poniedziałek, 14 lipca 2014

CIEŻKO-PISANIE

ANNA GAVALDA
„BILLIE”
(TŁ. PAWEŁ ŁAPIŃSKI)
WYDAWNICTWO LITERACKIE, KRAKÓW 2014
Billie ma męskie imię. A to dlatego, że jej matka kochała Michaela Jacksona. Nie wiadomo, czy po niej były inne dzieci, nazwane na cześć przebojów króla popu, czy nie – mama Billie zostawiła ją i jej ojca w przyczepie na osiedlu Morilles. To nie cygańskie miasteczko i nie wioska, po prostu dzielnica, z której wszędzie jest daleko. Macocha Billie nie lubiła jej imienia. Lubiła za to jej ojca. Dlatego zamieszkali razem. Billie miała przyjaciół, naprawdę. Ale tylko latem. Późna jesień i zima to zanik kontaktów międzyludzkich, bo wtedy Billie nie pachnie najlepiej. Ciężko jest dbać o higienę i czyste skarpetki zimą w przyczepie. I nie, Billie nie była molestowana, ale i tak wymazała z pamięci całą swoją przeszłość. Nie była bita, była poszturchiwana, a jej rodzina dużo bardziej cieszyła się z tego, że ma chłopaka, niż gdyby dostawała dobre stopnie.
Franck zaś ma bogaty dom, bogatych rodziców, kochaną babcię z wielkim domem i dobrymi obiadami, mnóstwo książek i żółty szalik, w którym wygląda jak Mały Książę. I trochę dziewczęcy chód, który sugeruje, że jest gejem i zawsze ściąga na niego kłopoty. Lubi się uczyć i tak samo, jak Billie, nie do końca pasuje do całej reszty.
Mało brakowało, a by się minęli, choć chodzili do jednej szkoły. Mało brakowało, a kojarzyliby siebie nawzajem tylko z widzenia. Mało brakowało, a rozminęliby się i życie każdego z nich nic a nic by się nie zmieniło. Ale nauczycielka francuskiego pewnego dnia weszła do klasy trzymając w dłoniach trzy rattanowe koszyki. W każdym z nich pozaginane karteczki. Na jednych sceny do zagrania – fragmenty „Nie igra się z miłością” Musseta, na drugich imiona dziewcząt, a pomiędzy nimi to zdradzieckie, męskie „Billie”, na trzecich imiona chłopięce, w których tonął „Franck”. Jedno losowanie, czyjąś niecierpliwa dłoń i „Billie” ma zagrać fragment sztuki z „Franck”. Dziewczyna w jednej chwili przekreśla w wyobraźni ich szansę na zaliczenie przedmiotu. Chłopak zaś w swojej własnej wyobraźni już widzi ich kostiumy. Mają całe ferie, żeby się przygotować. I jedne ferie zmieniają życie ich obojga – prócz tego, że nie igra się z miłością, dowiadują się, że mogą być w czymś świetni, że mogą być dobrymi przyjaciółmi, że najlepiej uczyć się tekstu na pamięć siedząc w krypcie na cmentarzu i że najlepsze stroje można uszyć ze starego worka.
Do napisania o „Billie” zabierałam się, lekko licząc, z piętnaście razy. Pisałam i wymazywałam całe linijki, bo to, co mówiłam nie miało sensu.
Ciężko pisać o tej książce bo jest specyficzna, bo jest pisana z perspektywy wiecznie zbuntowanej nastolatki, która pragnie, żeby ktoś ją przytulił i od lat jest zakochana w przyjacielu geju, a swoim ciałem kupczy ze światem, bo ten gej go nie chce. Ciężko, bo nic nie dzieje się po kolei – dzieje się tak, jak opowiada nam to Billie, chaotycznie, czasem nie do końca, czasem z miejscem na kilkanaście przekleństw, czasem z dygresjami. Jest ciężko, bo to nie jest typowa historia miłosna, to nie romans, w którym wszystko wiadomo od razu, że ona chce, a on nie, a i tak na końcu zechce. To historia dojrzewania do samoakceptacji, do odrzucania miłości po to, by do nas wróciła piękniejsza, do stawiania siebie na pierwszym miejscu, do uspokajania rozedrganych rąk, do wiary we własną wartość. Owszem, to jest książka o miłości i nawet o wielkiej miłości i nawet o takiej, która może góry przenosić, ale to książka o tym, jak tę miłość zaakceptować i odłożyć na półkę, jak pogodzić się z tym, że czasem zrobiła już dla nas wszystko co może i trzeba stanąć na własnych nogach, by po prostu iść dalej. To książka o miłościo-przyjaźni, w której ważniejsze od pocałunków, są objęcia. O tym, że z miłością się nie igra, bo przez własną głupotę można założyć za krótką spódniczkę, niestosowaną do okazji albo wylądować w rowie, z którego nie ma jak wyjść, z nieprzytomnym przyjacielem, który nie porusza się o własnych siłach i z gwiazdą, która niby świeci dla nas, ale tej nocy wygląda, jakby kpiła.
W sumie zamiast pisać specyficzna, napiszę tylko Gavalda – i wszystko jasne... Jak gwiazda.
[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości Wydawnictw Literackiego]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz