HARUKI MURAKAMI
„BEZBARWNY TSUKURU
TAZAKI I LATA JEGO PIELGRZYMSTWA”
(TŁ. ANNA
ZIELIŃSKA-ELLIOTT)
MUZA SA, WARSZAWA 2013
Była sobie piątka
przyjaciół. Był Akamatsu (tł.Czerwonososnowski), Omi
(tł.Niebieskomorski), Shirane (tł.Białokorzeniowska), Kurono
(tł.Czrnopolska), a pośród nich Tazaki (tł.Wielobrzeski). Gdyby
ciąg ich nazwisk umieścić w teście na inteligencję, rzuca się w
oczy jedno nazwisko. Tsukuru Tazaki był bezbarwny. Gdy ze sobą
rozmawiali, w powietrzu płynęły kolory – Biała z Czarną i
Czerwony z Niebieskim, przerzucali się nimi nad głową Tsukuru,
chcąc nie chcąc. A on czuł się pusty. Czuł się w pewien sposób
niegodny. Piąte koło u wozu.
Poznali się w czasach
liceum, gdy nauczyciel wyznaczył uczniom kilka prac społecznych do
wyboru. Ich piątka wybrała pomoc dzieciom, które nie radzą sobie
z nauką. Zadzierzgnęli więzy, wzmocnili więzy, więzy stały się
z czasem nierozrywalne – tak przynajmniej wszystkim się wydawało.
Spotykali się często, ale zawsze w piątkę. W ich grupie było
kilka zasad, jak kodeks, podpisany krwią, ale nigdy nie
zwerbalizowany. To coś było jak zupełna pewność, której nie
trzeba głośno mówić – na przykład to, że spotykają się
zawsze wszyscy razem. Albo to, że nie ma między nimi żadnego
napięcia seksualnego.
To był świetny układ
i miał trwać po wsze czasy. Te wspólne dyskusje, wspólne
słuchanie muzyki, Liszt grany przez Białą na pianinie, albo czarne
płyty, obracające się wolno na talerzu adapteru, czytanie tych
samych książek...
Gdy zaczęły się
plany na przyszłość, każde z nich zakładało, że zostanie w
rodzinnym Nagoi, żeby nie psuć tego paktu, żeby wciąż trwało
przymierze. Wszyscy, prócz Tsukuru... On, jako ten bez barw,
wymyślił sobie Tokio – tam na uniwersytecie wykładał znany
specjalista od budowy dworców. A to właśnie chciał Tazaki robić
w życiu – budować dworce. Inni patrzyli na te ucieczkę z
powątpiewaniem. I chyba z lekką nutą nagany. Choć z ich ust
biegły same pochwały i zachęta.
Pewnego razu, gdy
Tsukuru przyjechał na jakiś weekend czy święto do domu, żadne z
czworga przyjaciół nie chciało odebrać od niego telefonu. Uniki.
Odsyłanie. Cisza.
W końcu Czerwony
powiedział „Nie chcemy cię więcej widzieć” - i bez słowa
wyjaśnienia odłożył słuchawkę.
Świat Tsukuru zachwiał
się w posadach – bo co się stało? Bo czym zawiniłem? Czy to
dlatego, że jestem bezbarwny?
Szesnaście lat później
Tazaki spotyka Sarę. Pchany tajemniczym impulsem opowiada jej
szkolną historię – ot, ciekawostka, ot, stare czasy. Ale okazuje
się, że ma to wciąż głęboko pod skórą i jeśli rozdrapać, to
leci wielkim potokiem krwi.
Sara stawia mu
ultimatum – albo uporasz się i zabliźni się twoja rana, albo ja
muszę odwrócić się na pięcie.
Tsukuru Tazaki jedzie w
świat dowiedzieć się, czemu został odrzucony...
Jakich mam słów użyć,
żeby o tej książce opowiadać? Co powiedzieć, żeby wydawać się
obiektywną i nie brzmieć jak zakochana nastolatka? Co wymyślić,
żeby wydawało się, że jestem surowym krytykiem?
Gdy czytałam tę
książkę, w głowie miałam „Norwegian wood” - jedną z moich
dwóch ulubionych „murakamich”. Między kartkami snuł się ten
sam młodzieńczy zapał, ta sama wiara, że coś może być na
zawsze i że się nigdy nie zmieni te same deklaracje i młodzieńcze
pocałunki. Te same stopy oparte o róg stolika, przy słuchaniu
muzyki i te same wizyty w tanich barach – na kawie. Te same
rozważania i ta sama niepewność, czy jest się wartościowym
człowiekiem.
I taka sama
tajemnica...
Jak Murakami może być
tak spokojny w obliczu nierozwiązanych zagadek, tych wszystkich
rzeczy, które przydarzają się jego bohaterom? Jak może tak
spokojnie sadzać Tsukuru do kolacja, albo kazać mu efektywnie
pracować, nawet po godzinach, gdy ma do rozplątania tyle supłów
na swoim życiu? Jak może kazać mu pływać w basenie, kilkanaście
nawrotów i kilkadziesiąt minut, gdy to wszystko, co w nim siedzi,
powinno go pociągnąć na dno w jednej sekundzie? Podziwiam jego
zimną krew, jego brutalne wpychanie postaci w sieć niedopowiedzeń,
tak, że gdy ruszą stopą, albo dłonią, to zaciska się jeszcze
bardziej. I patrzy na to z boku, nie rzucając się od razu na
ratunek. Jest metodyczny i konsekwentny. I co rusz dorzuca jakaś
niteczkę niezwykłości, jakiś motek zdarzenia...
Oczywiście, muszę to
powiedzieć, w swej brutalności nie oszczędza czytelnika. Bo nie
daje łatwych rozwiązań i jak zwykle część historii bierze tylko
dla siebie. Zagarnia i strzeże jej zazdrośnie. I nie pozwala nawet
zerknąć, nawet musnąć. Wybitny jest w tym drażnieniu się.
I znów mnie zaczarował
– ja murakami-masochistka!
[Książkę otrzymałam
dzięki uprzejmości wydawnictwa MUZA SA]
Witaj! Pojawił się pomysł spotkania Pomorskich Blogerów Książkowych. Jeżeli byłabyś zainteresowana, prosimy o kontakt :)
OdpowiedzUsuń