środa, 22 lutego 2012

NA KŁOPOTY OBRAZKI

ELENA MAULI SHAPIRO
„13 RUE THERESE”
(ADELA DRAKOWSKA)
ŚWIAT KSIĄŻKI, WARSZAWA 2012

Zawołała mnie książka z obrazkami. Podeszłam do niej na paluszkach i tak jakoś nieufnie, otworzyłam i banalnie, najbanalniej na świecie - jak w powieści - się zakochałam.
A to ze względu na to, że mam w sobie dziecko. Że mała dziewczynka, którą nadal jestem, zawsze lubiła przyklejanki, wycinanki, stare zdjęcia, zeszyty, których miałam niezliczone ilości, sekrety, zapisywane w rogu strony i zaklejane suszonymi kwiatami, jakieś cytaty i przepisy na ciastka, upchnięte między wyznania miłosne. A ta książka jest właśnie o tym. O pamiątkach.
Josianne to sekretarka, zajmuje się pomocą zagranicznym profesorom, którzy goszczą na paryskim uniwersytecie w celach naukowych. Gdy widzi Trevora Strattona, od razu wie, że to ten, któremu może powierzyć pudełko.
A w pudełku są cuda, jest opowieść, jest szeptanie. Kryje pamiątki dotyczące życia Louise Brunet, młodej mężatki, która niedawno wyszła za mąż i mieszka na 13 Rue Therese. A wszystko dzieje się niedługo po pierwszej wojnie światowej.
Pewnego dnia kobieta z okna swojego mieszkania widzi małżeństwo z trójką dzieci, które wprowadza się do tej samej kamienicy. Widzi najpiękniejszego mężczyznę, jaki chodzi po ziemi, jej serce drży, a kolana uginają się, jak w tandetnej powieści. Jak z powieści są wszystkie szybsze bicie serca i gromy z jasnego nieba. Ale mało banalna jest sama Louise, wyzwolona, piękna, szalona, inteligentna, głodna wrażeń, niespokojna. Dusi się w swoich czasach, sięga w przyszłość, prowadzi motocykl i bierze to, czego pragnie.
Profesor składa jej losy z haftowanych chusteczek, kieszonkowego kalendarza i nożyczek. Opisuje wszystko w liście do tajemniczego przyjaciela, opowiada o dzieciństwie Louise, o narzeczonym, który zginął na wojnie, a romansie, tak gorącym, że płonęła od niego cała Francja. Opowiada pięknie, czarująco, opowiada tak, że nie mogłam się oderwać, że zakrywałam zarumienioną twarz okładką w kolorze sepii, gdy jechałam tramwajem i czytałam, oglądałam, smakowałam.
Nie do końca zrozumiałam tę powieść. Nie bardzo wiem, jaka występuje zależność między Josianne, a Louise, ale urzekła mnie ta warstwa, do której trzeba się dobrać, zdzierając wszystkie powierzchnie – ta, która mówi o pamięci, o jej ulotności, niejednoznaczności, o jej mruganiu do nas okiem.
Shapiro na końcu książki napisała skąd pomysł na powieść – gdy była małą dziewczynką, mieszkała z matką w Paryżu, w kamienicy. Miała sąsiadkę – Louise Brunet. Po jej śmierci właściciel domu wpuścił mieszkańców do jej mieszkania, żeby wybrali sobie co tylko chcą z pozostałych po niej rzeczy. Matka Eleny zabrała małe pudełko pełne pamiątek – drogocennych pewnie tylko dla samej zmarłej. Ale okazało się, że stały się inspiracją i talizmanem dla małej dziewczynki, która rosła, ciągle w zasięgu ręki mając chusteczkę, różaniec i parę starych zdjęć. Przenosiła się z miejsca na miejsce, a pudełko to była pierwsza rzecz, którą pakowała. I mimo, iż nie była w stanie odtworzyć historii madame Brunet, to wymyśliła dla niej życie. Poukładała monety i zapisane pięknym pismem kartki w życiorys, puściła w ruch swoje imaginacje, wyczarowała historię. Zaczarowała mnie, odczarowała mnie, rzuciła na mnie urok, znów czytam…


2 komentarze:

  1. Dobrze, że już jesteś... A ja nigdy nie zapomnę pewnych Twoich "Pamiątek po...":)

    Pozdrawiam mocno!

    PS. Przewrotna jesteś we wstępie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ad PS - zupełnie nieświadomie, jak napisałam, to zdałam sobie sprawę, uśmiechnęłam się i od razu pomyślałam, że Ty wyłapiesz :-)

      Ja też się cieszę, że jestem, nawet nie wiesz, jak bardzo :-)

      Usuń