wtorek, 26 listopada 2013

SEJF MURAKAMIEGO

HARUKI MURAKAMI
„BEZBARWNY TSUKURU TAZAKI I LATA JEGO PIELGRZYMSTWA”
(TŁ. ANNA ZIELIŃSKA-ELLIOTT)
MUZA SA, WARSZAWA 2013

Była sobie piątka przyjaciół. Był Akamatsu (tł.Czerwonososnowski), Omi (tł.Niebieskomorski), Shirane (tł.Białokorzeniowska), Kurono (tł.Czrnopolska), a pośród nich Tazaki (tł.Wielobrzeski). Gdyby ciąg ich nazwisk umieścić w teście na inteligencję, rzuca się w oczy jedno nazwisko. Tsukuru Tazaki był bezbarwny. Gdy ze sobą rozmawiali, w powietrzu płynęły kolory – Biała z Czarną i Czerwony z Niebieskim, przerzucali się nimi nad głową Tsukuru, chcąc nie chcąc. A on czuł się pusty. Czuł się w pewien sposób niegodny. Piąte koło u wozu.
Poznali się w czasach liceum, gdy nauczyciel wyznaczył uczniom kilka prac społecznych do wyboru. Ich piątka wybrała pomoc dzieciom, które nie radzą sobie z nauką. Zadzierzgnęli więzy, wzmocnili więzy, więzy stały się z czasem nierozrywalne – tak przynajmniej wszystkim się wydawało. Spotykali się często, ale zawsze w piątkę. W ich grupie było kilka zasad, jak kodeks, podpisany krwią, ale nigdy nie zwerbalizowany. To coś było jak zupełna pewność, której nie trzeba głośno mówić – na przykład to, że spotykają się zawsze wszyscy razem. Albo to, że nie ma między nimi żadnego napięcia seksualnego.
To był świetny układ i miał trwać po wsze czasy. Te wspólne dyskusje, wspólne słuchanie muzyki, Liszt grany przez Białą na pianinie, albo czarne płyty, obracające się wolno na talerzu adapteru, czytanie tych samych książek...
Gdy zaczęły się plany na przyszłość, każde z nich zakładało, że zostanie w rodzinnym Nagoi, żeby nie psuć tego paktu, żeby wciąż trwało przymierze. Wszyscy, prócz Tsukuru... On, jako ten bez barw, wymyślił sobie Tokio – tam na uniwersytecie wykładał znany specjalista od budowy dworców. A to właśnie chciał Tazaki robić w życiu – budować dworce. Inni patrzyli na te ucieczkę z powątpiewaniem. I chyba z lekką nutą nagany. Choć z ich ust biegły same pochwały i zachęta.
Pewnego razu, gdy Tsukuru przyjechał na jakiś weekend czy święto do domu, żadne z czworga przyjaciół nie chciało odebrać od niego telefonu. Uniki. Odsyłanie. Cisza.
W końcu Czerwony powiedział „Nie chcemy cię więcej widzieć” - i bez słowa wyjaśnienia odłożył słuchawkę.
Świat Tsukuru zachwiał się w posadach – bo co się stało? Bo czym zawiniłem? Czy to dlatego, że jestem bezbarwny?
Szesnaście lat później Tazaki spotyka Sarę. Pchany tajemniczym impulsem opowiada jej szkolną historię – ot, ciekawostka, ot, stare czasy. Ale okazuje się, że ma to wciąż głęboko pod skórą i jeśli rozdrapać, to leci wielkim potokiem krwi.
Sara stawia mu ultimatum – albo uporasz się i zabliźni się twoja rana, albo ja muszę odwrócić się na pięcie.
Tsukuru Tazaki jedzie w świat dowiedzieć się, czemu został odrzucony...
Jakich mam słów użyć, żeby o tej książce opowiadać? Co powiedzieć, żeby wydawać się obiektywną i nie brzmieć jak zakochana nastolatka? Co wymyślić, żeby wydawało się, że jestem surowym krytykiem?
Gdy czytałam tę książkę, w głowie miałam „Norwegian wood” - jedną z moich dwóch ulubionych „murakamich”. Między kartkami snuł się ten sam młodzieńczy zapał, ta sama wiara, że coś może być na zawsze i że się nigdy nie zmieni te same deklaracje i młodzieńcze pocałunki. Te same stopy oparte o róg stolika, przy słuchaniu muzyki i te same wizyty w tanich barach – na kawie. Te same rozważania i ta sama niepewność, czy jest się wartościowym człowiekiem.
I taka sama tajemnica...
Jak Murakami może być tak spokojny w obliczu nierozwiązanych zagadek, tych wszystkich rzeczy, które przydarzają się jego bohaterom? Jak może tak spokojnie sadzać Tsukuru do kolacja, albo kazać mu efektywnie pracować, nawet po godzinach, gdy ma do rozplątania tyle supłów na swoim życiu? Jak może kazać mu pływać w basenie, kilkanaście nawrotów i kilkadziesiąt minut, gdy to wszystko, co w nim siedzi, powinno go pociągnąć na dno w jednej sekundzie? Podziwiam jego zimną krew, jego brutalne wpychanie postaci w sieć niedopowiedzeń, tak, że gdy ruszą stopą, albo dłonią, to zaciska się jeszcze bardziej. I patrzy na to z boku, nie rzucając się od razu na ratunek. Jest metodyczny i konsekwentny. I co rusz dorzuca jakaś niteczkę niezwykłości, jakiś motek zdarzenia...
Oczywiście, muszę to powiedzieć, w swej brutalności nie oszczędza czytelnika. Bo nie daje łatwych rozwiązań i jak zwykle część historii bierze tylko dla siebie. Zagarnia i strzeże jej zazdrośnie. I nie pozwala nawet zerknąć, nawet musnąć. Wybitny jest w tym drażnieniu się.
I znów mnie zaczarował – ja murakami-masochistka!


[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa MUZA SA]

1 komentarz:

  1. Witaj! Pojawił się pomysł spotkania Pomorskich Blogerów Książkowych. Jeżeli byłabyś zainteresowana, prosimy o kontakt :)

    OdpowiedzUsuń