poniedziałek, 6 maja 2013

SIŁY PODZIELONE



MAGDA SZABÓ
„ZAMKNIĘTE DRZWI”
(TŁ. KRYSTYNA PISARSKA)
BONA, KRAKÓW 2013

Zaczyna się od chustki. Od takiej, która skrywa głowę Emerenc i która nigdy nie spływa z jej włosów. Właściwie nikt mnie wie, jakie ma włosy, bo chustka przykrywa je szczelnie. A to dopiero pierwsza tajemnica Emerenc. Są ich setki, może nawet tysiące. Kolor włosów, to czy rodzeństwo o którym opowiada jest prawdziwe, czy powstało w jej głowie, czy okradła Żydów, uciekających po wojnie z mieszkania, które teraz zajmuje, a także, jak wygląda jej mieszkanie. Bo Emerenc nigdy nikogo nie wpuszcza za próg, zawsze ma zamknięte drzwi. I od strony podwórka snują się domysły, przypuszczenia, bajki, opowieści, co jest po tej drugiej stronie, skąd unosi się tylko zapach środka dezynfekującego. Skarby? Martwy człowiek? Łupy wojenne?
Jednego pewni są wszyscy na całej ulicy – musi być tam czysto. Emerenc bowiem jest sprzątaczką, dozorczynią i dba o porządek dzielnicy. Poznajemy ją, gdy pisarka Magda chce ją przyjąć do pracy u siebie w domu. Zdawałoby się, że to Emerenc powinna prosić o posadę. Tymczasem ona przychodzi na spotkanie, wysłuchuje, co Magda ma do powiedzenie i znika robić rekonesans. Sprawdza pisarkę, jej męża i ich dom – słucha ludzi, słucha ulicy, żeby wiedzieć, czy chce się podjąć tej pracy. Po jakimś czasie pada słowo „Tak” i zaczyna się swoisty taniec dwóch kobiet, który raz jest walcem, gdzie sunie się po parkiecie trzymając za ręce, a raz tangiem, które wyrywa serce i sprawia, że każdy partner patrzy w zupełnie inną stronę i walczy z tym drugim.
Magda opowiada nam Emerenc. Opowiada nie koloryzując, nie ukrywając zmarszczek, nie ukrywając kłótni i tego, że odkąd kobieta pojawiła się w ich domu, zaczęła nim rządzić i dopasowała do swoich stóp, dłoni, serca. Opowiada nam, jak nie mogły się dogadać i jak świat zawsze stawał po stronie Emerenc. Wtedy, gdy Magda wydała dyspozycje, by na obiad zrobić zupę śliwkową, a Emerenc zrobiła mięso, wtedy, gdy Emerenc wyśmiewała pracę pisarza, jako nie-pracę i również wtedy, gdy Magda i jej mąż znaleźli psa, wzięli go do siebie, a on w jednej chwili stał się psem gosposi. I to ona nadała mu imię – Viola. I to imię, jak wszystko w życiu Emerenc, okazuje się znaczące. Każdy krok, który stawia ta kobieta to krok dokądś. Zostawia za sobą ślady stóp, a każdy z nich wypełnia się jakąś historią. I dopiero potem, za dzień, dwa, albo za kilka miesięcy, okazuje się, że Emerenc zrobiła coś, bo po prostu inaczej się nie dało. To historia o tym, jak jedna kobieta naucza drugą życia. I o tym, jak ta młodsza, Magda, początkowo nie przyswaja wiedzy, opiera się, walczy. A w końcu kapituluje i dostaje w tej jednej drobnej, acz silnej kobiecie, całą miłość świata. Ale też całe jego cierpienie.
Do tej pory nie miałam okazji zaglądać w głowę Magdy Szabó. To moje pierwsze z nią spotkanie i od razu takie oko w oko, takie serce w serce. To książka, która wstrząsa, która tnie kartkami po dłoniach do żywego mięsa. To głęboko psychologiczna proza, pełna uczuć, pełna emocji, kipiąca złością, ale też filozoficznie obmyślaną zgodą na świat. To książka o relacjach mistrz-uczeń, w których trzeba zdać się na nauczyciela, oddać mu się ślepo i wierzyć, że nie powiedzie nas na manowce. To książka o trudnym uczuciu, które wymaga pracy i siły, by przetrwać.
Na wszystko, co się dzieje w tej powieści, patrzymy oczami Magdy, więc niejednokrotnie złościłam się na zuchwałą Emerence. Niejednokrotnie podejrzewałam ją o jakieś złe uczynki, o myśli, co się wiją jak węże, a potem spuszczałam oczy ze wstydem, stojąc obok skruszonej Magdy. Bo Emerenc „była dla wszystkich przykładem, dla wszystkich pomocą, wzorem, z kieszeni jej wykrochmalonych fartuchów wyfruwały z szelestem niczym gołębie płócienne chusteczki i cukierki w papierkach, była królową śniegu, poczuciem bezpieczeństwa, latem pierwszą czereśnią, stukotem kasztanów jesienią, zimą gorącą dynią, a wiosną pierwszym pąkiem na żywopłocie: Emerenc była czysta i nienaruszalna, ona była nami wszystkimi, tymi najlepszymi, jakimi zawsze chcieliśmy być.” [s.191] Ta pomarszczona staruszka która w dłoniach może unieść pół świata, została jedną z moich ukochanych postaci w literaturze. Nie od razu, bo nie da jej się lubić od razu – trzeba ją obejść dookoła kilkadziesiąt razy, obwąchać i poznać choć jeden z sekretów. Trzeba na własnej skórze przekonać się, że zamknięte drzwi są zamknięte nie bez powodu. Ale gdy już pozwoli nam zajrzeć przez dziurkę od klucza, gdy podzieli się swoim uczuciem, jak jabłkiem, to nie ma odwrotu. Idziemy za nią jak pies, skamlemy cicho pod jej drzwiami – rzuć nam okruch spojrzenia, daj siłę, której masz na jednego człowieka aż nadto…


[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Bona]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz