OFELIA GRZELIŃSKA
„MAMA DOOKOŁA ŚWIATA”
WAB, WARSZAWA 2012
„Pierwsze czterdzieści dni po
narodzinach dziecka jest w Indiach najważniejsze. (…) to czas
kiedy kobieta rodzi się na nowo jako matka.” [s.127] Do tej pory
mijała na ulicy inne matki, nie poświęcając im spojrzenia. Teraz
z ciekawością, choć czasem ukradkiem, zagląda do wózka.
Porównuje wiek dziecka i to, czy tak samo ciepło ubrały swoje
dzieci w zimowy dzień. Sprawdza, czy ta druga się uśmiecha.
Zauważa, że ta z czerwonym wózkiem mieszka dwie klatki dalej, a ta
z bliźniakami kupuje taki sam chleb. Przekroczyła granicę. Ma nowe
imię, teraz częściej, niż swoje kalendarzowe, będzie słyszeć
to ogólnoświatowe „mama”. Uśmiecha się, bo to najpiękniejsze
słowo, jakim można ją nazwać.
Tytuł „Mama dookoła świata” to
taki symbol wszystkiego tego, co dzieje się w tej książce –
świat może się kręcić, może być ogromny, może mieć Nową
Zelandię, Polskę czy Chiny – w jednym miejscu można używać
perfum dla dzieci, a w drugim nie można ich kupić, w jednym przez
pierwszy miesiąc po porodzie nie można się kąpać, w jeszcze
innym wiesza się w oknie podczas ciąży łańcuchy z czosnku, które
mają odstraszyć czarownice, żeby nie wyrwały dziecka z łona
kobiety, a w innym trzeba być w ciąży dobrym, żeby nie dawać
dziecku złego przykładu. Ale wszędzie matka jest jedna – i chce
dla swojego dziecka jak najlepiej, mimo że jedna kładzie nóż pod
poduszką noworodka, a druga chowa go przed nim do szuflady.
Ta książka to taki hołd dla matek,
dla ich poświęcenia i odwagi bycia rodzicem. W szkole rodzenia, w
książkach, w opowieściach bycie rodzicem wygląda prościej –
choćby sama kąpiel – w rzeczywistości jest trudniej, trzeba stać
się kimś nowym, żeby przywitać drugiego nowego na świecie.
Ofelia Grzelińska rozmawia z kobietami, które przeszły taką
przemianę z nie-matek w matki. Wybrała kobiety obcego pochodzenia,
mieszkające w Polsce, żeby opowiedziały o różnicach w podejściu
do porodu, połogu i wychowania dzieci. Zrobiła się z tego piękna
mozaika, na którą pada światło – wszystkie z tych matek
opowiadają o cudownym doświadczeni, jakim jest macierzyństwo –
mimo schodów, jakim jest czasem karmienie piersią, mimo maratonu,
jakim jest czasem poród, mimo trudnej klasówki, jaką jest czasem
pielęgnacja noworodka. Zawsze na końcu jest uśmiech dziecka, który
jak magnes przyciąga uśmiech matki.
To opowieści z dziesięciu różnych
krajów, które są tak różne, że czasem nie do uwierzenia, iż
każda pochodzi od człowieka.
W każdym przypadku mogłabym podzielić
kartkę na dwie części – po jednej wypisać swoją zazdrość, a
po drugiej ulgę. Zazdrość, że gdzieś jest tak ciepło, że
dzieci cały rok biegają boso, że w Nowej Zelandii na powitanie
Dziecka wymyślają specjalnie dla niego kołysankę, że w Japonii
dostaje się przy wyjściu ze szpitala drobiazg na pamiątkę –
odcisk stóp albo nagranie z krzykiem dziecka, a choroby dziecka
można zostawić w ręcznie robionej lalce i puścić po wodzie, że
w Armenii można przynieść do porodu własną pościel, żeby czuć
się jak w domu, a na Litwie lekarze słuchają przede wszystkim
intuicji kobiet. Ale ulgę, bo nie muszę, tak jak w Armenii
rozciągać dziecka, mogę, inaczej niż w Japonii, tulić je cały
czas i nie jest tak jak na Kubie, gdzie ojciec to tylko ojciec
biologiczny, a nie tato.
Ja osobiście wybrałabym rodzenie i
wychowanie dzieci tam, gdzie hasały dzieci z Bullerbyn, w
Skandynawii, a konkretnie w Norwegii. W Norwegii jest nie tylko
najwyższy wymiar urlopu macierzyńskiego – lub tacierzyńskiego
(46 lub 56 tygodni!), ale też miłosna zdroworozsądkowość (brak
diety dla matki karmiącej, obserwowanie dziecka i jego reakcji na
dany produkt), dbanie o zdrowie w mądry sposób (dużo ruchu, dużo
świeżego powietrza, mało słodyczy, mało czipsów – „Mama nie
daje mi czipsów nie dlatego, że jest dla mnie niemiła, tylko
dlatego, że mnie kocha” [s.264] – mówi ośmioletnia córka
Norweżki Siren), ale to co najważniejsze to rola rodziny – a
pełna to ta z ojcem. „Na każdym etapie życia dziecka ojciec może
mu coś dać. Nawet jeśli nie jest w stanie nakarmić dziecka
piersią, może z nim być, może wspierać jej matkę. [s.264]
To piękna książka. A jej myślą
przewodnią jest dla mnie to, że „matki, jeśli mogą choć
odrobinę zaczarować przestrzeń, by przyniosła szczęście i
chroniła ich dzieci, zrobią to, nawet jeśli narażą się na żarty
i brak zrozumienia.” [s.198]
[Książkę otrzymałam dzięki
uprzejmości wydawnictwa WAB]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz