wtorek, 15 listopada 2011

MRUCZĄC JAK KOT

MIKA WALTARI
„BŁĄD KOMISARZA PALMU”
(TŁ. SEBASTIAN MUSIELAK)
WYDAWNICTWO LITERACKIE, KRAKÓW 2011 

Koty – o ile znam troszeczkę ich pokrętną naturę – mruczą z radości i zadowolenia. Na przykład, gdy ktoś je głaszcze pod brodą. Ja mruczę z radości i zadowolenia, gdy mam przyjemność spotkać komisarza Palmu. Grubaśnego, lubiącego dobrze wypić i zjeść, ale nigdy nie mającego na to pieniędzy (bo przecież jest na pensji urzędniczej), bystrego, zaczepnego, figlarnego i pociesznego policjanta, który bezbłędnie rozwiązuje zagadki kryminalne. Tak, bezbłędnie, choć błędy popełnia, co w części drugiej zostanie unaocznione. Część pierwsza cyklu „Kto zabił panią Skrof?” dostarczyła mi tyle niekłamanej uciechy, że nie wahałam się ni chwili, gdy zobaczyłam, że Palmu wychodzi po raz drugi ze swego biura i rusza w miasto. Absolutnie nie wierzyłam też w jego błąd, choć przyznać muszę, że w istocie go popełnił. 
Tym razem trupem pada mężczyzna – Brunon Rygseck, jeden z akcjonariuszy potężnego koncernu Rykamo, najbardziej liczącego się w całych Helsinkach. Bruno za życia oprócz tego, że był bogaty, to był nieco szalony – przyprawiał sobie rogi i kierował ruchem, albo wymyślał gry, w których każdy z uczestników miał popełnić najobrzydliwszą z możliwych zbrodnię. Tego jesiennego poniedziałkowego poranka w tamtych czasach, kiedy jeszcze nie wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż teraz” [s.5] bogaty i szalony Bruno poślizgnął się w swojej własnej łazience na mydle i wyzionął ducha. Porucznik Hagert na szczęście wysyła na miejsce Palmu, żeby dopełnił formalności i sprawdził ów nieszczęśliwy wypadek. Wraz z Palmu do rezydencji Rygsecka udaje się oczywiście technik Kokki i narrator powieści – początkujący pisarz, pomocnik Toivo Virt. Na miejscu zastają dom pełen ludzi – jest tam służący Bruna, jego znajomi, rodzina i podwładny, a w łazience, gdzie leżą zwłoki, które zwłokami okazują się nie być, jest zapalone światło. Komisarz Palmu obchodzi dookoła przeogromną łazienkę i dochodzi do wniosku – to było morderstwo. A ja zacieram ręce i muszę z pewną dozą wstydu stwierdzić, że cieszę się, iż Bruno podzielił los pani Skrof i dopiero co powołany do życia, stracił oddech. A cieszyłam się dlatego, że kolejny raz miałam okazję zobaczyć w akcji komisarza Palmu, który „gromadzi bezdyskusyjne fakty, właściwie je ze sobą łączy, a potem wyciąga oczywiste wnioski”[s.8] Jest w tym fascynujący, zabawny i bawi się z zapatrzonym w niego pomocnikiem, a poprzez jego osobę tak że ze mną. Jego sposób prowadzenia śledztwa przypomina mi dziecięcą grę w przekładanie sznurka zaczepionego o palce – motanie, pętlenie, coraz bardziej zasupłane, ale na samym końcu powstaje piękna przeplatanka, na której widać szeroki od ucha do ucha uśmiech. 
W trakcie śledztwa podaje kilka rozwiązań sprawy, każdej postaci przypisuje motyw i wiarygodne sposób wykonania zbrodni – podaje kryminał w kryminale, alternatywne wersje i pięć powieści w jednej, a sam uśmiecha się przy tym pod nosem, bo wie, kto tak naprawdę odebrał Brunonowi dech. 
To elegancki kryminał. A Mika Waltari jest moim numerem jeden jeśli chodzi o stopień zaintrygowania i język, jakim każe się posługiwać swoim postaciom. Bo jak można nie kochać Palmu, który oznajmia przeuroczo: 
„Punktualność jest grzecznością królów(…). Co prawda jestem zdeklarowanym demokratą, niemniej i od królów możemy uczyć się rzeczy wartych naśladowania.” [s.203], a przy tym zauważa każdy najdrobniejszy szczegół w swoim otoczeniu? Jak można nie kochać komisarza, który na pewno wiedziałby, jakiego koloru są Twoje oczy?

[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego]

2 komentarze:

  1. Świetna recenzja :) No a sama książka wydaje się bardzo interesująca :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwszy tom wrzuciłam sobie do schowka, dzięki.
    A powiedz, gdzie się zaczyna pierwszy cytat, ten ze strony 5, bo jakoś nie widzę...

    OdpowiedzUsuń