BARBARA O'NEAL
„SPOSÓB NA HAPPY
END”
(TŁ. AGNIESZKA
SOBOLEWSKA)
WYDAWNICTWO LITERACKIE,
KRAKÓW 2013
Mała dziewczynka
żarliwie wierzy w Boga. Lubi rytuał niedzielnych ranków, gdy
ubiera się odświętnie i idzie w stronę kościoła, żeby
uczestniczyć w nabożeństwie. Przeżywa ją całą sobą i
zazdrości chłopcom, że mogą służyć do mszy, że podają
kielich i dzwonią dzwonkami. Jej największym marzeniem jest to, by
zostać księdzem, ale nie ma na to szans. Pewnego dnia przychodzi do
kościoła na spotkanie modlitewne. Jest trochę wcześniej, nikogo
jeszcze nie ma. Na drżących nogach wchodzi na ołtarz i udaje, że
przygotowuje się do mszy. Dostaje cios zza pleców od wściekłego
księdza.
Pierwszy raz traci
wiarę.
Wróciła do kościoła,
gdy poznała Joaquina. Obydwoje wierzyli, obydwoje żarliwie. Oprócz
Boga pokochali siebie nawzajem. Tuż przed planowanym ślubem
wyruszają na pielgrzymkę do Santiago de Compostela – trochę w
podzięce, trochę z prośbą. Z pielgrzymki wracają oddzielnie –
Elsa zdruzgotana, a Joaquin z nadzieją na koloratkę pod szyją.
Drugi raz traci wiarę.
Teraz Elsa jest
pastorem w Kościele Jedności. Znalazła miejsce, w którym może
wierzyć tak, jak chce, w którym może się spełniać i być
najlepsza w tym co robi. Na niej wspiera się cała społeczność,
na niej buduje się duchowość sąsiadów i wiernych. Tymczasem Bóg
znów zabiera jej wiarę – wraz z kilkunastoletnią parafianką,
która traci życie, w ziemię wsiąka cała wiara Elsy. I wydaje
się, że jest nie do odzyskania. I wydaje się, że Elsa już nigdy
nie będzie szczęśliwa.
Traci trzeci raz wiarę.
Zostaje zawieszona w
swoich obowiązkach i wraca do domu, w pobliże Joaquina, żeby
znaleźć kolejny sposób na resztę życia.
Mam problem z tą
książką, z tym, w jaki sposób mówi o wierze. To ciężki temat w
społeczności, gdzie 99% to zdeklarowani katolicy, ale 99% z nich
nie chodzi do kościoła. Ciężki temat w domu, w którym jest Bóg,
a nie ma kościoła.
Zgrzyta mi ta mała
dziewczynka, której wiara rozgrzana do czerwoności. Mam wrażenie,
że może to być raczej smak zakazanego owocu, niż faktyczny głód
Boga. Co prawda w mojej świadomości mgliście przewija się jakaś
dawna księżowska opowieść o dziewczynce, która bardzo chciała
przystąpić do komunii, jak jej siostra, ale była jeszcze za mała.
Ksiądz nieopatrznie powiedział, że będzie mogła wziąć udział
w sakramencie, gdy nie będzie już miała ani jednego mlecznego
ząbka, a dziewczynka wybiła sobie je kamieniem, bo tak bardzo
chciała już mieć Boga w sercu. To miała być historia na dowód
tego, że dzieci potrafią wierzyć dużo mocniej. Pamiętam okres
fascynacji kościołem u wszystkich dziewczynek w klasie, gdy
biegałyśmy na mszę nawet dwa razy w jedną niedzielę. Ale myślę
o tym, jak o religijnej płyciźnie – nie miałyśmy szans zanurzyć
się w prawdziwy sens wiary, bo zbyt mało rozumiałyśmy.
Mocno kontrowersyjny
jest też temat kobiet w kościele – tego, jak mogą się w nim
spełniać. Słyszałam ostatnio w radiu wypowiedź papieża
Franciszka, że „kobiety w kościele powinny być dowartościowane,
a nie sklerykalizowane”. Elsa ze swoimi wątpliwościami i
pragnieniami staje dokładnie na przeciw tej tezie i rozszarpuje ją
na strzępy.
To w gruncie rzeczy
książka o walce o to, by móc robić to, co się kocha.
O'Neal chciała
stworzyć historię ku pokrzepieniu serc, taką, jakie pisała do tej
pory, ale – świadomie, bądź nie – wkroczyła na pole minowe i
lawiruje między wybuchami. Owszem – jest w tej książce miłość
– też niełatwa, jest przyjaźń, jest siostra, której też
trzeba pomóc w jej prywatnym trzęsieniu ziemi, jest siostrzenica,
która zakochała się pierwszy raz w życiu, ale już na zawsze,
jest społeczność, którą trzeba zaktywizować, dać jej małe
poletko ziemi, żeby na nim wykwitł cały ogród, jest jak zwykle
całe stado psów, bo trzeba mieć zawsze kogoś, kogo można
podrapać za uszami i poklepać po grzbiecie.
Ale to, że Elsa
jest/była pastorem zmienia wydźwięk tej książki, nadaje jej
ciężkości i w miejsce etykietki „zmysłowa i romantyczna”
wrzuca hasło „dyskusyjna i sporna”. Tym razem nie otula kocem,
raczej daje w ręce miecz.
[Książkę otrzymałam
dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego]
O, a to ciekawe. Przeczytałam "Receptę na miłość" i pomyślałam, że to ten typ autorki, która specjalizuje się w familijnych niezbyt skomplikowanych i nieco naiwnych fabułach.
OdpowiedzUsuńBrzmi, powiedziałabym, że nawet zachęcająco.
No ta książka trochę odstaje - ze względu na temat. Owszem, to wciąż "łatwa i przyjemna historia miłosna", ale porusza specyficzny temat.
Usuń