poniedziałek, 28 marca 2011

MIODOPŁYNNIE, ZWIERZOLUBNIE


CAROL DRINKWATER
„OLIWKOWE ŻNIWA”
(TŁ. RADOSŁAW NOWAKOWSKI)
WYDAWNCTWO LITERACKIE, KRAKÓW 2011 

Czytanie tej książki to jak spotkanie z przyjaciółką. Jak zapukanie w okno jej domu, machanie dłonią i wejście na kieliszek dobrego różowego wina. Jak przyniesienie kawałka sera do tego wina. Ale koniecznie idzie się w starych tenisówkach i powyciąganej, ulubionej różowej bluzie z Kubusiem Puchatkiem. Bez skrępowania i po domowemu. I słucha się plotek i podjada się z drzewa figi i narzeka się na suszę i leniwie głaszcze się biegające dookoła psy.
Nie znam Carol Drinkwater i nie wiem, ile w jej książce jej życia, a ile zmyślenia, ile pamiętnika a ile powieści. Ale gdy czytam trzecią część oliwkowej serii, mam wrażenie, jakbym mogła usiąść obok niej i zapytać „To co, Carol, Michael już całkiem wydobrzał? A poczęstujesz mnie miodem?”
Bo Drinkwater pisze tak, że można mówić do niej tylko po imieniu. Jakby chciała zaprzyjaźnić się z całym światem. Jakby chciała oddać to, co ma najcenniejszego – siebie, swoją miłość do Appasionaty, miłość do Michaela, do Prowansji – złożyć to w nasze ręce po to, by się tym dzielić. I by udowadniać, że to naprawdę istnieje.
Ta część również nie jest lekka (w poprzedniej Carol straciła dziecko i przyjaciółkę). Tym razem z problemami zmaga się Michael i do samego końca nie wiadomo, jak potoczą się losy farmy, jak będzie między nimi. Przyznam się, że bałam się czytać. Obawiałam się, czy na końcu znajdę żniwa i przyjęcie na świeżym powietrzu, czy znajdę sprzedaż Appasionaty i koniec historii. 
Ale pomiędzy smutnym początkiem i nieodgadnionym końcem znalazłam znów bogactwo smaków, dźwięków, piękna. Carol spełnia kolejne marzenie – sprowadza na farmę ule – walczyła o to już w „Sezonie na oliwki”. Walczy też cały czas o przyznanie ich oliwie statusu AOC. Poza tym zaczyna interesować się Cyganami – ich kulturą, muzyką, obyczajami. Chłonie nowe widoki. Jedzie na festyn pasterski. W końcu bierze też udział w polowaniu – wciąż pozostaje przeciwniczką zabijania zwierząt, ale chce poznać „tę drugą stronę” po to, by nie być gołosłowna. W tej postaci to właśnie lubię najbardziej – fakt, że wszystko chce poznać, że wszystko chce sprawdzić na własnej skórze, że nie boi się wyzwań, nie boi się szukać, badać, by mieć podstawy do obrony własnego zdania. Ale też nie boi się przyznać racji komu innemu. I to, że jest pasjonatką – gdy jakiś temat ją zafrapuje obkłada się książkami, pyta, sprawdza, dotyka, chłonie. Nie boi się pracy. Nie boi się założyć kaloszy i iść po kolana w błocie, gdy trzeba naprawić studnię. Chce uczestniczyć w życiu swojej farmy, dlatego to, co może, robi sama. Grzebie w ziemi, zrywa oliwki, hoduje pomidory, a jak trzeba to kilkanaście godzin bez przerwy polewa zagrożone drzewa oliwkowe wodą.
Z każdym tomem coraz bardziej lubię tę bohaterkę. Na początku obawiałam się, że będzie sztuczna, że to gwiazdka z nieba, która zapragnęła mieć posiadłość w Prowansji i że będzie tam przyjeżdżać na kilka letnich tygodni, a ogrodnikowi każe przyciąć krzewy w pieski i kotki. Ale Carol to zupełnie inna osoba. Zdecydowana. Zdeterminowana. I zakochana. A tę miłość widać właśnie najmocniej w „Oliwkowych żniwach”.

Moja ocena: 4,5/6

[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego]

1 komentarz:

  1. Aktorka i pisarka??!
    Bo piszesz tak, że poszperałam z ochoty na więcej.
    Ale masz dobrze! Ja ostatnio nie zaprzyjaźniam się z tymi,o których czytam. Intrygują, dają kopniaka do refleksji, ale żeby się u nich miodu najeść, to nie.
    Odpowiedz mi, Marpil, czy to takie babskie klimaty, czy niekoniecznie? Bo rozważam zakup prezentowy.
    Wiosennie mrugam;)
    ren

    OdpowiedzUsuń