TAHAR BEN JELLOUN
„TO OŚLEPIAJĄCE, NIEOBECNE ŚWIATŁO”
(TŁ. MAŁGORZATA SZCZURE)
KARAKTER, KRAKÓW 2008
Pewnie większość tę książkę zna. Albo przynajmniej większość o tej książce słyszała.
„’To oślepiające, nieobecne światło’ opowiada o torturach, jakie znosili przez 18 lat więźniowie obozu pracy w Tazmamart w Maroku.
Niemal dwudziestolecie spędzone pod ziemią, w celi wielkości grobu. Bez światła, bez kontaktu ze światem zewnętrznym, bez nadziei na odzyskanie wolności. Z tej perspektywy przemawia Salim, narrator powieści. Skazany za udział w zamachu na króla Hassana II, podobnie jak jego towarzysze, żołnierze armii marokańskiej, został osadzony w tajnym więzieniu Tazmamart. Spośród kilkudziesięciu skazańców wolności dożyło czterech. Historia ta wydarzyła się naprawdę, a Tahar Ben Jelloun napisał swą powieść na podstawie autentycznej relacji jednego ocalałych.”
(cytat
stąd.)
Stając w obliczu tej powieści ma się twardy orzech do zgryzienia. Właściwie zaczęłam się zastanawiać, czytając ją, po co to robię.
Rozumiem, dlaczego ludzie piszą takie książki – to dla nich na pewno rodzaj autoterapii, ale dlaczego my, jako czytelnicy po nie sięgamy?
Żeby powspółczuć? Tylko na co człowiekowi, który siedział 18 lat pod ziemią i który po 18 latach wyszedł, moje współczucie?
Żeby się upewnić, że to złe? Przecież wiemy…
Ku przestrodze? Tylko kogo ma to przestrzec – mnie, czy tego, kto zadaje ból i być może nigdy nie miał w ręku żadnej książki…
Żeby…co właśnie? Dla sensacji? Tej niezdrowej, voyeurystycznej, której poddaje się każdy, a większość się jej wstydzi?
Ja przeczytałam kilka recenzji tej pozycji i pociągnęły mnie w jej stronę słowa: „inna”, „poetycka”, „piękny język”… Oczekiwałam jakiegoś objawienia chyba, a dostałam coś, z czym do końca nie mogę się oswoić i pogodzić.
Fakt, ta książka jest niezwykła. Pochodzi z nurtu literatury obozowej, ale ta, którą czytałam do tej pory charakteryzuje się dokładnością, jest ostra, dosłowna, reportażowa.
Widzę to tak, że poprzez analizę szczegółów, przypominanie sobie (i czytelnikowi) z chirurgiczną precyzją strachów, zapachów, smaków, uczuć, można oswoić w jakimś stopniu i poradzić sobie z tym, co się przeżyło.
Tu jest inaczej. Owszem, są opisy głodu, brudu, karaluchów, śmierci, ale są niejako obok. Najważniejsze dzieje się w głowie, najważniejsze dzieje się w słowach. Ważniejsze niż to, aby zjeść, wydaje się w opowieści Salima to, żeby przypomnieć sobie jakąkolwiek baśń tysiąca i jednej nocy po to, by opowiedzieć ją współtowarzyszom. Albo to, by ptaka, który wleciał przez przypadek pod ziemię, oddać na czas kolejnemu więźniowi, a nie przetrzymywać samolubnie tylko dla siebie. Salim mówi pięknym, wyszukanym językiem, zresztą nie tylko Salim, ale każdy z więźniów nosi w sobie poezję. Owszem, wiem, że to spisana przez pisarza relacja, upiększona baśń o niemożliwym, ale mimo wszystko wydaje się to takie inne, odległe od tego, co do tej pory znałam.
Jedno mi tylko bardzo bardzo przeszkadzało. Nie wiem, czy autor splótł ręce i nogi bohatera z żył i tętnic kilku więźniów, czy go wymyślił, czy opowiedział historię tylko i wyłącznie jednego z nich, ale trochę wpadł w pułapkę. Podjął trudny temat kary i winy. Bohater nie czuje się chyba do końca niewinny. Wciąż chce udowodnić swoją niewinność, wciąż powtarza, że on nie strzelał. Wygląda to tak, jakby za wszelką cenę chciał przekonać nas, ale przede wszystkim siebie o swojej czystości, że nie zasłużył na to, co go spotkało. Nieważne tak naprawdę, co ci ludzie zrobili – nie zasłużyli na karę, jaka ich spotkała, ale dla mnie powieść skonstruowana jest trochę ze strachu, że czytelnicy oskarżą go po raz drugi i powiedzą, że mu się należało, że powinien wrócić do tej jamy wykopanej dla niego pod ziemią.
Pułapka polega też na tym, że Salim nieustannie mówi, iż był tylko pionkiem, że nic nie wiedział, że dostał rozkaz, że musiał iść na akcję, że tylko podejrzewał, co się szykuje, że to może być zamach stanu, że nie miał wyboru. Ale jednocześnie oskarża w jednym miejscu „kmandora”, dowódcę ich dziwnego więzienia, obrzuca go wyzwiskami, obwinia za swoje nieszczęście. Ale przecież nad nim też stał ktoś wyżej i też wydał mu rozkaz, że ma trzymać więźniów pod ziemią i karmić raz dziennie kromką chleba, a raz poić kawą. Usprawiedliwianie siebie nie podziałało dalej i nie dało Salimowi łaski przebaczenia.
Nie mam problemu z czytaniem takich książek, naprawdę. Nigdy nie miałam. Dystansuję się i wyłączam. Nieprawdopodobieństwo okrucieństwa mnie chroni. Jest jakiś mur, który pozwala mi zerkać spoza i uśmiechać się niedowierzając. Problem dla mnie zaczyna się w momencie powrotu. Problem dla bohaterów takich historii też zaczyna się w momencie powrotu. Często o tym właśnie milczymy. Przychodzi mi tu jednak na myśl postać dobrze wszystkim znana – John Rambo. To postać fikcyjna, ale postać z tej strefy powrotów. Bohaterowie wojen, którzy wrócili, zostawiając za sobą najlepszy okres życia, często zdrowie, a zabierając pod powieki obrazy, które już nigdy nie wyblakną. Brak przystosowania, brak wiedzy, jak się przestawić i znów egzystować w szczęśliwym, kolorowym świecie z pralką i zmywarką do naczyń.
I w opowieści Salima to też było dla mnie najbardziej wstrząsające. Powrót. To, że nie umiał usnąć na łóżku, że nie zapomniał jak się je. Najkoszmarniejsza, najbardziej zapadająca mi w pamięć scena z tej książki to ta, gdy po 18 latach pod ziemią Salim dostaje pierwszą pomoc dentystyczną i gdy siedząc na fotelu zerka w lusterko i widzi swoją twarz – pierwszy raz po 18 latach (sic!)! Ten strach, ta gorączka, którą czuje to jest dla mnie kwintesencja traumy tego człowieka.
Nie oceniam, bo to nie jest książka do oceniania według mnie. Jak mam ocenić, kiedy nawet do końca nie umiem powiedzieć, dlaczego ją przeczytałam…?
Dlaczego ją przeczytałaś? To ciekawość, a może chęć zmierzenia się z życiem, którego sama byś nie chciała w taki sposób przeżyć.
OdpowiedzUsuńA ja nie czytałam i nie przeczytam, to tak jakby ktoś mi kazał posłuchać muzyki tworzonej przez wieprze. Wybacz za dosadność, ale mam dość... niskie zdanie na temat rzekomej radosnej twórczości Arabów. Dla mnie to nie są nawet ludzie, więc na cóż mi ich pseudo-sztuka? Mam nadzieję, że nie uraziłam twoich odczuć, ale tak już mam. Pamiętam jak zaryzykowałam raz i wzięłam do ręki książkę Pamuka. Myślałam sobie, skoro docenili go Europejczycy - hm, pewnie tacy jak w Szwecji czy Francji lub Anglii - to być może jest tam coś wartościowego. Ale nie... Dotrwałam tylko do 100 strony, czy raczej autor dotrwał tylko do 100 str zanim wylał na mnie cały swój islamski bełkot. Wiem, że brzmię radykalnie, ale dla zasady trzymam się z dala od arabskiej prozy (raz jeden spodobała mi się książka turecka, E. Safak - ale tylko Pchli Pałac), całą resztę w ciemno wrzucam do kosza na śmieci. Oni udają! Udają cywilizowanych, bawią się kulturą i sztuką, podczas gdy ich jedynym celem jest szerzyć swoją propagandę, naturalnie piszę teraz ogólnie nie konkretnie o tej książce ;)
OdpowiedzUsuńAle się rozpisałam... Tylko nie urwij mi za to głowy, żeby nie było że atakuję, bo tak nie jest. Ja po prostu jestem na Arabów w każdej postaci uczulona! Już się skrobię :/
Umykam i pozdrawiam cieplutko :* :)
Matyldo - ciekawość, na pewno, chęć zmierzenia się pewnie niekoniecznie, bo tak, jak pisałam dystansuję się wobec takich powieści/nie-powieści.
OdpowiedzUsuńAle moje zainteresowanie zbrodnią zawsze było dość silne - bardzo lubię czytać na temat motywów i tego, co się dzieje w głowach zbrodniarzy, skąd się bierze ich agresja.
Pozdrawiam serdecznie :-)
Barbaro droga! Nie urwę Ci głowy, skądże!!! Masz prawo do swoich poglądów i nie musi Ci się podobać wszystko, a już szczególnie proza Arabów. Może nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że "Dla mnie to nie są nawet ludzie", bo to mi trochę pachnie rasizmem, ale wiesz, nie posądzam Cię o rasizm...
Ściski - uściski dla Ciebie Barbaro :-)
Marpil, zgodzę się z Tobą, powiało rasizmem... Boję się takich fanatyzmów. Każdy człowiek zasługuje na szacunek. Nigdy nie rozumiałam nienawiści wobec innych nacji, orientacji, kultury, religii. Ech...
OdpowiedzUsuńMatyldo, szczerze wierzę, że Barbara miała c innego na myśli... Bardzo chcę wierzyć przynajmniej...
OdpowiedzUsuńLubię takie wyzwania i ciekawi mnie bardzo ta książka, więc na pewno po nią sięgnę.
OdpowiedzUsuńJeśli zaś chodzi o wypowiedź Barbary, to również chciałabym się do niej odnieść.
Turcy i Arabowie to dwie odrębne nacje. Pamuk i Safak są Turkami i niewiele mają wspólnego z kulturą arabską, no może poza islamem. Nawet językiem posługują się zupełnie innym - tureckim z alfabetem łacińskim, nie zaś arabskim.
Natomiast nie wiem skąd brak przekonania do pisarzy arabskich... czytałam kilka książek autorów takiego pochodzenia i bardzo przypadły mi do gustu. Poruszają sprawy może nie znane i niepopularne w naszej kulturze, ale przez to bardzo, ale to bardzo ciekawe.
Wiem, że w naszym społeczeństwie panuje stereotyp Araba jako złego terrorysty, ale po choćby jednej podróży na Bliski Wschód (szczególnie do Autonomii Palestyńskiej!) można się go skutecznie i szybko pozbyć. Arabska kultura naprawdę jest warta uwagi. A książki tak wstrząsające, jak "To oślepiające nieobecne światło" są potrzebne także nam, Narodowi doświadczonemu przez czystkę, ucisk, tyranię.
Dziwne... A ja poczułam, że chcę przeczytać tę książkę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Hihihi ;) A jednak mnie posądza o rasizm wiele osób. Ale od siebie powiem tylko tyle: to uprzedzenie. Nie lubię, kiedy ktoś mi morduje przyjaciół, a po 11 września tak się właśnie czułam. Druga rzecz, że nie dam tknąć Izraela... I co ja poradzę, że na tę jedną grupę mam uczulenie? Oni też ciągle zasłaniają się hasłami neonazistowskimi, aby obrócić ludzi przeciw Żydom. Wiem, błędne koło, ale gdyby tylko zechcieli żyć w pokoju, nigdy bym nic przeciw nim nie miała. Kurczątko, przecież ja się wychowałam na Opowieściach Szeherezady :( To nie fair.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i dziękuję za zrozumienie :)