wtorek, 22 listopada 2011

NIEDZIELE Z MOWĄ ZACZAROWANĄ. ODCINEK 8

Murakami sprawił, że z niedzieli zrobił się poniedziałek. A nawet już wtorek. Murakami, który nie pozwolił mi odejść od IQ84 i Dom Rodzinny, do którego pojechałam na weekend. Pojechałam pobuszować z Mamą po sklepach, zmienić opony na zimowe, obejrzeć z Bratem kilka odcinków serialu (zawarliśmy pakt, że oglądamy tylko razem) i zjeść pizzę, którą robi mój Tata – najlepszą!!!!
Dałam się opętać upływowi czasu, rozłożyłam ręce i szybowałam przez te dni, a czas oszukiwał i biegł dwa razy szybciej. Przegonił mnie i śmiał się ze mnie na mecie, gdy późnym wieczorem dojeżdżałam do Domu. 

Dlatego sięgnęłam po „Solo”, które czytałam jakiś czas temu. Pamiętałam wiersz, który uderzył mnie w twarz – wiersz Otto Brinka.

Pod krzewem tarniny

Nie mam czasu
By spojrzeć na ciebie żono
Muszę pracować

Nie mam czasu
By cię pogłaskać mężu
Muszę sprzątać

Nie mam czasu żono
Powiedzieć ci co mnie porusza
Muszę do kolegów

Nie mam czasu mężu
By cię wysłuchać
Dzieci płaczą

Nie mam czasu 
Na miłość żono
Chcę mieć dom

Nie mam czasu 
Na łóżko mężu
Goście przyjdą

Wkrótce będę miał czas żono
Pod krzewem tarniny na cmentarzu

Ja także mężu
Przy tobie w grobie

Dziś wyszłam z domu o 10. Gdy otworzyłam oczy nie było już Męża – ciemnym, choć już dniem - poszedł do pracy.
Dziś przyszłam do domu o 22.13 – Mąż spał… Wpakowałam się do łóżka w ubraniu i leżąc obok słuchałam Jego oddechu. Żeby wyczytać z Niego, jaki miał dzień, czy zjadł na pewno śniadanie, czy zdarzyło Mu się coś miłego. 
Mam ochotę krzyczeć na uciekający czas. Że choć raz, choć czasem, choć na chwilę mógłby przestać. Że i Czasowi należy się urlop, a wtedy skorzystam ja i mój Mąż. Że gdy czas się zatrzyma, będę mogła patrzeć w Jego kolorowe oczy i nic więcej. Żadnego tykania zegara. Żadnego prania. Żadnego obierania ziemniaków. Żadnego grafiku… Policzyłabym włosy na Jego głowie. Każdemu pieprzykowi na ciele nadałabym imię. Poczytałabym Mu wiersze. Opowiedziała bajkę o dżdżownicy, którą usłyszałam od Brata. 
I zaraz moje myśli uciekają do haiku, które też znalazłam w książce Raduńskiej:

Mój dom spłonął.
Już nic
Nie zasłania księżyca.

[Masahide]

I mam ochotę usłyszeć piorun uderzający w pień mojego drzewa – jakiś wstrząs okrutny, po same czubki palców. Będzie bolało – ale to najpierw – a potem będzie niebo…

Smutno dziś, ale wierzę, że optymistycznie (i to wcale nie paradoks…)


3 komentarze:

  1. Piękny tekst. Paru blogerów prowadzi prawdziwe dzieła literackie w sieci

    OdpowiedzUsuń
  2. Smutne. Ale Twoja opowieść o Domu jest ...magiczna?, ocalająca? piękna? Ten najwłaściwszy epitet mi uciekł.

    Pisanyinaczej trafia w sedno. Twój Dom już jakoś przynależy do literatury. Bo i ja sobie do niego zaglądam. I miło tak herbatę wypić, wśród półek się porozglądać, przy stole posiedzieć. A potem wyjść. Żeby Dom wciąż był realnym Domem o mocnych, nieprzenikalnych ścianach.

    Niedziela może się przenieść na każdy dzień tygodnia.:)

    ps. w 4.wersie od dołu (w wierszu Brinka) jest jedno "a" za dużo.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń