CARLOS RUIZ ZAFON
„PAŁAC PÓŁOCY”
(TŁ. KATARZYNA OKRASKO, CARLOS MARRODAN CASAS)
MUZA SA, WARSZAWA 2011
Gdzie byłeś Zafonie, gdy ja miałam tyle lat, co bohaterowie Twoich wczesnych powieści?
Wychowywałam się między innymi na „Czarnych stopach” i „Panu Samochodziku” – była tam przygoda i dreszcz emocji, było coś takiego, że chciało się wejść do środka, tuż pod okładkę i razem z postaciami przeżywać każdy nowy dzień. Czytałam nawet w wakacje, a mama wyganiała mnie na dwór, żebym złapała trochę słońca. Gdyby był Zafon nie umiałabym wyjść z domu. W jego świat zanurzyć się jeszcze łatwiej, niż w każdy, który pamiętam z dzieciństwa.
Tym razem to szalona podróż do Kalkuty lat trzydziestych. Siódemka przyjaciół z sierocińca tworzy Chowbar Society – to tajny klub, który moim zdaniem pozwala im przetrwać – to namiastka rodziny i zapewnienie, że ma się obok siebie kogoś, komu na tobie zależy. Przywódcą tej grupki jest Ben. Oprócz niego stowarzyszenie liczy Iana – najlepszego przyjaciela Bena, Michaela - który świetnie rysuje, Isobel – jedyną dziewczynę w grupie, Siraja, Roshana i Setha. Spotykają się w opuszczonym domu, który nazywają Pałacem Północy. Każdy z nich, aby stać się członkiem stowarzyszenia, musiał opowiedzieć pozostałym historię, jakiej jeszcze nie słyszeli. To dla mnie rodzaj paktu, rodzaj haczyka, który ma jeden na drugiego, rodzaj zabezpieczenia – przed zdradą i przed ucieczką. To takie swoiste braterstwo krwi, coś, co pozwala przekroczyć bramy utworzone z ramion, bilet wstępu. Założeniem tej grupki jest wzajemna pomoc. Żyją ze sobą, znają się, kochają i opiekują się sobą nawzajem, Spotykają się, by wypełniać czas, by opowiadać sobie historie o duchach i legendy o Kalkucie. Cały czas w tyle głowy mają świadomość, że są za siebie odpowiedzialni. Oczywiście pakują się w kłopoty. Nieświadomie i trochę nie z ich winy.
W dniu 16 urodzin Bena w sierocińcu ma miejsce pożegnalne przyjęcie – regułą jest, że każdy wychowanek, który skończył szesnasty rok życia musi opuścić dom dziecka i zacząć żyć na własny rachunek. To ostatnie spotkanie stowarzyszenia. Na przyjęciu Ben poznaje Sheere, swoją rówieśnicę. Wprowadza ją na tajne spotkanie i chce przyjąć do Chowbar Society. Oczywiście dziewczyna musi się wkupić opowieścią – mówi im historię swojego ojca, genialnego naukowca, który chciał wybudować dom idealny. Stowarzyszenie postanawia pomóc nowej członkini i tym samym wpada w wir tajemnic podziemnej Kalkuty.
Znów piękny język, choć miejscami przeładowany, duszny (czy to wina nowej tłumaczki?). Znów klimat niesamowitości i grozy. Tylko, że to niesamowitość i groza dla młodzieży. I choć ja czytałam ją jak baśń, to zabrakło we mnie tych dziecięcych emocji. Odczytywałam ją na innych poziomach, badałam motyw ognia, który symbolizuje między innymi odkupienie win, oczyszczenie. W „Księciu mgły” żywiołem przewodnim była woda – tutaj ogień, który parzy na każdej ze stron, łącznie z rozżarzoną okładką.
I to, co dla mnie najważniejsze u Zafona – bohaterowie. Jest ich natłok i przez to nie mogłam się przywiązać do każdego w równym stopniu. Nie miałam szansy ich poznać, nie miałam szansy zajrzeć każdemu w oczy. Tym razem Zafon rysuje każdego piórkiem delikatnym, kilkoma kreskami, uśmiechem, choć starał się, żebyśmy o każdym wiedzieli to, co w nim najważniejsze. Dla mnie niewystarczająco. Ale za to podarował bohaterów lojalnych, bohaterów, którzy mówiąc o przyjaźni nie kłamią, bohaterów, którzy stawiają dane słowo, swoich współtowarzyszy ponad siebie. Gdybym zamiast „Czarnych stóp” w któreś z letnich wakacji kilkanaście lat temu czytała „Pałac północy” to na pewno chciałabym być taka jak Sheere, na pewno chciałabym mieć takich przyjaciół jak Chowbar Society. Nie, teraz też chciałabym takich mieć, tylko teraz mniej wierzę w to, że tacy ludzie istnieją.
Moja ocena: 4,5/6
[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa MUZA SA]
Ledwo zaczęłam, a jestem już za połową ;-) Uwielbiam Zafona i podobnie, jak Ty... żałuje, że nie było go wtedy, kiedy miałam naście lat
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A czego tu żałować?! Wakacje z Czarnymi Stopami czy Panem Samochodzikiem to wyśmienite wakacje, a przynajmniej teraz dzięki Zafonowi możemy z lubością oddać się wspomnieniom i przenieść w odległe czasy dzieciństwa. I to jest piękne!
OdpowiedzUsuńPS. Nie wątp w ludzi.
Aaa, tłumaczka ta sama od wieków - przynajmniej w moich wydaniach:))
OdpowiedzUsuńJa chcę tę książkę :-)
OdpowiedzUsuńDroga Moja Marto,
OdpowiedzUsuńwiesz? mialam te ksiazke w rece tuz przed wyjazdem z Polski ostatnio. I jeden ulamek sekundy zawazyl. Uswiadomilam sobie, ze chyba juz wyroslam i nie mam czasu na kolejna szanse, bo prawdopodobnie ten Zafon to wciaz ten sam Zafon, tylko ja inna. Choc jednoczesnie Cien wiatru zostanie ze mna na zawsze. I znowu, podobnie odczuwamy. Pozdrawiam z usmiechem i radoscia, Martus. I mysle, caly czas mysle...:-)
Anna