niedziela, 13 marca 2011

„ALE MASZ FAZOWE SOFIXY!”


JAKUB PORADA
„CHŁOPAKI W SOFIXACH”
PRÓSZYŃSKI I S-KA, WARSZAWA 2011 

Kilkunastu chłopaków z jednego z osiedli Kielc, PRL, ta dziwna Polska, o której się nie chce pamiętać i której nie da się zapomnieć, bójki, rakotwórcze gumy Turbo, zapijaczone piętra wieżowców, bary mleczne i pierwsze dźwięki new romantic. Jeden z tych chłopców zapisywał. I pamiętał. I napisał o tym, co mu siedziało w głowie. O piwnicach bloków i tanich winach. Piaskownicach i Depeche Mode. 
Porada pisze o wszystkim bez przykrywki. Nie ma oporów, by podać przepis na turbokisiel. „Brało się proszek z torebki, a zamiast wody dodawało bełta Pokusa albo Jabłuszko sandomierskie. i po paru minutach słodki napój był gotowy do spożycia.” [s.15], albo na kolorowe gumy, których nie można było dostać: „samą gumę wyżuć do bólu szczęk, a potem zmieszać ze zmielonym grafitem z kredki, żeby wyszła kolorowa.”[s.9] Nie ma oporów, by opowiedzieć, że był mniej przystojny i niewysportowany, chwali się pierwszymi muzycznymi próbami, wspomina pierwszą dziewczynę. Przywołuje dzieciństwo, rozpoczyna seans duchów, który ma na celu oczyszczenie – oswojenie błędów młodości po to, by mniej się ich wstydzić. Ale to także wodzenie palcem po swojej biografii, by dowiedzieć się kim się jest i dlaczego – dlaczego piło się tanie wino pod blokiem, ale nie zostało się pijakiem i dlaczego imponowali koledzy, którzy dawali w zęby, ale nigdy nie stanęło się na ringu. No i wreszcie dlaczego ja jestem dziennikarzem, a kolegi już nie ma, bo nie żyje.
To gawęda – jedna opowieść wypływa z drugiej, Porada ma łatwość wspomnień, choć to fikcja literacka, która zaledwie macza pióro w przeszłości. To opowieść o pomieszanych chłopcach/starcach, którzy nosili w zębach gumowe papierosy. „Gumowy papieros pasował lepiej, bo nikt z daleka nie widział, co masz w gębie.(…) W ten sposób można było wyglądać jak macho, a jednocześnie nie śmierdzieć petami, tylko owocowym aromatem.” [s.81]
To także historia o krzywdzie, jaką PRL wyrządził ludziom i o sposobach na bycie w tej krzywdzie szczęśliwym. Te wszystkie rzeczy nie-do-pomyślenia – cukierki, które nie chcą się odlepić od papierka, prospekty zagranicznych samochodów przesyłanych z fabryk małym chłopcom, kobiece chusty robione z farbowanych bandaży... – do wszystkiego człowiek się przyzwyczaja, a gdzieś w środku po prostu czeka na lepsze jutro.
To dziwna książka. Nie jest ani powieścią, ani opowiadaniami. Czasami mocno mnie to denerwowało, bo brak było ciągłości i wiele powtórzeń. Ale ta książka obudziła też kilka moich wspomnień, kilka zabaw i kilka smaków. I to przekonanie, że byliśmy inni, bo „jeśli coś było trudne do dostania, to traktowało się to z szacunkiem. Ciuchy wyprasowane, płyty wysłuchane, książki przemyślane, nic się nie kurzyło na półkach. To był jedyny pozytyw życia w dziadostwie.” [s.30]
To książka-śmiech, ale śmiech na niby, anegdotki, garść żartów i popularnych powiedzonek, ale ja gdzieś pod literami odczytuję smutek, żal, pretensje i zupełnie odwrotnie także jakąś nostalgię – to w końcu pamiętnik późnego dzieciństwa, szkoły, pierwszych miłości, które zawsze wspomina się z rozrzewnieniem. Wygładzając. Kolorując. Mityzując. Ulepszając. Tęskniąc.
Mimo.
Pomimo.

Moja ocena: 4/6

[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Prószyński i S-ka]

3 komentarze:

  1. Nie słyszalam nie widziałam ale z zaciekawieniem o niej przeczytałam.Choc nie wiem czy siegne po sama ksiazke, czy zechce czytac o tym co znam i niezle pamietam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ta książka -albo sposób, w jaki o niej piszesz- uruchomiła mi obrazki z filmu "Pożegnanie Falkenberg" (szwedzki, sprzed kilku lat, obejrzany na festiwalu). Tam: piątka chłopaków na progu dorosłości spędza czas na lekko sennej zgrywie, na powstrzymywaniu tych decydujących kroków, które poprowadzą ich w nieuchronną dorosłość i martwotę. Właśnie tak to widzą. Dopóki można zorganizować błazenadę, pobyć z chłopakami, zdetronizować czas, pogadać o głupotach..., póty bezsens dojrzałości jest do wytrzymania. Jeden z nich wybierze opcję "escape", więc pozostanie na zawsze na progu. Klimat nostalgiczny, mimo zgrywy i zewnętrznej beztroski. Nawet depresyjny lekko.

    I bardzo mi się mocno przypomniał, chociaż wiem, że w nim ani okruszka PRL-u i aura ciut inna niż u Porady.
    Oczywiście, zostaje mi z Twego tekstu ta myśl, że nadmiar rodzi niedocenianie. I właściwie dewaluuje niemal wszystko. Głupio to urządzone - że tak się źle w głowach układa.

    Ja dołączam do peek-a-boo: zaciekawienie książką biorę, zobaczymy czy mnie dokądś zaprowadzi.

    pozdrawiam!
    ren

    OdpowiedzUsuń
  3. peek-a-boo: ja byłam ciekawa, trochę gorzkawo mi się zrobiło na języku po przeczytaniu tej książki, ale słodko od wspomnień gumy donald... Zadziwiło mnie, że i tam, w Katowicach, wiele kilometrów od mojego rodzinnego Słupska też się mówiło, że guma Turbo jest rakotwórcza :-) Pozdrawiam :-)

    tamaryszku - wróciłaś! może wkrótce u Ciebie coś poczytam...
    filmu nie oglądałam, wygląda na depresyjny, ale to trochę pewnie podobnie, jak u Porady. Może nie PRL, może nie turbokisiel, ale na pewno takie same ulice i takie same w głowie myśli. albo bardzo podobne... Ściskam!

    OdpowiedzUsuń