środa, 19 grudnia 2012

GRYZĄC PALCE


KEVIN WILSON
„RODZINA NA POKAZ”
(TŁ.JAKUB MAŁECKI)
PRÓSZYŃSKI I S-KA, WARSZAWA 2012

Ja gryzłam palce niemal do krwi. Ja rwałam włosy z głowy. Ja ciskałam tą książką o podłogę. Ja nie mogłam spać, myśląc o fabule. Ja odkładałam ją na półkę tysiąc razy i włączałam telewizor, żeby się odmóżdżyć.
Ta książka jest ciężka, jak ołowiana sukienka.
Jest duszna.
Gorzka.
Kaleczy każdy skrawek ciała.
I ze zdziwieniem czytam, opinię Nicka Hornby'ego na okładce „(...)zabawna (...)” - przecieram oczy - nawet, jeśli wziąć pod uwagę czarny humor, nie mam się z czego śmiać.
Śmiech mi umarł na czas jej czytania. Albo po prostu schował się tak głęboko w gardle, że nie umie znaleźć drogi do wyjścia.
Rzecz dzieje się w zamkniętym kręgu rodziny Fangów. Camille i Caleb poznali się na uczelni – ona studiowała sztukę, a on był jej nauczycielem. Zakochali się w sobie i na przekór prawom uczelnianym zaczęli się spotykać. Ale najważniejsze, co razem robili to sztuka. A przynajmniej sztuka w ich rozumieniu. Dziwne, niepokojące performance, wprawiające w konsternację i strach. „Tworzą sytuację, której celem jest wywołanie skrajnie emocjonalnej reakcji u osób znajdujących się najbliżej”. [s.218] Uderzają, strzelają, kradną. I obserwują, co wyniknie z łamania ogólnoludzkich praw. Sprawdzają, jak bardzo mogą przewrócić świat do góry nogami. A w ich głowach tak poprzewracane myśli, uczucia, przekonania, sądy, że mogą wiele.
A potem przez przypadek rodzi się Annie, jeszcze później Buster. Według ich profesora i mentora dzieci niszczą sztukę. Fangowie od razu stają po drugiej stronie barykady, po stronie zaprzeczenia - postanawiają udowodnić, że to bzdura i wpleść dzieci w swoje show tak, żeby stały się ich integralną częścią. Łapią się za dłonie i zakleszczają w nich dzieci, nie pozwalając im wyjść, nie pozwalając im samodzielnie oddychać, kierując każdą ich myślą, każdym centymetrem wzrostu. Doszło do tego, że nie nazywają ich imionami – dzieci stają się Dzieckiem A i dzieckiem B. Bo przecież „sztuka, jeśli tylko się ją pokocha, warta jest każdego poświęcenia i bólu. Jeśli trzeba skrzywdzić kogoś w jej imię, nie należy się wahać. Jeśli tylko efekt okaże się wystarczająco piękny, dziwny i zapadający w pamięć, poświęcenie się nie liczy.” [s.259]
Po latach patrzymy na życie obydwojga dzieci w stanie rozkładu – Annie, aktorka, która uciekła z domu do świata iluzji, coraz niżej upada na dno butelki z wódką. Buster, który podążył jej śladem, nie umie nawiązać normalnych relacji z żadną kobietą. Przez dziwny zbieg okoliczności obydwoje znów spotykają się w domu Fangów i muszą w końcu stawić czoło przeszłości, by móc dać krok w przyszłość, a potem kolejny, i kolejny, i kolejny...
Dla mnie to książka o tym, jak bardzo można skrzywdzić człowieka, jak bardzo można zniekształcić dziecko – mimo że na zewnątrz tego nie widać, że długi blond włosy rosną i lśnią w słońcu, że w lustrze widać odbicie przystojnego mężczyzny, to w środku jest czasem pokrzywione, niewyrosłe dziecko, które nigdy nie nauczyło się mówić. Tytuł mógłby sugerować, że chodzi o przedstawienia Fangów, że ta rodzina jest jak odsłonięta rana – pełni mocnych wrażeń, obrzydliwi, ale odsłonięci, cali na wierzchu i nie można przestać na nich patrzeć. Ale ja widzę w tym tylko przewrotność – w tej rodzinie nikt nikogo nie pyta „co czujesz?”, nikt nie chce tego słyszeć nawet, gdy wybiega samo z ust. Trzeba być żołnierzem, automatem, zabawką i dawać na sobie grać bez słowa protestu...
Mocna książka, po której ja poczułam ciężar odpowiedzialności rodzica. Po przeczytaniu której nie można ominąć sypialni własnego dziecka – chce się tam biec, przytulić i krzyczeć, że to nie sztuka jest miłością, że sztuką jest kochać.

[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Prószyński i S-ka]

2 komentarze: