poniedziałek, 9 sierpnia 2010

ZALEGŁOŚCI: KSIĄŻKI

Jest mi wstyd niezmiernie, że zaniedbałam tak okrutnie moje pisanie. Przez lato. Prze słońce. Przez kometkę, bo mamy nowe rakietki. Przez morze, bo jeździmy czasem tylko po to, żeby 20 minut ponieść leżaki przez las, posiedzieć 15 nad wodą i wrócić. Przez koncerty, bo cała ich masa w Trójmieście i nie wiem, co wybierać. Przez lenistwo, które ogarnia mnie, gdy za oknem słyszę śmiechy dzieci. Przez „Czterdziestolatka”, którego maraton zafundowaliśmy sobie z Mężem w domowym zaciszu. I tak dalej, i tak dalej…
Teraz postanowiłam, że szybko w kilku słowach opowiem o tym, co czytałam, co widziałam (w kolejnym poście), żeby w sierpień wejść bez zaległości, co uwierają.

PETER PEZZELLI
„KUCHNIA FRANCESKI”
(TŁ. ELŻBIETA ZYCHOWICZ)
WYDAWNICTWO LITERACKIE, KRAKÓW 2010 
Szczerze mówiąc ta książka mnie zawiodła. Spodziewałam się feerii barw, zapachów, smaków, a tymczasem jest tam mało jedzenia, mało Italii. Wspominam czasami „Afrodyzjak”, gdzie samo czytanie tej pozycji pobudzało ślinianki i uruchamiało machinę wyobraźni. To jest zwykła, dobrze się czytająca historyjka o Francesco. To starsza pani, która mieszka od wielu, wielu lat w Stanach. Jej dzieci dorosły, porozjeżdżały się po różnych stanach Ameryki, a Franceska przestała czuć się potrzebna. Postanawia w jakiś sposób odmienić swoje życie i zatrudnia się jako opiekunka do dzieci u samotnej matki Loretty. I zmienia jej dom, jej świat i całe jej życie.
Ale w sumie we Francesco spodziewałam się odnaleźć włoską mammę, która zagniata domowy makaron, głośno mówi i przemienia wszystko wokół siebie niejako przy okazji, przez przypadek. A Francuska jest bardzo zamerykanizowana, jej kuchnia tez nie jest tradycyjną, włoską kuchnią i pojawia się rzadko, nie wybija się na pierwsze miejsce. 
Dobrze się czytało, ale już po kilku pierwszych zdaniach wiedziałam, jaki będzie koniec.
Oczywiście happy, bo jaki miałby być?

Moja ocena: 4/6

ERIC-EMANUEL SCHITT
„ZAPASY Z ŻYCIEM”
(TŁ.AGATA SYLWESTRZAK-WSZELAKI)
ZNAK, KRAKÓW 2010 
Jun jest bezdomny. Ma kilkanaście lat, mieszka pod mostem, sprzedaje badziewiaste pamiątki na ulicach Tokio. Pewnego dnia spotyka mistrza sumo, który „widzi w nim grubego gościa” Jun nie chce się mu poddać, ale w końcu zgadza się zobaczyć zawody. 
Banalna, coelhowska, przewidywalna, nie zaskoczyła mnie tak jak „Oskar i pani Róża”. Kilka banałów upchanych w ciut egzotycznej scenerii – zawodnicy sumo, obcy świat za zamkniętymi drzwiami, ale nic nie wnosi. Kazanie o miłości i odnajdywaniu siebie, które wszyscy słyszeliśmy po tysiąckroć. Jedyna postać, która miała szansę uratować tę mini-powieść to matka głównego bohatera. Ale zniknęła zbyt szybko – musnęła tylko kartki powieści i zaraz zeszła ze sceny. Kobieta chora na miłość do świata… Podobał mi się motyw listów pisanych przez analfabetkę – piękne przesłania zamknięte w kopercie i to już, nic więcej w tej książce nie znalazłam. 

Moja ocena: 3,5/6

KATARZYNA GROCHOLA
„ZIELONE DRZWI”
WYDAWNICTWO LITERACKIE, KRAKÓW 2010 
Autobiograficzna pozycja Grocholi. Sięgnęłam po nią trochę z nudów (w miejscu pracy, gdzie sobie akurat leżała na okienku, była lekka, nie wymagała skupienia i mogłam ją odłożyć w każdej chwili, żeby zająć się pracą). I w sumie świetnie mi się ją czytało. Pozytywna, niewiarygodna w pewien sposób, ale dając jakąś dużą, ogromną dawkę nadziei. Tak jak sama Grochola napisała – gdyby tymi wszystkimi historiami obdarzyła swoich bohaterów (chociaż w dużym stopniu daje im siebie, swoje życie), to czytelnicy popukali by się w głowy i stwierdzili, ze wymyśla, ze nie zachowuje wymogów gatunku – że brak prawdopodobieństwa. Tymczasem się wydarzył, się opisało i się przeczytało. Dobrze się przeczytało.

Moja ocena: 4,5/6

ANNA GAVALDA
„OSTATNI RAZ”
(TŁ. MAGDALENA KRZYŻOSIAK)
ŚWIAT KSIĄŻKI, WARSZAWA 2010 
Mam problem z tą książką. Podobała mi się, ale zostawiła tak wielki niedosyt, że aż brak tchu… Mii historyjka o sile braterstwa/siostrzeństwa. Dwie siostry i jeden brat jadą na wesele kuzynki. Jadą, bo mają nadzieję na spotkanie z czwartym z rodzeństwa. Znają się jak wnętrza własnych dłoni. Znają swoje rysy twarzy i rysy charakterów. Znają złe słowa i dobre słowa, komendy na uśmiech i zaklęcia, które przepędzają złe sny. W jednym aucie jedzie z nimi żona/bratowa. Jest SPOZA. Wykluczona. Nie zna gier i haseł do rodzeństwa. Odstaje, odbiega. Siostry brutalnie igrają z jej uczuciami. Zazdrosne o brata wyrywają go po kawałku idealnej żonie. Gdy dojeżdżają na miejsce okazuje się, że czwartego nie ma, nie będzie. Zostawiają karteczkę z wiadomością, walizkę bratowej/żony i jadą, żeby zobaczyć się z brakującym ogniwem. I już. To wszystko.
To książka-zabawa, książka-hołd dla dzieciństwa, książka-lista, książka-wspomnienie. 
Krótka i wywołująca wspomnienia.
Za krótka.
Specyficzna (szczególnie językowo), ale dobra.

Moja ocena: 4,5/6

MATHIAS MALZIEU
„MECHANIZM SERCA”
(TŁ. MAGDALENA KRZYŻOSIAK)
ŚWIAT KSIĄŻKI, WARSZAWA 2010 
W momencie, gdy przeczytałam zapowiedź tej ksiązki, wiedziałam, że to będzie coś innego, niesamowitego, godnego uwagi. Jest.
Jack urodził się w najzimniejszym dniu w dziejach świata. Jego serce zamarzło, gdy się rodził. Akuszerka/czarodziejka/wynalazca wstawiła mu zamiast tego mechanizm zegara. Chłopiec przeżył i zamieszkał ze swoją wybawicielką. Jedyną wskazówką, której miał przestrzegać, było to, by nigdy się nie zakochać. Miłość, jako uczucie najsilniejsze ze wszystkich, nie przewidziane zostało na wątłe wskazówki zegarowe.
Ale czy można żyć bez miłości?
Książka przepiękna.
Język, który czaruje, odurza, pełny zaskakujących połączeń, zbitek słów, romansów słów, o których nigdy nie powiedzielibyśmy, że do siebie pasują. Czepliwość słów, zazębianie się, tak jak przekładki i zębatki w starym zegarze, nienaruszalność wielkiej, słownej konstrukcji.
Książka bezdennie, dogłębnie smutna, historia bez happy endu – tak, jak bajki Andersena. O tym, jak brak słów może zabić nawet największą miłość. 

Moja ocena: 5,5/6

SARAH ADDISON ALLEN
„KRÓLOWA SŁODYCZY”
(TŁ. MACIEJKA MAZAN)
ŚWIAT KSIĄŻKI, WARSZAWA 2010
Wiem, że to w jakim czasie swego życia czytamy daną książkę, ma wpływ na to, czy nam się podoba, czy nas porusza. A „Królową słodyczy” czytałam podczas Festiwalu GLOBALTICA. W dzień czytałam siedząc na balkonie, słuchając deszczu, a w nocy tańczyłam na mokrej trawie i słuchałam. Niesamowity klimat, niesamowite głosy (pokochałam Mercedes Peon!) i ciągle w tle słodka historia.
Naiwna nieco, nie przeczę, słodka, momentami aż do bólu zębów. Ale świetna na lato, nawet na to deszczowe. 
Josey kocha się w listonoszu Adamie. Wyczuwa go w powietrzu, drgają jej wszystkie mięśnie, gdy tylko się zbliża. Wie, ze jest on tym jedynym. Nigdy nie zrobi pierwszego kroku. Jest okrągła i zakompleksiona. W szafie ukrywa spiżarnię – zamiast nowych ciuchów kupuje czekoladki, cukierki, ciasteczka i układa je w wyjątkowej skrytce. Jej matka była kiedyś najpiękniejszą dziewczyną w mieście i nie może znieść, ze Jose ma nadwagę. Pewnego dnia w szafie dziewczyny pojawia się Della. I to Della zmieni życie Josey, pokazując jej, że jest wartościowa taka, jaka jest.
Moją ulubioną bohaterką została jednak Chloe. Dziewczyna, która kocha czytać. A książki znajdują ją. Gdy ma jakiś kłopot – pojawia się odpowiedni poradnik. Gdy się nudzi – dobra powieść, gdy chce coś ugotować – ksiązka kucharska. Chodzą za nią dotąd, dokąd ich nie przeczyta i nie znajdzie dla siebie dobrej rady. Boją się tylko łazienki, bo mają hydrofobię… 

„Książki potrafią być zaborcze, prawda? Chodzisz po księgarni i nagle któraś się na ciebie rzuca, jakby umiała się ruszać. Czasami to, co zawiera, zmienia twoje życie, a czasem nawet nie chcesz jej przeczytać. Czasami sama jej obecność wystarczy, żeby przynieść ulgę. Niektórych książek nawet nie otworzyliśmy. Po co je kupujecie, skoro ich nie czytacie? – spytała nasza córka. To tak, jakby spytać kogoś samotnego, po co kupił kota. Dla towarzystwa, oczywiście.” [s.168]

Lekka, przyjemna, na zawsze będzie mi się kojarzyć z przyjemnością.

Moja ocena: 4,5/6


SHARON SALA
„UZDROWICIEL”
(TŁ. KLARYSA SŁOWICZANKA)
MIRA, WARSZAWA 2009
Zawód. Ogromny! Na tę książkę w bibliotece polowałam od bardzo dawna. Kocham wilki, fascynują mnie, więc byłam przekonana, że to będzie pozycja dla mnie. Nie wystawiłam jedynki tylko i wyłącznie za sam pomysł. Bo pomysł ciekawy – Alaska, zaśnieżona kraina, gdzie pewnego dnia wilczyca przyprowadza dziecko. Zostawia je ludziom i ucieka. Chłopca przygarnia miejscowy lekarz. Nie wiadomo kim chłopak jest, skąd pochodzi. Początkowo nawet nie mówi, wykazuje zachowania typowe dla wilków. Wkrótce przystosowuje się do życia wśród ludzi, ale okazuje się, że ma pewien dar – jest uzdrowicielem. Nieopatrznie leczy człowieka, który zamiast wdzięczności, okazuje mu niezdrowe zainteresowanie i ma wobec niego własny plan – chce go schwytać i w ten sposób, korzystając z jego mocy, uczynić siebie nieśmiertelnym. Chłopak zaczyna tułaczkę – wielką ucieczkę przez szalonym prześladowcą. Po swojej stronie ma tylko zwierzęta, z którymi umie rozmawiać.
To tylre pomysł. ale wykonanie – nie wiem, czy to wina tłumacza, czy autora – to taki mały koszmarek, gdzie kobieta, zakochana w uzdrowicielu dostaje orgazmu, dotykając jego piersi i gdzie uzdrowiciel, gdy drugi raz przychodzi do nowej pracy „JAK ZWYKLE siada do śniadania, JAK ZWYKLE robi to, czy tamto”. Raziło i zawiodło – tyle mogę powiedzieć o tej książce.

Moja ocena: 2/6

Duża część zaległości za mną. Jeszcze filmy. I mamy sierpień…


5 komentarzy:

  1. A chciałam kupić "Kuchnię F." i dobrze,że tego nie zrobiłam :) Widzę, Ty tak jak ja, porównujesz tego typu książki do Afrodyzjaku, bo Afrodyzjak dosłownie odczuwałaś każdym zmysłem :)

    "Mechanizm serca" i "Królowa słodyczy" zostaną zakupione po mojej wizycie w Świecie Książki.:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję bardzo za recenzję książki "Mechanizm serca". Ja podobnie jak Ty zachwyciłam się już zapowiedzią książki i kupić muszę, szczególnie po takiej ocenie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tucha - o "Afrodyzjaku" wiedziałam od Ciebie i niemizernie się z tego cieszę, bo o ile sama warstwa fabularna była słodko-banalna, to sposób napisania tej książki, miłość do jedzenia, odczuwanie smaków praktycznie każdym jednym zmysłem, są dla mnie w tej książce podniesione do najwyższej rangi - dlatego jest swego rodzaju odnośnikiem dla mnie.
    Buziaczkuję.
    A przy okazji składam spóźnione życzenia urodzinkowe :-))) Najlepsze oczywiście!

    Edith - czekam na Twoją opinię, dziś rozmawiałam z kolegą, który generalnie czyta mało, a "Mechanizmem serca" jest zachwycony, podobają mu się postacie, charaktery w tej książce, sam koncept, ale tak, jak mnie, przede wszystkim urzekł go język tej baśni.
    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Z omówionych przez Ciebie pozycji zaopatrzyłam się w Gavaldę.
    Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku, a milczenie wynika z braku czasu. Brakuje mi Twoich recenzji. :(

    OdpowiedzUsuń
  5. Franceske polecilaa mi ksiegarka znajoma, na ktorej opinii sie nie zawiodlaam jak dotad, ale jechalam na wakacje i pomyslalam, nie moze byc az tak zla, zeby nie dala sie czytac gdy beztroska w glowie. No i pamietalam, ze widzialam jak zamieszczalas ja w zapowiedzialch. Ale jak tylko zaczelam ja czytac wiedzialam, po prostu wiedizlam, ze bedziemy mialy podobne zdanie na jej temat. I kiedy teraaz przeczytalam Twoja recenzje, gdy piszesz, ze jest tak przewidywalna, widze, ze mialam racje. Polegam na Twoich rekomendacjach i ciesze sie, ze moge tu zajrzec i znalezc cos i sporzadzic koleja liste zakupow w ksiegarni. Teraz czekam na drugi tom po Zajezierskich i doczekac sie nie moge. A, i wlsnie najadlam sie do syta czytajac Swinie w Prowansji i musze troche wyprobowac jej przepisow. Pozdrawiam serdecznie, anna

    OdpowiedzUsuń