytuał niedzielnych ranków, gdy ubiera się odświętnie i idzie w stronę kościoła, żeby uczestniczyć w nabożeństwie. Przeżywa ją całą sobą i zazdrości chłopcom, że mogą służyć do mszy, że podają kielich i dzwonią dzwonkami. Jej największym marzeniem jest to, by zostać księdzem, ale nie ma na to szans. Pewnego dnia przychodzi do kościoła na spotkanie modlitewne. Jest trochę wcześniej, nikogo jeszcze nie ma. Na drżących nogach wchodzi na ołtarz i udaje, że przygotowuje się do mszy. Dostaje cios zza pleców od wściekłego księdza.
Pierwszy raz traci wiarę.
Wróciła do kościoła, gdy poznała Joaquina. Obydwoje wierzyli, obydwoje żarliwie. Oprócz Boga pokochali siebie nawzajem. Tuż przed planowanym ślubem wyruszają na pielgrzymkę do Santiago de Compostela – trochę w podzięce, trochę z prośbą. Z pielgrzymki wracają oddzielnie – Elsa zdruzgotana, a Joaquin z nadzieją na koloratkę pod szyją.
Drugi raz traci wiarę.
Teraz Elsa jest pastorem w Kościele Jedności. Znalazła miejsce, w którym może wierzyć tak, jak chce, w którym może się spełniać i być najlepsza w tym co robi. Na niej wspiera się cała społeczność, na niej buduje się duchowość sąsiadów i wiernych. Tymczasem Bóg znów zabiera jej wiarę – wraz z kilkunastoletnią parafianką, która traci życie, w ziemię wsiąka cała wiara Elsy. I wydaje się, że jest nie do odzyskania. I wydaje się, że Elsa już nigdy nie będzie szczęśliwa.
Traci trzeci raz wiarę.
Zostaje zawieszona w swoich obowiązkach i wraca do domu, w pobliże Joaquina, żeby znaleźć kolejny sposób na resztę życia.
Mam problem z tą książką, z tym, w jaki sposób mówi o wierze. To ciężki temat w społeczności, gdzie 99% to zdeklarowani katolicy, ale 99% z nich nie chodzi do kościoła. Ciężki temat w domu, w którym jest Bóg, a nie ma kościoła.
Zgrzyta mi ta mała dziewczynka, której wiara rozgrzana do czerwoności. Mam wrażenie, że może to być raczej smak zakazanego owocu, niż faktyczny głód Boga. Co prawda w mojej świadomości mgliście przewija się jakaś dawna księżowska opowieść o dziewczynce, która bardzo chciała przystąpić do komunii, jak jej siostra, ale była jeszcze za mała. Ksiądz nieopatrznie powiedział, że będzie mogła wziąć udział w sakramencie, gdy nie będzie już miała ani jednego mlecznego ząbka, a dziewczynka wybiła sobie je kamieniem, bo tak bardzo chciała już mieć Boga w sercu. To miała być historia na dowód tego, że dzieci potrafią wierzyć dużo mocniej. Pamiętam okres fascynacji kościołem u wszystkich dziewczynek w klasie, gdy biegałyśmy na mszę nawet dwa razy w jedną niedzielę. Ale myślę o tym, jak o religijnej płyciźnie – nie miałyśmy szans zanurzyć się w prawdziwy sens wiary, bo zbyt mało rozumiałyśmy.
Mocno kontrowersyjny jest też temat kobiet w kościele – tego, jak mogą się w nim spełniać. Słyszałam ostatnio w radiu wypowiedź papieża Franciszka, że „kobiety w kościele powinny być dowartościowane, a nie sklerykalizowane”. Elsa ze swoimi wątpliwościami i pragnieniami staje dokładnie na przeciw tej tezie i rozszarpuje ją na strzępy.
To w gruncie rzeczy książka o walce o to, by móc robić to, co się kocha.
O'Neal chciała stworzyć historię ku pokrzepieniu serc, taką, jakie pisała do tej pory, ale – świadomie, bądź nie – wkroczyła na pole minowe i lawiruje między wybuchami. Owszem – jest w tej książce miłość – też niełatwa, jest przyjaźń, jest siostra, której też trzeba pomóc w jej prywatnym trzęsieniu ziemi, jest siostrzenica, która zakochała się pierwszy raz w życiu, ale już na zawsze, jest społeczność, którą trzeba zaktywizować, dać jej małe poletko ziemi, żeby na nim wykwitł cały ogród, jest jak zwykle całe stado psów, bo trzeba mieć zawsze kogoś, kogo można podrapać za uszami i poklepać po grzbiecie.
Ale to, że Elsa jest/była pastorem zmienia wydźwięk tej książki, nadaje jej ciężkości i w miejsce etykietki „zmysłowa i romantyczna” wrzuca hasło „dyskusyjna i sporna”. Tym razem nie otula kocem, raczej daje w ręce miecz.


[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego]

2 komentarze:

  1. O, a to ciekawe. Przeczytałam "Receptę na miłość" i pomyślałam, że to ten typ autorki, która specjalizuje się w familijnych niezbyt skomplikowanych i nieco naiwnych fabułach.
    Brzmi, powiedziałabym, że nawet zachęcająco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ta książka trochę odstaje - ze względu na temat. Owszem, to wciąż "łatwa i przyjemna historia miłosna", ale porusza specyficzny temat.

      Usuń