niedziela, 6 listopada 2011

NIEDZIELE Z MOWĄ ZACZAROWANĄ. ODCINEK 6

Cały czas mam w sobie strach, że jesień się nagle skończy. Cały czas boję się zimy i tego, że jednego dnia wstanę ze snu i będę miała zamarznięte rzęsy. Bo ciągle jeszcze otwieram okno na cały dzień. Bo ciągle jeszcze nie mam zimowych butów i zimowej kurtki. Igram z niskimi temperaturami i sama nie mogę się zdecydować w co wierzę - czy jeśli kupię kozaki to sprowadzę zimę, czy jeśli nie kupię, to ona przyjdzie, żeby mnie ugryźć w mały palec u nogi.
Ale dziś byliśmy na pustkowiu. Bo ciągle jeszcze była dobra jesień. Bez deszczu i bez kaloszy. Z magicznym słońcem, które co prawda nie grzeje, ale i tak rozpuszcza w organizmie witaminę D. Wsiedliśmy w samochód i wyjechaliśmy daleko-niedaleko. Niedaleko, bo to przecież w mieście, wciąż mogę dojechać prawie na miejsce tramwajem. A daleko, bo do lasu, bo tam, gdzie na drodze leżą bale ściętego drzewa, tam, gdzie słyszałam jakieś ptaki, wołające się nawzajem, zapraszające się na pestki szyszek, a tak bardzo zdziwiłam się, gdy usłyszałam ludzki głos – inny niż swój i Męża. Szybki spacer, bo trwał tylko 40 minut, szybki, bo ubrałam zbyt cienką kurtkę i nie wzięłam rękawiczek. Ale widziałam magiczne światło. Naładowałam baterie na przyszły tydzień. Trzymałam za rękę Męża i bez pośpiechu szliśmy przez pustkowie. 
O tym jest dzisiejszy wiersz. O skutkach cywilizacji. O tym, że dziwimy się pięknu natury, bo tak bardzo zapominamy, jak wygląda liść. O tym, że w głębi lasu nie działa telewizor, że czasami komórka nie ma zasięgu. I o tym, że chyba już nie do końca potrafimy tak żyć – bo w lesie robi się naprawdę ciemno, tak, że nie widać własnej ręki, którą usilnie macha się przed twarzą. O tym, że to nie takie proste – uciec „nad rozlewisko” i tam być. Że tego się trzeba nauczyć i być wobec tego pokornym. I najważniejsze – że tam jesteśmy sami naprzeciwko siebie. Bez pomalowanych oczu. Bez szklanki wina. Tylko Ty i ja. I trzeba umieć być w takim odarciu z maski. Trzeba umieć iść po szeleszczących liściach i wiedzieć, co powiedzieć drugiej osobie. Albo umieć nic nie mówić. I patrzeć razem na ślimaka bez skorupy i zastanawiać się, czy to możliwe, że ślimak zgubił swój dom… To piękne, gdy idziesz na pustkowie z właściwą osobą…

Marcin Świetlicki - Wakacje
Więc po co zamieszkali na pustkowiu? Aby
Letnią nocą oglądać rewię brzuchów owadów
Na czarnych szybach
 
Więc po co zamieszkali na pustkowiu? Aby
Dziecko się chociaż trochę uwolniło od 
Batmana i Spidermana.
 
Więc po co zamieszkali na pustkowiu? Aby
Leśny bałagan stał się trochę chociaż
Porządkiem dla nich.
 
Więc po zamieszkali na pustkowiu? Aby więcej kochać.
Lecz przyszedł upiór
 
Padł cień.
Przyszedł upiór.

Miał bliżej na pustkowie.

4 komentarze:

  1. Ale miałaś świetny pomysł z tym cyklem!
    Najoryginalniejszy z tych, które obserwuję. I - Marpil, nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę - niewyczerpywalny (nieskończony, inaczej mówiąc) ;)

    Czytaj. Czytaj poezję i opowiadaj.
    Moim zdaniem Świetlicki zyskuje na Twoim preludium.

    OdpowiedzUsuń
  2. A, no właśnie, ubierasz chwile w słowa. Ja tylko chłonę, czy to te liście, takie suche i szeleszczące, czy to zapach dymu z ognisk działkowych...

    OdpowiedzUsuń
  3. tamaryszku - och, dziękuję za miłe słowa, mój cykl się zarumienił ze wzruszenia :-)
    A poezja - wiesz, właśnie coraz bardziej zdaję sobie sprawę z jej nieskończoności, nieprzebraności, jej bezdnowści!
    To fantastyczne!!!! Dzięki temu cyklowi wróciłam do poezji i przemierzam ją na nowo - to co już znałam, co ceniłam, ale też odkrywam miłosnego, przepięknego, całuśnego Grochowiaka :-)

    aerien - ja Twoje też i cieszę się bardzo, ze wróciłaś!!!!!

    Agnes - To, że chłoniesz, to też przecież poezja...

    OdpowiedzUsuń