sobota, 13 sierpnia 2011

ŻÓŁTKO, SŁOŃCE, CYTRYNY, ŻONKILE


KAJSA INGEMARSSON
„ŻÓŁTE CYTRYNKI”
(TŁ. NATALIA JANUSZEWSKA)
SŁOWO/ OBRAZ TERYTORIA, GDAŃSK 2009

Dwa lata temu, gdy książka dopiero wyszła, miałam ją już w ręku. Zajrzałam do środka, przeczytałam kilka pierwszych stron i odłożyłam. Pomyślałam, że to będzie przewidywalna lektura i że nic mnie w niej nie czeka.
A trzeba było po prostu dać się tej historii opowiedzieć.
Wszystko zaczyna się od różnicy między melonami a cytrynami. 
Agnes ma wymarzoną pracę – jest szefową sali w wykwintnej restauracji na modłę francuską. Spełnia się i płacą jej dobre pieniądze. Ma ukochanego mężczyznę, który już jakiś czas temu wprowadził się do niej. Ma najlepszą przyjaciółkę, z którą od czasu do czasu idą na drinka. 
I ma cytrynki w miejsce piersi. A jej szef widzi w nich melony i bardzo chce skosztować jej owoców. Gdy Agnes idzie do piwnicy po wino, zakrada się i wkłada jej ręce pod spódniczkę – a ona dziwnym trafem rozbija najdroższe wino w całej piwniczce. I tak kończy się jej świetnie zapowiadająca się kariera szefowej sali. Do tego mężczyzna jej życia okazał się mężczyzną życia jeszcze jednej kobiety – albo PRZYNAJMNIEJ jeszcze jednej i świat się powoli wali. Na głowę Agnes. Pieniądze się kończą, pośredniak wzywa. Kolejny dziwny traf sprawia, że Agnes angażuje się w otwarcie nowej restauracji. A nazwa jej będzie Żółte Cytrynki. 
Do tej książki wpada się, jak do żółtego koloru. Jest przyjemnie. 
To nie historia pełna fajerwerków. To nie historia, która zaskakuje. To historia, którą świetnie się czyta. Która sobie płynie i nagle dochodzi druga w nocy. Której kolejne strony trzeba zagryzać opiekaną bruschettą, maczaną w oliwie. Jest świeża. Prosta, ale smakowita. Jak gadanie z przyjaciółką w letni dzień, popijając herbatę. To nie takie gorące, upalne przedpołudnie. Jest nawet trochę zimno i zarzucamy na ramiona kolorowe chusty. Ale jest w tym dniu dużo historii i wspomina się go z uśmiechem, z nostalgią. Taka jest ta książka. Żółta kolorem przygaszonego słońca. To najbardziej rozświetlona książka, jaką czytałam ostatnio. Jest zupełnie i dokładnie tym, co zapowiada seria – książką do czytania gatunek komedia romantyczna. Książka bez zadęcia i nie taką, która ma zmieniać świat. Nawet nie ma na celu zmiany czytelnika. Chce mu zapewnić chwilkę rozrywki, ale rozrywki niegłupiej. Pełnej smaków – jest tam zupa rybna, makaron z krewetkami i grillowany tuńczyk. I uśmiechnięta, kompetentna szefowa kuchni, co serwuje żółte cytrynki.

[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Słowo/Obraz Terytoria]

2 komentarze:

  1. Ja na razie nie mam zdania :-) ale jestem bardziej za przeczytaniem...

    OdpowiedzUsuń
  2. Zachęcająca jest Twoja recenzja. Książka czeka w kolejce na stosie i kusi swoją cytrynową okładką. Jest apetyczna :) Dobrze wiedzieć, że w środku także.

    OdpowiedzUsuń