środa, 17 listopada 2010

ZIELONO MI CZYLI BARDZO CHCIAŁABYM BYĆ ZNÓW MAŁA


CARLOS RUIZ ZAFON
„KSIĄŻĘ MGŁY”
(TŁ. KATARZYNA OKRASKO, CARLOS MARRODAN CASAS)
MUZA SA, WARSZAWA 2010 

Podchodziłam trochę sceptycznie.
No bo – brak Barcelony. No bo powieść dla młodzieży (choć „Marinę” czytało się świetnie). No bo debiut. No bo krótka. 
No ale był jeden jedyny plus, który zamazał wszystkie minusy/minusiki – magiczne nazwisko autora…
Wczoraj wieczorem dostałam książkę. Przy kolacji zerknęłam na kilka pierwszych stron. Trochę z rozczarowaniem do nich podeszłam. Inny styl pisania – nie ten magiczny, soczysty, obrazowy, który jest w dorosłych książkach Zafona, ani nawet ten prawie-doskonały, który pamiętam z „Mariny”. Raczej krótkie, proste zdania. 
Opowiadanie o tym, że jest rok 1943. Że jest wojna. Że Maksymilian Carver, w obawie wojennej zawieruchy, pakuje rodzinę i wywozi do małej rybackiej osady. Że rodzina Carverów liczy, poza ojcem, jeszcze mamę, Maxa, straszą siostrę Alicję i młodszą Irinę oraz kota, który przypałętał się do Iriny już po przybyciu do wioski. Średnie, średnie.
Ale ani się obejrzałam, a naprawdę wpadłam w tę książkę. Z impetem. I przeczytałam do końca, do pierwszej nad ranem połykając kolejne strony.
Czyta się dobrze, gładko, prosto. Później już nie przeszkadzało mi, że to swego rodzaju „wprawka” Zafona, że to pierwsza historia, jaką wydobył dla nas z głowy i że czasem zdania są zbyt proste, albo niosą za mało mgły i czarowania. 
Ale znów zachwyciło mnie to, że mimo, iż autor napisał powieść dla młodzieży, nie pominął tematów trudnych, bolesnych, dojrzałych. Bo to też książka o tym jak Max i jego siostra stają się dorosłymi. A właściwie dojrzałymi. 
Poznają w wiosce Rolanda i razem z nim przeżywają przygodę życia – Alicja pierwszą miłość, pierwszą śmierć i pierwsze prawdziwe łzy. A Max pierwszą odwagę i pierwszy smak krwi. I wagę obietnicy. 
Bo to dla mnie trochę taki „Doktor Faustus” dla dzieci. Uproszczony i podany z innymi przystawkami – żeby lepiej, słodziej smakował. Ale jest o tym samym. O sile pragnienia i o tym, co można oddać, żeby pragnienie spełnić. Tutaj rolę Fausta pełni szalony dr Kain*, który ponoć spełnia życzenia, a w zamian oczekuje tylko jednego – bezgranicznego posłuszeństwa i obietnicy, że gdy przyjdzie spłacić dług, obdarowany zrobi to bez mrugnięcia okiem. 
Kain przyjmuje postać klowna, a ja czytając o tym dziwnym klownie, miałam w głowie kilkanaście osób z mojego otoczenia, które boją się tych dziwnych, zaklętych stworzeń. Bo klown ma rozśmieszać, ale zawsze ma maskę i nigdy tak naprawdę nie wiadomo, co myśli i co chowa w zaciśniętej, ukrytej za plecami dłoni…
Historia Kaina to niby mit/niby prawda. Coś, co w małej rybackiej wiosce podają sobie z ust do ust. Nikt nie wie na pewno. Poza jedną osobą, która zna osobiście doktora – to dziadek Rolanda. Tylko, że uparcie milczy…
Żałuję, że nie mam –nastu lat. Żałuję, że nie miałam okazji przeczytać „Księcia mgły” w czasie, gdy czytałam „Czarne stopy” i cykl o Tomku. Wtedy gdy moja wyobraźnia biegała szybciej i skakała wyżej. Bo w tej książce są zatopione wraki statków, do których nurkują bohaterowie. Bo jest cyrk i wesołe miasteczko z diabelskim młynem. Bo jest chatka na plaży, w której Roland nocuje od czasu do czasu (bez opieki dorosłych!!!). I jest wolność, wakacje, słońce i przygoda życia, o której nie da się zapomnieć. Jest smutek, bezbrzeżny i strach, którym naprawdę można się przestraszyć. Ale wszystko podane tak, że gdybym miała lat na przykład 13, to chciałabym się uwikłać w takie dojrzewanie… Niebanalne.
I mam wrażenie, że Zafon dojrzewał po trochu ze swoimi bohaterami. Uładzał ich, zalepiał niedoskonałości, dolepiał uśmiech, dodawał trochę doświadczenia. I z Maxa wyrósł później Oscar i na końcu Daniel. Dobrzy, silni bohaterowie, którzy nie do końca wierzą w swoją siłę. Alicja zaś przepływa w Marinę i w Beę – kobiety/niekobiety, nieświadome swojego czaru i wdzięku, ale zawsze mające w sobie jakąś tajemnicę.
Jako horror „Książę mgły” podobał mi się bardziej od „Mariny”. Niedoskonały, niedociągnięty, ale doktor Kain zrobił na mnie większe wrażenie, niż pseudo-ludzie marinowi. 
I ma fascynującą, hipnotyczno-zieloną okładkę. Zielono mi więc dziś, po lekturze.

* Alicja, Kain, Roland – dla mnie to znaczące imiona i nie użyte w książce przypadkowo

Moja ocena: 4,5/6

[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa MUZA SA.]

8 komentarzy:

  1. Oj miło mi się także czytało :) i podzielam zdanie, że przy takiej lekturze chciałoby się wrócić do czasów nastoletnich :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, ta książka to dla mnie znak, że klaun nie zaprzestał swoich prześladowań;) Zastanawiam się czasem, skąd wzięła się ta trauma, skądinąd o światowym zasięgu? Dlaczego tak często klaun jest uosobieniem zła? Muszę poszukać jakiejś fachowej literatury na ten temat...
    A tak poza tym, Zafon oczywiście czaruje jak zawsze. Ja z kolei wstałam rano raniutko, żeby dokończyć książkę (chyba pierwszy raz w życiu!). Też mi się przypomniały stare czasy i zaczęłam baraszkować w antykwariatach w poszukiwaniu Nienackiego:)

    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zafona czytałam tylko "Cień wiatru", nie dałam się porwać masowej fali uwielbienia, ale po tę jego książkę sięgnęłabym z przyjemnością. Gdzieś chyba już nawet komuś powiedziałam takie same słowa... :)

    Pozdrawiam ciepło i serdecznie :) :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Krążyłam kilkanaście minut wokół tej książki w sklepie. W końcu nie kupiłam ;/ a że za cienka, a że młodzieżowa... a co tam, że młodzieżowa! Ostatnio lubię czuć się jak dziecko. Wszystkie dotąd książki Zafona podobały mi się, dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Kupię sobie sama pod choinkę :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Interesujące.
    Najpierw to, że: „Doktor Faustus” dla dzieci.
    Czyli chodzi o coś ważnego, a że dla młodych, to znaczy tylko tyle, że tajemnica nie chowa się za erudycyjną elokwencją.
    Potem to, że pisarz dojrzewa a postaci ewaluują. Jest w tym coś oczywistego, ale jakąś przesłonę mi Twoje zdanie otworzyło. Że kolejne postaci wyrastają z poprzednich...
    Wreszcie: radość czytania. Pięknie tak zaczytać się w czymś młodzieżowym, ale tak zatracając się, młodniejąc przy okazji;)

    pozdrawiam
    ren

    OdpowiedzUsuń
  7. Edith - chociaż tak możemy wrócić do młodości :-)

    Inez - oj, Nienacki!!! Przy następnej wizycie w domu rodzinnym chyba muszę go odszukać :-) A ja tak już miałam przy kilku pozycjach, że wstawałam rano, by się cieszyć słowem :-) ściskam równie mocno.

    Barbaro - szkoda, bo mam wrażenie, że by cię te jego książki ujęły - Twoje klimaty, Twoje zaczarowania. Pozdrawiam :-)

    Agatoris - każdy, kto miał szczęśliwe dzieciństwo lubi czuć się jak dziecko :-) Napisz list, może mikołaj sam Ci przyniesie ;-)))

    Ren - to dojrzewanie pisarza zauważyłam dopiero przy "Księciu mgły", bo przy "Marinie" nie czułam tego aż tak mocno. Tylko, że my ten proces poznajemy od drugiej strony ze względu na odwrotne Zafona wydawanie ;-)))
    A w Zafonie lubię to właśnie, że nie porusza błahych tematów, że nawet, gdy kieruje swoja wyobraźnię w stronę młodzieży chce mówić o czymś ważnym trudnym, życiowym.

    Pozdrawiam gorąco.

    OdpowiedzUsuń
  8. Przeczytałam już 2 książki tego autora i obie mi się podobały. Chciałabym bardzo przeczytać "Księcia mgły", gdyż mam nadzieję, iż miło spędzę czas z tą książką :)

    OdpowiedzUsuń