WOLFGANG HERRNDORF
„CZIK”
(TŁ. AGNIESZKA
KOWALUK)
WAB, GRUPA WYDAWNICZA
FOKSAL, WARSZAWA 2013
Najpierw była Tatjana.
Najpiękniejsza w klasie. Z długimi, gęstymi włosami. Jedna z tych
dziewcząt, których imię każdy chłopak wypisuje na tylnej okładce
zeszytu do matematyki. Maik też. Jakiś czas temu po korytarzach
szkoły poniosło wiadomość, że zaraz na początku wakacji Tatjana
wyprawia swoje urodziny. Że to będzie gdzieś pod Berlinem. W
wielkim pięknym domu. I że z dorosłych będzie tylko jeden wujek,
nikogo więcej. Wiadomość elektryzuje, przebiega jak iskra między
jednymi a drugimi nastoletnimi ustami. Maik szuka najlepszego
prezentu dla dziewczyny – kompakt Beyonce odpada, bo da jej go co
druga osoba - wiadomo, że to ulubiona wokalistka Tatjany. Chce być
oryginalny. Wymyśla coś znacznie lepszego. Ale w przeddzień
wakacji w jego piórniku nie spoczywa mała żółta karteczka z mapą
dojazdu i dokładnym adresem. Jako jeden z nielicznych został
ominięty przy rozdzielaniu zaproszeń.
„W domu z godzinę
stałem pod prysznicem. Potem poczułem się trochę lepiej, mniej
więcej tak, jak rozbitek dryfujący tygodniami po Atlantyku, kiedy
obok przepływa wycieczkowiec i ktoś rzuca do wody puszkę Red
Bulla, a statek odpływa dalej – mniej więcej tak.”
Jest sam w domu –
mama na „farmie piękności” (kuracja odwykowa), tata w „podróży
służbowej” (wyjazd z bardzo młodą, bardzo atrakcyjną i bardzo
biuściastą asystentką). Ma przed sobą dwa tygodnie parnych,
berlińskich wakacji, w których nic nie będzie się działo, bo
jest sam, bo nie ma przyjaciół, bo żółte karteczki latają zbyt
wysoko nad jego głową. I nagle w jego drzwi puka przeznaczenie –
po drugiej stronie stoi Czik – „kolega” z klasy, Rosjanin, z
jakimiś niemieckimi przodkami, chłopak, który ma powiązania z
mafią, plastikową reklamówkę zamiast plecaka, problemy z językiem
niemieckim, czasem przychodzi na lekcje pijany i ma najgorsze ciuchy
w całej szkole. Dobrze ubranego, schludnego, akuratnego Maika dzielą
od Czika tylko drzwi – ale w końcu je uchyla. Potem kradną starą
ładę, otwierając ją magicznym sposobem na piłeczkę tenisową (a
może magia nie istnieje?) i wyruszają do Siedmiogrodu – bo tam
Czik ma dziadka, bo dziadek jest fajny i jeszcze dlatego, że
przecież trzeba czasem spędzić urlop jak człowiek, na wycieczce
zagranicznej.
W tej książce Tatjana
jest najważniejsza, choć to nie jest książka o Tatjanie. Tatjana
jest tą iskrą, która odpala samochód bez kluczyka. Ale potem
zostaje gdzieś daleko w tyle. Bo to książka o tym, jak rodzi się
przyjaźń – taka, która znaczy więcej nawet, niż impreza
urodzinowa u najgorętszej laski w szkole. To książka o tym, że
czasem trzeba zapomnieć o oddychaniu, żeby odetchnąć pełną
piersią. I o tym, że tylko raz ma się szansę wskoczyć do
kradzionej łady i wyruszyć na podbój świata – bez mapy, z
pięknym planem, żeby skręcać zawsze tylko w prawo, albo tylko w
miejscowości na literę M. I tylko raz ma się 14 lat i tyle
szczęścia, żeby nawet dachująca łada nie zabiła w tobie sensu
życia.
To powieść drogi, a
ta droga nie jest tylko od punktu A do B, bo to skąd się zaczyna i
dokąd się dąży nie ma tu najmniejszego znaczenia. Najważniejsze
kto siedzi obok i czy będzie się w stanie pokonać własne lęki,
ograniczenia, sztucznie narzucone bariery – czy z pełną
świadomością da się wjechać rozklekotaną ładą w zastały i
zatęchły porządek świata?
Świetna książka,
dziejąca się powoli, nieśpiesznie, a jednocześnie pędząca
sześćdziesiątką, osiemdziesiątką, setką! O tym, że zmiana
wymaga po prostu przekręcenia kluczyka w stacyjce. I że nawet,
jeśli nie ma się kluczyka, to zawsze znajdzie się piłka tenisowa.
[Książę otrzymałam
dzięki uprzejmości wydawnictwa WAB, należącego do Grupy
Wydawniczej FOKSAL]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz