poniedziałek, 23 lipca 2012

PO LONCIE DO WYBUCHU


JANE BRODALE
„KSIĘGA OGNI”
(TŁ. KATARZYNA MIKULSKA)
MAŁA KURKA, PIASTÓW 2012

Najpierw jest lont. Nie za długi, ale też wystarczający, by odskoczyć chwilę po podpaleniu. Skwierczenie, oczekiwanie, niepokój.... A potem już jest to. Wybuchy, odblaski w przewróconej szklance, ogień, wystrzały, kolory, iskry, szał... aż wreszcie stopniowe uspokojenie, niemoc, jakby coś grało w uszach, dźwięczało, a to już cisza...
Taka jest ta książka.
Dla mnie nie „Księga ogni” dla mnie pokaz fajerwerków. Niepodziewany. Zupełnie inny niż sobie wyimaginowałam. Szczególnie po obejrzeniu zwiastuna.


Spodziewałam się przygody, intrygi, jakiegoś detektywa Holmesa, jakichś ucieczek w świetle rozbłyskujących nad głową sztucznych ogni. A to jest powieść nastrojowa, do przeżywania, do czucia, zmysłowa, choć nie mogę powiedzieć, że nie jest mocna. Zrobiła na mnie wrażenie. Nie rozczarowała – oczarowała.
Zaczyna się od świniobicia. Od cieknącej krwi. Od temperatury stygnącego na wietrze mięsa – zastygania życia, uciekania oddechu. Rodzina Trussel zarzyna świnię, żeby przeżyć. Co więcej to ostatnie zwierzę i większą z niego część będzie trzeba sprzedać. Brzemienna matka pochyla się nad balią, siostry uwijają się wokół kociołka, brat naciera mięso solą... Sugestywnie, odór bijący od wnętrzności przecieka przez strony...
W tym wszystkim jest Agnes, mądra, ale niewykształcona, choć umie czytać. Doskonale wie, jaki los ją czeka – mała wioska, domek, gdzieś tuż obok rodziców, mąż, którego wcale nie musi kochać, by go poślubić. I świniobicie, które zajmuje cały dzień, a które nie daje mięsa... Ucieka.
Do Londynu. Niosąc w sobie wielką tajemnicę, pewien niegodny czyn, plamę na honorze, drżenie serca. Ucieka – znika. Rozpływa się, jak dym z dogasającego ognia...
Przez przypadek trafia do domu Johna Blacklocka – odpychającego, gburowatego, małomównego wytwórcy fajerwerków. Wsuwa stopę w drzwi, zdeterminowana, zrozpaczona, zaciekła. Pan Blacklock wpuszcza ją do środka i tym gestem zmienia jej życie.
Agnes zaczyna terminować u niego, ucząc się rozcierać siarkę, napełniać rakiety, rozróżniać poszczególne substancje potrzebne do wytwarzania sztucznych ogni.
A w jej sercu wciąż rośnie wielki kamień, powstały z małego ziarna piasku – nigdy nie jest do końca spokojna. Już sama dedykacja wywołuje ten dziwny stan nieuspokojenia „Z myślą o wszystkich skazanych na śmierć przez powieszenie na placu Tyburn”. I jej drżenie, gdy rozpamiętuje swój czyn – przechodzi na mnie...
A brzuch Agnes zaokrągla się...
A dłonie Agnes są coraz sprawniejsze...
A umysł Agnes chce chłonąć wciąż więcej i więcej...
To książka o ogniu – o jego odmianach, rodzajach, symbolach. Ogień fascynuje ludzi o tyle o ile umieją nad nim zapanować – za tą cienką linią jest strach – pierwotny lęk przed kąsaniem, przed spopieleniem, przed powrotem do „z prochu powstałeś i w proch się obrócisz”. To książka o tym, że może grzać, ale może też parzyć. Że gotuje strawę, ale – niepilnowany - spala ją na popiół. Że może mieć różne kolory.
To także książka o dojrzewaniu. O dziewczynie, która nieświadoma świata ucieka z małej wioski i uczy się zapachów miasta. I uczy się ufności. Ale także nieufności. Uczy się być przebiegłą, ale też uczy się kochać.
Nic w tej książce nie jest takie, jakie myślałam, że będzie. Mogłam snuć własne wątki, mogłam zaplatać nici, ale żadna nie oddała wzoru, w jaki utkana jest ta powieść. Zaskakuje. Boli. Ale też daje nadzieję.
Jest piękna (po raz kolejny książka Małej Kurki oczarowała mnie też wizualnie!). Ogniotrwała...

[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Mała Kurka]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz