piątek, 25 maja 2012

UWIEDZIONA ZANIEMÓWIŁAM...


JENNIFER CLEMENT
„TRUCIZNĄ MNIE UWODZISZ”
(TŁ. KAROLINA ZAREMBA)
MAŁA KURKA, PIASTÓW 2012

Powoli (z naciskiem na powoli) odgruzowuję swojego bloga spod remontu. Co prawda to jeszcze nie koniec, ale mam już stół, na którym mogę rozłożyć notes, żeby zapisać kilka słów... A to już wiele. Zbyt wiele, żeby w końcu nie opowiedzieć o truciźnie...

Przyznam się, że remont to też trochę pretekst, żeby o niej milczeć. Nie dlatego, że nie jest to dobra literatura. Jest. Słodka, odurzająca zapachem melonów, oślepiająca żarem pustyni, przyklejająca do ciała cienką bluzkę, którą miałam na sobie podczas czytania... Ale to książka o której ciężko napisać konstruktywne zdania, miesza w głowie, nie pozwala jasno myśleć. To książka wychodząca z czystej fascynacji, nie jest prosta, bo jest jedną wielką, pulsująca emocją...
Jak opowiedzieć o książce, w której każda kolejna strona przynosi nowe zaczarowanie? Jak opowiedzieć historię tak, żeby zaintrygować, a nie zdradzić końca? Jak opowiedzieć powieść, w której dopiero na samym końcu wszystko staje się jasne?
Emily Neale mieszka ze swoim ojcem w dużym domu, pełnym motyli i książek. Nie ma matki – to postać-tajemnica, znikająca co chwilę inaczej. Najpierw nie żyje, potem zostaje uprowadzona, czasem ucieka, a czasem rozpływa się w powietrzu. To taki duch, który wisi na szyi Emily, zamknięty w złotym krzyżyku – pamiątce po matce, z którym dziewczyna się nie rozstaje. Emily jest zamknięta w sześcianie, obija się o ściany domu, o ściany sierocińca, założonego przez jej babkę, w którym pomaga Matce Agacie, o ściany własnej biblioteki. Tam oddycha inaczej. Jest bardziej sobą. Czyta, szuka, szpera, zapamiętuje. Gromadzi fakty. Na wszelkie tematy. Uwielbia systematyzować, uwielbia układać, szeregować, w tabelki wpisywać wszystko to, co nie da się zamknąć w ramach. Podskórnie czuję, że to jej lęk, że chce sobie opowiedzieć świat w liczbach i wykresach, po to, by nigdy nie zdarzyło jej się już nic tak niespodziewanego, jak zniknięcie jej matki (ojciec jej w ten sam sposób zbiera motyle, czyta o nich, a potem łapie i nakłuwa ich zasuszone ciałka szpilkami – przygważdża je, unieruchamia, uniezależnia od siebie, nie pozwala im odejść...) Ulubionym tematem Emily są kobiety morderczynie. Najwięcej wśród nich trucicielek, najwięcej tych, co patrzą na świat zdziwionymi oczyma, zabijają różnie – dzieci, mężów – tych wiernych i tych niewiernych, zabijają kobiety i zabijają czasem same siebie. Nie rozumiejąc co złego w tym, co czynią. Narracja powieści jest inkrustowana takimi wycinkami z gazet, historiami, mrocznymi i ciężkimi... A ja nie mogłam dociec dlaczego, po co... Dociekłam. Na końcu....
W to życie poukładane i opisane w cyfrach, wdziera się bratanek ojca – nigdy nie widziany kuzyn Santiago, który przysyła telegram i wprasza się w progi zasuszonego domu, domu, w którym wszystko ma swoje miejsce, swój czas, swój rytm i pokoje, w których wciąż jeszcze wszystko stoi tak, jak zostawiła to matka Emily – pokój szwalnia, gdzie szyła, ma jeszcze wpleciona w igłę nitkę, pewnie już zakurzoną. Teraz Santiago zostawia wszędzie swoje ślady, znaczy teren, rozrzuca adidasy, na oparciu krzesła zostawia soją kurtkę, swój ślad na pościeli, odcisk palca na butelce... I każe Emily zdjąć z szyi łańcuszek... A ona czyni to, czyni...
A w pokoju Emily nagle unosi się zapach melonów, przesuwają się przedmioty, spada z łóżka pościel, na kołdrze rozłożona zostaje sukienka, która wcześniej wisiała w szafie... Coś się dzieje, coś unosi w powietrzu, w całej książce, która oprócz tego niesamowitego, gęstego stylu, ma niepokojącą okładkę, niepokojąca szatę graficzną, niepokój w każdej literze, niepewność, co się zdarzy za rogiem kartki...
To historia uwodzenia. Ale nie zwykłego, tandetnego, donżuańskiego uwodzenia, jakie można znaleźć w każdym romansie. To wyrafinowana, perwersyjna gra, w której – okazuje się – nikt do końca nie zna reguł. To gra mroczna, od której przebiegają ciarki po plecach. Gra o życie – nie tylko o miłość.
Polecam, choć przyznam szczerze, że musiałam ją odkładać, nie mogłam połykać jej w zbyt dużych dawkach. Paliła w język, truła zbyt mocno, traciłam od niej zmysły. Musiałam zamykać ten świat, żeby odetchnąć, spojrzeć w okno, zielenią uspokoić rozkołysane nerwy. Ale wracałam, kuszona tym niesamowitym wprost klimatem, gorącem, kapiącym z kartek, trucizną uwiedziona...

[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Mała Kurka]

Uważam, że film reklamujący książkę jest małym dziełem sztuki....A nawet nie małym...

7 komentarzy:

  1. Czytałam "Trucizną ...", wspaniała książka

    OdpowiedzUsuń
  2. Pod wpływem bardzo pochlebnych recenzji zamówiłam książkę - odbieram jutro :) Mam nadzieję, że również mi się spodoba, bo opinie, w tym Twoja, robią mi niemały apetyt! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest bardzo specyficzna, poskładana z wielu mocnych fragmentów, a na końcu dopiero uderza przysłowiowym "obuchem w łeb" - zatem "miłego" czytania! :-)

      Usuń
  3. Książkę chciałam przeczytać od dawna, z każdą kolejną recenzją coraz bardziej, ale po Twojej to już zaczynam kipić, żeby ją pochłonąć... Świetna recenzja, a ja rzadko komu to piszę:) Naprawdę mnie zahipnotyzowałaś, muszę tę książkę sama poznać:) Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż mnie poliki z dumy zapiekły :-) Ale to wszystko zasługa tej książki po prostu - niezwykłej...

      Usuń
  4. Jak dobrze, ze udalo Ci sie odgruzowac choc ten kawalek stolu... Dzieki za przyjemnosc, jaka dostarczyla mi lektura tej recenzji. I chociaz narobila mi niesamowitego apetytu ne te pachnaca melonami opowiesc, a mozliwosc jej zakupienia szacuje na lipiec mniej wiecej, wiem, ze poczekam z przyjemnoscia wlasnie. To bedzie takie dobre czekanie, bo wiem, ze sie nie zawiode a apetytu nabierac bede z kazdym dniem jeszcze bardziej. Buziaki, Kochana.

    OdpowiedzUsuń