niedziela, 8 lipca 2012

POLSKIE PÓŁKI Z KSIĄŻKAMI


MARIA RODZIEWICZÓWNA
„LATO LEŚNYCH LUDZI”
CZYT. ZOFIA GŁADYSZEWSKA
AGENCJA ARTYSTYCZNA MTJ, WARSZAWA 2010

Prawie każdy Polak ma tę książkę na półce. Można ją kupić prawie w każdym antykwariacie. Stoi w kilku egzemplarzach w każdej bibliotece.
„Lato leśnych ludzi”.
U mnie na półce w kieszonkowym wydaniu, w białej, niezachęcającej okładce. Nigdy do tej pory nieczytana. Trochę jak wyrzut sumienia, bo wciąż chciałam i zawsze usuwałam w cień. No i w końcu zdecydowałam się na audiobooka w świetnym wykonaniu Zofii Gładyszewskiej.
Jestem oczarowana!
Jestem głęboko wzruszona!
Pochłonięta tym światem, którego chyba już nie ma (no bo gdzie? Mazury? Rospuda? Jakieś miejsce na ziemi, którego nie znam i nigdy nie poznam, bo nie jestem człowiekiem lasu?)
Rodziewiczówna opisała lata dwudzieste w Polsce niedostępnej dla każdego. Napisała o leśnych ludziach. Głównymi bohaterami są Żuraw, Pantera i Rosomak. Gdy lody pękają na rzekach, gdy zlatują do Polski pierwsze patki, gdy znika po trochu roztapiająca się zima, do głuszy leśnej trafiają wszyscy trzej, żeby razem zamieszkać w chacie, takiej głęboko w lesie, głęboko w zieleni, w ciszy miasta, ale w hałasie natury. Żyją tym, co upolują, co zbiorą, co znajdą wśród runa leśnego, na gałęziach, w rzece. Jest ten, co lubi gotować, ten, co znika, żeby szperać w ptasich gniazdach i rozbudowywać swoją kolekcję ptasich jaj i ten, który robi wszystkim domownikom psoty. Życie sielskie, anielskie... Nago w lesie, z butami uplecionymi własnoręcznie, z rybą, wyławianą rękoma z rzeki... I z honorem, który najważniejszą cechą i z miłością do świata, do zwierząt, do ludzi, ale tylko takich, którzy są godni szacunku. Do ich leśnej chatki trafia młody rekrut, miejski szesnastolatek, który trochę przez przypadek, a trochę z konieczności musi poznawać las. Jednak im głębiej w jego progi, tym bardziej jest zaczarowany, ciekawy i tym mocniej chce zdobyć miano „leśnego ludzia”. A my dzięki niemu idziemy przez wszystkie szczeble tej leśnej kariery i sprawdzamy, jakim człowiekiem trzeba być, żeby zasłużyć na zaszczytne miano i na przydomek godny leśnego człowieka – adept jest początkowo „Cotem”, ale nie znosi tego przezwiska i pragnie zasłużyć na coś, co go uwzniośli i uskrzydli.
Ta powieść cała gra, cała śpiewa, cała tańczy rozwibrowanym runem i drgającymi liśćmi drzewa, szumem pszczół, a na język spływa smakiem świeżego miodu, kradzionego prosto z ula.
Chciałam zamieszkać w tej książce, zaszyć się tam, aby posłuchać letniej burzy, wykąpać się w letnim deszczu, zjeść ziemniaka, przyniesionego prosto z grządki. Chciałam wziąć w siebie całe to lato, całe to gorące, słońce i nawet zimniejsze dni i ugryzienia owadów, albo węży. I ramiona obolałe od pracy. Od pielenia grządek. Od machania łopatą. Od żęcia zboża. Chciałam, żeby jeszcze był gdzieś taki świat, takie oddychanie, taka trawa...
Słuchałam tej powieści głównie na spacerach – idąc lasem, parkiem. Nieświadomie zaczynałam obserwować kaczki na stawku. Albo nagle zdawałam sobie sprawę, że stoję i obserwuję mrowisko.
Szukałam swoich prywatnych skrawków raju w miejskiej scenerii, swoich zielonych listków, swoich prawdziwych smaków.
Wiem, że nie mogłabym być leśnym ludziem. Za mało we mnie determinacji, hartu ducha, za dużo w żyłach płynie miejskiego smogu, za bardzo jestem przyzwyczajona do księgarni, sklepów, tramwajów i bruku. Ale jest też, obok tego wszystkiego, ta tęsknota, dojmująca, do świata, który może być czysty, do poezji zamkniętej w źdźble trawy, do ziemi, wyczuwanej gołą stopą.
Zaczadzona jestem świeżym powietrzem w „Lecie leśnych ludzi”. Zaczadzona głosem Gładyszewskiej – statecznym, znajomym, trochę z przeszłości, który świetnie pasuje do czytania Rodziewiczówny. Zaczadzona jestem tą książką. Nie wykasowuję jej z mojego odtwarzacza, zostawiam, żeby wrócić w jakiś szary dzień, w jakąś jesień, w zimę, żeby znów pooddychać...

7 komentarzy:

  1. Ojeju Twoją recenzję czyta się jednym tchem, a książka wydaje się jakimś żywym stworzeniem, a nie tylko kawałkiem literatury ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :-) Wiesz, coś w tym jest, o czym piszesz - tylko to jest stworzenie mityczne, którego już nie ma...

      Usuń
  2. Podpisuję się pod tym komentarzem, co powyżej. Tez chcę tak pisać o książkach, mrrr. Uwielbiam Twoje pisanie i Twoje miejsce w sieci.

    Jak za tydzień wyszperam na półce u babci Lato leśnych ludzi (a że kojarzę tytuł, to NA PEWNO tam jest), to wezmę ze sobą do miasta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. aerien - zarumieniłam się... :-)
      Weź ze sobą do miasta trochę lasu... Weź...

      Usuń
  3. Czytałam tę książkę lata świetlne temu, a do dziś jestem pod jej wrażeniem. Do dziś widzę obrazy, które przewijały się w mojej głowie w trakcie lektury. Do dziś - jak wtedy - pragnę zamieszkać w lesie, żyć, oddychać, chłonąć .... (a tak nie znoszę w rzeczywistości lasu!!!!). To była książką, którą odczuwałam strasznie plastycznie, strasznie! Piękna. I cieszę się, że do dziś można się na nią ntaknąć. Nie myślałam;)!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Można, tak, jak pisałam, jest wszędzie, tylko wiesz, wszyscy ją omijają, na rzecz wampirów, romansów, thrillerów. To chyba trochę tak, ze nie doceniamy, że klasyka wciąż jest jakoś z boku, ze zawsze sobie mówisz - zdążę, nie ucieknie, przecież tyle lat była, to dlaczego teraz miałaby zniknąć... A czasem po prostu nie warto zcekać tak długo!

      Usuń
  4. Ha! Już jestem "prawie każdym Polakiem":) "Lato leśnych ludzi" przygarnęłam ostatnio za grosze. I jeszcze zaglądam do Ciebie, a tu taka niespodzianka... Ja jestem teraz leśnym człowiekiem. Prawie:)

    OdpowiedzUsuń