poniedziałek, 8 listopada 2010

ZAKŁADKI W KSIĄŻCE O ŻYCIU


XIAOLU GUO
„20 ODSŁON ZACHŁANNEJ MŁODOŚCI”
(TŁ. JACEK MANICKI, WITOLD NOWAKOWSKI)
ALBATROS, ANDRZEJ KURYŁOWICZ, OPOLE 2010 

Historyjki dotyczące Fenfang, to dwadzieścia razy, kiedy zaglądamy za zasłonę i widzimy młodą dziewczynę. W wieku 17 lat przyjechała z małej chińskiej wioski do Pekinu. Dwadzieścia razy coś się zmienia w jej życiu, a ona opowiada. O tym, jak przyjechała do Pekinu i nie miała gdzie spać. O tym, jak zwolennicy Mao pilnowali jej cnoty. O tym, jak poznała mężczyznę, z którym spędziła trzy lata. O tym jak się rozstali. O tym, jak szuka pracy. Jak pisze scenariusz. Jak pije najtańsze piwo i zajada zupę z kaczki z przyjacielem swojego amerykańskiego chłopaka – jak pod wpływem gorąca zupy rozbierają po kolei większość swojej garderoby. O tym, jak wściekły były chłopak rzuca w nią krzesłem, trafia w żyrandol i po podłodze rozsypują się kawałki szkła, w które Fenfang wdeptuje przez kolejny tydzień – jak nie zauważa, że odłamek szkła wbił jej się w palec, jak krwawi na zjadanego właśnie pomidora… Niektóre obrazki są takie, że zapierają dech, a niektóre są zwyczajną opowiastką o młodej wieśniaczce w wielkim mieście, która stara się przetrwać.
To debiutancka powieść Xiaolu Guo. Napisała ją jakieś 10 lat temu. W podziękowaniach pisze o tym, ze tłumaczenie tej książki było dla niej (a przez to jej tłumaczki) ciężkim zadaniem, a to dlatego, że wracając do swojego debiutu po 10 latach, stwierdziła, że cała powieść najchętniej napisałaby od nowa. Że widziała niedostatek warsztatu, infantylność bohaterki i jej niezaradność życiową, a także to, ze bohaterka z tej powieść nie wyszła ani trochę dojrzalsza, mądrzejsza. 
Ja też to widzę, czuję. Także porównując „20 odsłon…” do „Małego słownika chińsko-angielski dla kochanków”, która to książka w zeszłym roku zrobiła na mnie kolosalne wrażenie – głównie ze względu na język. Zhuang ze „Słownika…” jeszcze teraz powraca do myc myśli, jej szczerość, jej prostolinijność, różnice kulturowe i wynikające z tego brak zrozumienia i łzy. I to, że Zhuang się uczyła, na własnych błędach. A Fenfang wychodzi ze swoich historii jakby bez bagażu, taka sama, jak weszła. Może jedynie umie więcej – zna angielski, umie pisać na komputerze, zna przepisy ruchu drogowego – ale dalej nic nie umie zrobić ze swoim życiem.
Każdy rozdział jest poprzedzony zdjęciem autorstwa samej Xiaolu Guo. To scenki rodzajowe z życia wielkiego chińskiego miasta. Są sugestywne i są, jak dla mnie, największą siłą tej książki.


Na koniec scena, która naprawdę mi się spodobała – kiedy do Fenfang dzwoni z Bostonu jej amerykański chłopak.

„-Fenfang, od kilku dni wydzwaniam do ciebie do domu. Gdzie ty się podziewasz?
-Jestem w Xi’an.
-Gdzie?
-W Xi’an. No wiesz, w tym starożytnym mieście z wojownikami z wypalanej gliny. Właśnie jem pieczoną rybę.
-Co? Jacy wypaleni wojownicy, jaka pieczona ryba?
Słuchałam spowolnionego głosu Bena z tamtej strony Pacyfiku. Miałam wrażenie, że stoi na palcach przed wielką mapą Chin, próbując mnie zlokalizować.
-Tak, Ben, jestem w Xi’an. Wszystko w porządku. Chcesz posłuchać wiatru?
Uniosłam komórkę wysoko nad głowę, ku nocnemu niebu, wystawiając ją na wiatr i kurz.”
[s.157]

I jeszcze jedno – bohaterka odwiedza w książce księgarnię – gdyby spełniło się moje ciche, gdzieś głęboko skrywane marzenie o własnej księgarni, chciałabym ją nazwać tak, jak nazywało się to miejsce z powieści - Miasto Książek.

Moja ocena: 3,5/6

3 komentarze:

  1. Ach tak! Pamiętaj, że marzenia się spełniają, ale trzeba im trochę pomóc:)
    Właśnie mi przypomniałaś, że miałam poszukać tego "Małego słownika..."

    Ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  2. "Miasto Książek" - to bardzo ładna nazwa, pasuje do księgarni. Sama kiedyś marzyłam o herbaciarni tudzież kawiarni, albo jedno i drugie, w której można by też czytać książki... Ale to stare dzieje ;) Nie rozeznaje się w chińskiej literaturze, dlatego będę polegać na twoim zdaniu. Bardzo ciężko mnie zachęcić do książek azjatyckich, ale jak zawsze nie mówię nie ;)

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ha, ja również mam zamiar tak nazwać swoją księgarnię, jeśli kiedykolwiek powstanie;) A co do książki, to "Słownik..." mnie zniechęcił trochę do tej autorki niestety...

    OdpowiedzUsuń