niedziela, 14 października 2012

FURTKA NA ZAWIASACH


JOANNA MISZCZUK
„ZALOTNICE I WIEDŹMY”
PRÓSZYŃSKI I S-KA, WARSZAWA 2012

Asię poznaliśmy rok temu w „Matkach, żonach, czarownicach”. Nie polubiłam jej wtedy. Wręcz warczałam na nią całą książkę. Byłą trochę głupia, trochę zarozumiała, trochę niezaradna, a trochę po prostu niesympatyczna. Teraz jest trochę inaczej. Asia chyba trochę dojrzała. Lat trochę minęło – nie wiem, czy powieściowe liczą się jak psie, razy siedem - ale w głowie jej się poukładało, jakoś wyciszyła się, wydoroślała, wykobieciała. I dzięki temu mogłabym ją teraz zaprosić na kawę. Mimo jej irytującego szczebiotu i głupich powiedzonek. Bo kolejny raz, dokładnie tak samo, jak przy części pierwszej miałam wrażenie dwoistości. Jakby Miszczuk napisała dwie powieści – jedną latem, gorącym, parnym, dusznym, ciężkim od zdarzeń, od bzyczenia pszczół, od soku w owocach. To ta część z przeszłości. Trzeba bowiem przypomnieć, że poprzednio Asia odziedziczyła majątek – dworek po swojej prababce Lavernie. Odziedziczyła też piękną rzecz – zapiski dotyczące kobiet, których krew płynie w jej dłoniach, stopach i ustach. To pamiętniki, listy, testamenty, zielniki i pierścień przebaczenia i miłości, który teraz zdobi palec Joanny. W tym pierścieniu chadzały wszystkie jej antenatki (no prawie wszystkie) i przekazywały go kolejnym kobietom na chwałę miłości prawdziwej. W tych zapiskach tonęłam – to minihistorie, które emanują jakąś siłą, jakimś pięknem i mocą. Miszczuk zręcznie wplata w przeszłość Asi historię – tym razem sięga po papieżycę Joannę, po Nostradamusa, po papieża Innocnetego X... To oczywiście jakaś mgła, przez którą się przebija, dotykając, muskając zaledwie te postaci, ustawiając je w tej mleczności i dając im tylko trochę głosu. To legendy, które dopasowuje do swojej wartkiej opowieści, robi to zręcznie i w taki sposób, że można by pomyśleć, iż tak było naprawdę...
To, co mi się podobało bardziej, niż za pierwszym razem – pokazała też kobiety złe, wyrachowane lub głupie i puste. Poprzednio była tylko miłość, słodkość, mądrość i wartość – teraz jest też pustość serca i brak zasług, by nosić pierścień miłości i przebaczenia. Nie każda rodzina jest w pełni dobra, w pełni mądra i w pełni szlachetna – i w końcu to widać. Widać różnorodność uśmiechów i rysów twarzy, widać różnorodność charakterów i kolorów włosów... choć większość z tych kobiet wciąż jeszcze jest ruda.
Druga powieść to ta współczesna, ta, która rozwija się pod stopami Asi. W tu i teraz (no w dwa lata wcześniej, bo Asia z „Zalotnic i wiedźm” to Asia z roku 2010). I tu już jest gorzej. Zostaje przekreślone całe szczęśliwe zakończenia z poprzedniej powieści. Okazuje się, że było iluzją. Teraz Joanna potrzebuje znów czegoś innego, miłość ja ominęła, a ona by chciała, żeby wyrosła u jej stóp jak kwiaty choć wciąż się jej boi po rozstaniu z mężem numer dwa – bolesnym i trudnym i po rozstaniu z mężem numer jeden, które było po prostu brudne i trochę brudu za paznokciami pozostawiło chyba już na zawsze. Asia stara się układać sobie życie w Berlinie, dokąd przeprowadziła się „za chlebem”. Ma świetną pracę, nie ma mężczyzny, ma córkę, która jest dla niej najważniejsza i byłego męża, z którym wciąż jeszcze się „przepychają”. I nagle wali się świat – kolejny raz – bo umiera właściciel firmy, w której pracuje Asia, a na horyzoncie zupełnie nieoczekiwanie pojawia się znów Julek – mąż pierwszy, który chce wywrzeć na Asi srogą zemstę za przeszłość. I tu zaczyna się ta nudna, zimna, ciągnąca się, mokra od deszczu powieść w kolorach brudnej jesieni. Jak dla mnie za dużo rozważań na temat niemieckich emerytur i świadczeń socjalnych, które w ogóle mnie nie interesują. Za dużo korporacyjnych przepychanek. Za dużo niemiłych (i miłych) zbiegów okoliczności. Pojawia się też tajemniczy Kemal, który rozmiękcza trochę Asię, uczłowiecza ją, jakoś oswaja, ociepla, rozświetla uśmiechem. Przyjemny wątek,choć trochę zbyt bajeczny.
Mimo wszystko czekam na odpowiedź na pytanie, które padło na końcu książki. Miszczuk, inaczej niż w pierwszej części, zostawiła furtkę wątku szeroko otwartą, zapraszająco chyboczącą w jedną i drugą stronę. Przejdę przez nią za kolejny rok, gdy Miszczuk zaprosi błyskiem pierścionka.

[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Prószyński i S-ka]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz