VANESSA GREENE
„KLUB PORCELANOWEJ FILIŻANKI”
(TŁ. BARBARA GÓRECKA)
ŚWIAT KSIĄŻKI, WARSZAWA 2013
Jaka powinna być leniwa niedziela?
Powinna pachnieć dobrą herbatą, zaparzaną koniecznie w filiżance,
a nie jak co dzień w ogromnym kubku. Powinna być troszkę banalna i
troszkę przewidywalna. Tak, żeby można było leniwie machać nagą
stopą i nie myśleć. Ale powinna też troszkę ekscytować, żeby w
tym lenistwie znaleźć upodobanie.
„Klub porcelanowej filiżanki” to
lektura wydana właśnie w serii „Leniwa niedziela”.
Idealnie trafia w niedzielne
nic-nie-robienie. Idealnie trafia w smak ciasta, które się wtedy je
podwójnie – strasznie słodki, tak, że wydaje się, że się nie
da rady, a potem sięga się po jeszcze jeden kawałek, wyczuwając
drobinki kwaśnej cytryny pomiędzy bitą śmietaną i czekoladą.
Poranek w Charlesworth, targ staroci.
Jedno ze stoisk przyciąga młoda dziewczynę. Częściowo zapakowany
w gazetę leży tam serwis do herbaty w niezapominajki. Wzór,
złocone brzegi i dzbanuszek do mleka w komplecie hipnotyzuje
dziewczynę i oniemiała nie dość szybko wyciąga dłoń po
zdobycz. W tym samym czasie dwie inne ręce chwytają filiżanki –
jedna zadbana, z idealnymi paznokciami, a druga już niemłoda, ale
ciągle piękna. W sercu dziewczyny drga coś i postanawia nie
ustępować. Trzy kobiety patrzą sobie w oczy i podejmują decyzję
– serwis kupią wspólnie. Najpierw weźmie go Jenny – za kilka
miesięcy jej ślub, planuje podwieczorek, stylowy i niebanalny i
zbiera zastawę – ma mało pieniędzy, więc targi staroci i sklepy
charytatywne to jej jedyna szansa na uzbieranie stu filiżanek ze
spodeczkami. Maggie będzie druga – ona z kolei organizuje śluby,
ma własną firmę, która zajmuje się tym profesjonalnie. Czeka ją
przygotowanie ogromnej uroczystości dla bogatej modelki – pomysł
klientki to przyjęcie z motywami z „Alicji po drugiej stronie
lustra”, więc piękne, eleganckie filiżanki są jej bardzo
potrzebne. Na końcu naczynia weźmie Alison – zrobi z nich świece
i sprzeda na aukcji internetowej.
Filiżanki nagle łączą trzy różne
kobiety. Młodą zahukaną Jenny, której matka wyprowadziła się z
domu, gdy dziewczynka miała kilka lat, zabierając ze sobą
przynajmniej połowę jej pewności siebie; Maggie – rozwódkę,
która kocha rośliny bardziej niż siebie samą i wierzy, że rozwód
był jedną z najlepszych decyzji w jej życiu; Alison, matkę dwójki
dorastających dziewcząt, żonę męża na bezrobociu i właścicielkę
psa, który właśnie podkopał się pod płotem i zniszczył ogród
sąsiadów. Każda z nich potrzebuje dwóch pozostałych i nawet o
tym nie wiedziała, dopóki wszystkie trzy nie popatrzyły na te same
filiżanki z niezapominajkami.
Oczywiście, że ta powieść jest w
dużej mierze przewidywalna, że kontakty trzech kobiet rozwinęły
się w iście amerykańskim tempie i po pięciu sekundach zwierzają
się sobie z całego życia wewnętrznego i zewnętrznego – i to
razi sztucznością, bo takie rzeczy to tylko w USA, oczywiście, że
tematy zbuntowanych nastolatek, zdradzanych żon, wątpliwości
przedmałżeńskich, porzuconych dzieci i bankructwa pojawiają się
w co drugiej książce, ale ostatecznie – z tego składa się życie
– ze zdrad, romansów, miłości, obiekcji, marzeń, aspiracji i
kolegów gejów, którzy otwierają własną klubokawiarnię. I może
trochę mniej z tych szczęśliwych zbiegów okoliczności, które
towarzyszą zawsze prozie tak zwanej kobiecej. Ale też są, bo w
końcu skądś bierze się nasza wiara w cuda!
I obok banalności tej leniwej,
cotygodniowej niedzieli ja podziwiam ślub w bajkowym stylu, gdzie na
przyjęcie weselne wchodzi się przez tunel, imitujący króliczą
norę; podoba mi się pomysł, że krucha porcelana na targu staroci
może zaklinać w sobie przyjaźń. A nade wszystko unoszę się na
lekkości tej książki, na tym, że „stałyśmy oparte o barierkę,
spoglądając na morze. Lizałam lody śmietankowe i zaśmiewałam
się z daremnych wysiłków Maggie, aby przytrzymać wydymaną
wiatrem spódnicę. W dole na kamienistej plaży przed nami starszy
mężczyzna rzucał piłeczkę tenisową swojemu golden retriverowi.
Dwa kolorowe latawce splątały się w powietrzu. - Może weźmiemy
butelkę wina i zrobimy sobie piknik na plaży? - zaproponowałam
dziewczynom” [s.91], na leniwej niedzieli, w której moim jedynym
zadaniem jest niemyślenie...
[Książkę otrzymałam dzięki
uprzejmości Wydawnictwa Świat Książki]
błądziłam ostatnio po różnych blogach z recenzjami, szukałam, szukałam, oczy robiły mi się coraz bardziej okrągłe ze zdziwienia i przerażenia (można TAK pisać czytając tak wiele?) i wróciłam jak marnotrawna córka - czy babcia raczej - do Twojego bloga ... cóż, miód na serce... o czym byś nie pisała to czyta się z przyjemnością, dziękuję :)
OdpowiedzUsuńDzięki :-) Miód na serce, to jak ktoś tak słodzi ;-)
UsuńLubię leniwe niedziele - jutro będę się wylegiwać w łóżku do 10-ej, zjem na śniadanie owsiankę, obiad już mam- będzie krupnik, a potem nadejdzie czas dla książki :)
OdpowiedzUsuńLubię książki, w których losy ludzi nieoczekiwanie splatają się w którymś momencie. I gdyby, jak piszesz, nie rozwinęły się za szybko - myślę, że z wielką chęcią bym ją przeczytała.
No dla mnie ta znajomość zbyt szybko przerodziła się w przyjaźń na śmierć i życie, choć może tak się dzieje, gdy nie ma wokół nikogo, a w nas tak wiele emocji, które trzeba wykrzyczeć.
UsuńPiękna recenzja :) Książkę widziałam w bibliotece muszę iść wypożyczyć :)
OdpowiedzUsuńPolecam na tę leniwą niedzielę, w której nie trzeba myśleć :-)
Usuń