poniedziałek, 19 września 2011

OTWIERAM OKŁADKĘ I JEST GORĄCO


OLGA PALUCHOWSKA-ŚWIĘCKA
„PROSEKTORIUM”
PRÓŚZYŃSKI I S-KA, WARSZAWA 2011 

Pierwsze, o czym pomyślałam, zamykając okładkę po przeczytaniu książki: „wcale nie jest o tym, o czym na tej okładce napisano!”. 
„Młoda studentka i modelka Natasza przeżywa trudne chwile. Nie chce więcej spoglądać za siebie. Podejmuje dodatkową pracę w prosektorium, w miejscu gdzie, jak sądzi, można ukryć się przed całym światem. Początki są trudne – szpital jest przepełniony smutkiem. Kontrast między nową codziennością a światem pokazów mody i gal sprawia, że Natasza uczy się odczuwać intensywniej, doceniać wartość życia i jego prawdziwe piękno.” (ze strony wydawnictwa)
A Natasza na ogłoszenie w gazecie odpowiada całkiem przypadkiem. Sama właściwie nie wie, co ją skłoniło do posłania CV do prosektorium. Pewnie ciekawość. Niezdrowa i zdrowa zarazem. Bo ludzka. Bo każdy z nas się zastanawia, co się tam dzieje i jak wygląda człowiek osiem godzin po śmierci i co tak naprawdę robi się, gdy ktoś musi przeprowadzić sekcję. To takie zaglądanie śmierci w oczy. Bezpieczne, bo za parawanem pracy. Ja czytając opis miałam wrażenie, że Natasza jest dziewczyną z problemem, jakim jest jej wygląd. Przeczuwałam anoreksję, albo bulimię, albo jakąś fobię, która sprawiła, że na pokazie mody przestała oddychać i musiała uciec ze sceny. Ale nic takiego w tej powieści nie ma. Żadnych dramatycznych gestów i żadnego zażywania kokainy w toalecie. No może trochę, gdzieś obok. Ale Natasza to dziewczyna świadoma swojego piękna, a jednocześnie z dystansem do siebie i do całego świata, jakim jest moda i show biznes, do wielkich gal, które w telewizji wyglądają przepięknie, a w rzeczywistości cechują się porwanymi zasłonami i dziurami w siedzeniach dla gości, a czasem spiętą z tyłu na agrafki sukienką głównej prowadzącej. 
Drugie o czym pomyślałam, to był natłok pojedynczych słów, które zalały mi oczy – mocna, kipiąca, parząca książka, wysoka temperatura, uczucia, emocje, przekonania, filozofia… Gdybym miała powiedzieć, jaki kolor ma ta powieść, to byłby na pewno bardzo, bardzo mocno czerwony.
To książka niebanalna, choć czasami kuleje i jednak razi banalnością w rozważaniach i filozofowaniu bohaterów. Ale nie ma na pewno banalniej fabuły i to mnie w niej ujęło.
Natasza żyje w wielu światach – w świecie mody, w świecie szpitala i prosektorium, w świecie mieszkania ze współlokatorką Anną, z którą poznała się na studiach, z którą uprawia jogę i czasem zasypiają razem dotykając się nagimi piersiami, w świecie swojej ulubionej herbaciarni, która otworzyła się niedawno i której Anna byłą pierwszą klientką i w świecie jej właściciela, tajemniczego Gruzina i jego rytuałów oczyszczających, w świecie wsi, na którą wyjeżdża z Anną, by oczyścić umysł. Mam wrażenie, że to takie wielki kocioł, tygiel, do którego autorka wrzuciła wiele swoich miłości – herbata, joga, domowe spa, fotografia, fascynacja naturą, książki… Jest tu wiele nitek, posplatanych w supełki. Z jednej strony ta książka jest przez to chaotyczna i nierówna. Ale z drugiej dzięki temu organiczna i mięsista. Tak jak w życiu spotykamy na swojej drodze wiele osób, robimy wiele rzeczy, nigdy nie wiemy, co czeka nas krok dalej. Jeśli więc literatura tego rodzaju ma odzwierciedlać życie, to nie możemy z góry wiedzieć co się wydarzy i nie możemy ograniczać akcji do jednego wątku. Podobało mi się, że Natasza jest samotna, wokół niej przewija się mnóstwo mężczyzn – o jednych mówi, że są piękni, inni wywołują szybsze bicie jej serca, o wielu mówi dobrze, ale tak naprawdę nie wiadomo, czy z którymś z nich będzie – nie ma tej fantastycznej, sztucznej i lukrowanej książkowej miłości i czytelnikowi nikt nie pokazuje wielką czarną strzałką „To ten!”. Właściwie miłość nie jest w tej książce najważniejsza. Najważniejsze jest szukanie siebie. A miłość, przyjaźń, nienawiść są częściami składowymi docierania do swojego wnętrza. 
Zamysł całej konstrukcji jest dosyć jasny – prosektorium kontra świat mody. Okazał się jednak trochę bardziej skomplikowany niż przypuszczałam i to mi się podobało. Ważnym słowem jest ciało, które ma znaczenie symboliczne – jest powłoką prawdziwego ja. I prosektorium i wybieg dla modelek świetnie to pokazuje, a łącznikiem tych dwóch światów jest właśnie Natasza. Samo ciało jest opakowaniem, które trzeba rozciąć, żeby wydobyć prawdę o człowieku. W prosektorium wychodzi cała prawda ciała, które stoi w opozycji do zafałszowania na wybiegach, makijażu, jaki robi się modelkom, strojów, jakie wkłada się im, ukrywając ich tożsamość. I cicha spokojna, wierna żona, pozuje z pejczem w magazynach dla panów, a oni wierzą w mit drapieżnej dominy, która tak naprawdę w zaciszu domowego „prosektorium” gotuje mężowi rosół i w tym się spełnia najlepiej. Ale póki żyjesz, musisz udawać – pogrzeb, to ostatni przejaw życia, dlatego na twoją twarz nakładają makijaż. Ktoś ubiera nam twarz w złudzenia.
Czasami ta powieść kuleje, czasem jest zbyt egzaltowana i ckliwa, ale mnie osobiście podarowała wiele wątków do przemyśleń, do badań, do poszukiwań. Zagotowała mi krew. Urzekła opowiadając o chwytaniu chwili i szukaniu dobrych ziaren w każdym dniu. I nabrałam ochoty na herbatę w magicznej herbaciarni u Gruzina.

[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Prószyński i S-ka]

5 komentarzy:

  1. Chyba właśnie z tej zdrowiej i niezdrowej, ludzkiej ciekawości ją przeczytam jak będę miała okazję. Mimo średnich opinii jakoś mnie intryguje :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Marpil uwielbiam czytać Twoje recenzje.
    Opinii na temat tej książki przeczytałam już kilka, w każdej jest wzmianka o nadmiernym filozofowaniu, o nierównościach, ale tylko Ty wyciągnęłaś na światło dzienne znaczenie symboli i starałaś się odkryć drugie dno.

    OdpowiedzUsuń
  3. Marpil, jesteś jak dobra przyprawa albo cudna serweta, na której ustawia się talerz. I jak mogłoby takie danie nie smakować?
    Bardzo mnie ujęło to, co napisałaś o miłości. Czasami jej nieobecność znaczy więcej i silniej ubogaca, niż gdyby miłość była. Brzmi paradoksalnie, bo przecież wiadomo, że jej brak jest odczuwalny, ale jest w tym sens. Choć niełatwo go uchwycić.
    "...miłość, przyjaźń, nienawiść są częściami składowymi docierania do swojego wnętrza."
    Dla mnie to zdanie jest odkrywcze. Pokazuje, że czasem uświęcamy jakiś stan, jakiś rodzaj relacji i wszystko rozsądzamy przez pryzmat jej rozwoju lub braku. Zwłaszcza na braku można się zafiksować. A wcale nie trzeba, skoro się jest w drodze.

    Przypomniałam sobie, że na półce stoją (zapomniane przez wakacje, jeszcze nieprzeczytane) Modżiburki.

    Pozdrawiam!
    ren

    OdpowiedzUsuń
  4. kamykowy - jest troszkę obciętych głow w tej książce, ale zupełnie nie jest o tym...

    Maya - dzięki! Wiesz, ta książka mimo, że nie jest do kńca dobra warsztatowao, to ma w sobie coś, jakoś mnie intryguje...

    ren droga!!!!! aż mi dech zaparło od Twojej (Twojej!!!!) pochwały! Dzięki wielkie! Cieszę się, że akurat to wyciągnęłaś z mojego tekstu :-)
    A za "Modżiburki" chwytaj koniecznie, bo ogrzeją Cię w tę nadchodzącą jesień... No i bardzo bym chciałą wiedzieć, jak Ci się podobały :-) albo czy....

    OdpowiedzUsuń
  5. "Niektórych bloggerów czyta się jak dobre książki. *Z Kafką nad morzem* szalenie poruszająco i błyskotliwie:..." (http://www.facebook.com/pages/Prosektorium-Olga-Paluchowska-%C5%9Awi%C4%99cka/105735189533035 )

    Z całego serca dziękuję (w cichości ducha licząc na to, że Pani kiedyś napisze powieść, bo kupię ją w ciemno!).

    Pozdrawiam

    Olga Paluchowska - Święcka

    OdpowiedzUsuń