HELLE HELLE
„PROM DO PUTTGARDEN”
(TŁ. MAREK STAFIEJ)
SŁOWO/OBRAZ TERYTORIA, GDAŃSK 2010
„W ciągu tygodnia zmarły cztery osoby. Tak to już jest.” [s.7]
Tak zaczyna się powieść duńskiej pisarki o pseudonimie Helle Helle. Zimno, bezosobowo, bezuczuciowo. A właściwie zaczyna się od okładki, na której jest wszystko. Trochę znudzona, piękna dziewczyna, niedbale oparta o bar, bawiąca się szklanką z drinkiem, postawionym na sterylnie czystym blacie. Dziewczyna zamknięta w sobie, której jest wszystko jedno, co będzie dalej. Nie liczy się tu i teraz, nie liczy się przyszłość, o przeszłości pewnie też nie ma zbyt wiele do powiedzenia. Jest szklanka, w której przelewa się płyn, ale mogło by tej szklanki nie być. Mogła by być zamiast niej przestrzeń. I byłoby tak samo.
W „Promie…” poznajemy dwie siostry – starszą Tinę i młodszą Jane, z perspektywy której oglądamy świat. Dziewczyny mieszkają razem po śmierci mamy i po tym, jak Jane zrezygnowała ze studiów i wprowadziła się do siostry, żeby pomóc jej opiekować się córką. Nie ma w ich domu miejsca na żadnego ojca – ani ich własnego, ani dziadka, ani ojca małej Ditte.
W tej książce właściwie nie chodzi o fabułę – da się ją zmieścić w dwóch słowach – Jane dostaje pracę na promie, w sklepie z perfumami; i Jane poznaje coraz to nowych mężczyzn. Ta historia nie ma tak naprawdę ani końca ani początku. A mimo to jest jak magnes, przyciąga i nie pozwala odłożyć książki, dopóki się nie skończy.
Jest oszczędna, cierpka, minimalistyczna, jak mały płatek śniegu. Pokazuje dziwną, niezrozumiałą mentalność – mentalność ludzi zaklętych w posągi, dla których nic nie trzeba zmieniać, mimo, że może być lepiej. Jane nie skończyła studiów, Bo nosi chodaki zimą, mimo, że grzęzną w śniegu, a Axel tkwi w nieudanym małżeństwie. Są jak bezwolne kukiełki, żyjące tam, gdzie rzuci ich lalkarz. Tam się budzą i poruszają rękoma i nogami. Ale zawsze są trochę nie do końca przytomni, jakby nie potrafili o sobie decydować, przytwierdzeni sznurkami do kogoś, kto nimi kieruje. Ich świat jest zawężony, zamknięty w blaszanym pudełku, którym czasem ktoś potrząsa (ktoś umiera, ktoś się rodzi, ktoś łapie zapalenia gardła, ktoś ma atak wyrostka robaczkowego), ale klucz do tego pudełka zgubił się dawno temu i nikt go nie szuka. Tina, starsza siostra, podważa wieko, próbuje się prześlizgnąć. Chciała wyprowadzić się do większego miasta, chciała uciec, chciała żeby chociaż siostra skończyła studia i spełniła jej marzenia za nią. Ale i ona upada z powrotem na blaszane dno – zachodzi w ciążę i wielki brzuch przykuwa ją do tego sennego miasteczka. Postaci w tej książce są trochę jak sekta, która kieruje się niezrozumiałymi prawami, jak wierni, trzymający się kurczowo za ręce, nie chcąc wpuścić nikogo do kręgu. Egzystują. Przez co ta książka jest zimna. I brak w niej uczuć, nie nazywa się ich i nie wyraża. A to z kolei sprawia, że jest duszna.
Samo to, że jednego ze swoich kochanków Jane nazywa raz Abel a raz Axel jest znamienite – jest jej właściwie bez różnicy, kim on jest. Nie umie kochać, bo nikt jej tego nie nauczył.
Chciałabym, żeby tę książkę ktoś mi czytał na dobranoc – jest statyczna, niewiele się w niej dzieje, albo dzieje się z dystansu. Jest monotonna i przywodzi na myśl miarowy stukot kół pociągu. Napisana krótkimi, mocnymi zdaniami. Ładnym językiem, Tylko rano pewnie obudziłabym się z jakimś dziwnym dławiącym uczuciem w gardle. I niespokojnie liczyłabym te cztery osoby które umarły w ciągu tygodnia.
[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Słowo/Obraz Terytoria]
Tajemnicza autorka książki będzie
w Polsce w październiku. Szczerze mówiąc po lekturze tej książki mam wielką ochotę zobaczyć ją, dotknąć i sprawdzić, czy na pewno nie ma gdzieś kluczyka, którym się ją nakręca, czy jest prawdziwym człowiekiem, który umie powiedzieć „Kocham Cię”.
Kolejna bardzo intrygująca lektura :) I te cztery osoby zmarłe w ciągu jednego tylko tygodnia...
OdpowiedzUsuńZnowu mnie zaciekawiłaś. Będę musiała bliżej przyjrzeć się wydawnictwu Słowo/Obraz Terytoria :)
lektura z pewnością jest ciekawa, a Twoja recenzja przekonuje mnie że warto przeczytać....
OdpowiedzUsuńCzęsto książki autorów, piszących je w miejscach na północ od Polski, są zimne, chłodne, surowe jakieś takie, a jednak się czyta i czyta i czyta.
OdpowiedzUsuń