sobota, 18 grudnia 2010

KILKA WAŻNYCH SŁÓW


JOANNE HARRIS
„BŁĘKITNOOKI CHŁOPIEC”
(TŁ. ANNA KŁOSIEWICZ)
PRÓSZYŃSKI I S-KA, WARSZAWA 2010 

Nie byłam przekonana do tej książki, chodziłam w koło niej dość długi czas. Czytałam pochlebne recenzje i zastanawiałam się, czy to ta dobra Harris od „Czekolady”, czy ta, która mnie nie przekonała, ta od „Nasienia zła”. 
A to Harris zupełnie inna. Osadzona w realności, ale głęboka i niełatwa, niemagiczna, niewampirza. Trudna i ciężka. Śmiało mogę powiedzieć, że to powieść psychologiczna, badając wnętrze głowy i motywacje pewnego dorosłego chłopca o błękitnych oczach.
To książka o RODZINIE.
A ta rodzina jest dysfunkcyjna, jest zgniła i nikt w niej tak naprawdę się nie kocha. 
Jest matka – Gloria, która ma trójkę synów – Nigela, Brendana i najmłodszego Benjamina. Ojciec nie żyje, sama wychowuje chłopców. Tylko, że wychowuje to trochę złe słowo. Tresuje, przysposabia, uzależnia od siebie, wykorzystuje do własnych celów, hierarchizuje według przydatności, według możliwości zaspokojenia jej egocentryzmu… Ćwiczy, a batem w jej dłoniach jest kabel, który nie raz znaczył plecy i dłonie każdego z chłopców.
To książka o KOLORACH.
Bo błękitnooki chłopiec jest naznaczony – jest synestetą, co oznacza, że odczuwa świat pomieszaniem zmysłów, że słysząc jakieś słowo kojarzy go z kolorem i ze smakiem, z zapachem.
„Matka. Ależ to brzmi. Trudne słowo, pełne tak skomplikowanych skojarzeń, że ledwie je samo w ogóle dostrzegam. Czasem ma odcień maryjnego błękitu, niczym na posągach Matki Boskiej, czasem barwę szarych kotów kurzu pod łóżkiem, gdzie schowałem się jako dziecko, albo zielonego sukna straganów na targowisku. A pachnie poczuciem niepewności i straty, zgnilizną poczerniałych bananów, które zdążyły się już zamienić w papkę, solą, krwią, wspomnieniami.” [s.31]
A wszystko zaczęło się od tego, że Gloria chciała sobie ułatwić życie. Każdemu z chłopców przyporządkowała kolor – Nigelowi czarny, Brendanowi brązowy a Benowi błękitny. Uznała, że tak będzie jej łatwiej sortować świeżo wyprane ubrania. Według błękitnookiego chłopca zdeterminowała tym samym ich los, sprawiła, że każdy z nich dostosował się do swojego koloru i żył według niego.
To książka o INTERNECIE. 
Błękitnooki chłopiec założył w Internecie stronę Niegrzecznichlopcyrzadza, gdzie zamieszcza swoje opowiadania i prywatne wiadomości. To rodzaj jego dziennika, w którym zawiera siebie. Siebie prawdziwego. Bo twierdzi, że tylko w tej wielkiej, ogromnej sieci, może być naprawdę sobą, może uciec od matki, z którą mieszka nadal, od ponad czterdziestu lat, może uciec od bólów głowy, od śmierci swoich dwóch braci, może puścić wodze fantazji, a jednocześnie opowiedzieć wszystko o sobie. Bo błękitnooki chłopiec przede wszystkim jest mordercą.
Bo to też książka o ZABIJANIU.
O tym, jak mały zagubiony, zraniony chłopiec morduje wszystkie osoby, które stają mu na drodze. O tym, jak planuje swoje morderstwo, tym razem doskonałe – zabicie matki, uwolnienie się od jej wpływu i od nieustannego strachu, który czuje przed nią, od chwili narodzin, od jej kontroli i ohydnego napoju witaminowego, przygotowywanego dla niego od czterdziestu lat ze zgniłych owoców i warzyw, kupionych w przecenie na targu. Błękitnooki chłopiec pokonuje kolejne szczeble – ćwiczy na sąsiadkach, na doktorze, po to, by w finałowym dniu nie popełnić żadnego błędu. 
I kocha, zakochany jest w niewidomej dziewczynce, która słyszy kolory. Która na równi z matka wyznaczyła jego los.
I wreszcie to książka o KŁAMSTWIE. O tym, że żadna z osób pojawiających się na kartach tej powieści nie jest szczera, że każda coś ukrywa, każda jest kimś innym, niż wskazuje na to jej twarz. To teatr masek, teatr cieni, teatr idei, tych złudnych i tych prawdziwych. 
A po przeczytaniu tej książki pomyślałam sobie, że to niesamowite, jak słowa mogą omamiać, że można je wykorzystywać do swoich własnych celów, sprawiać, by ludzie wierzyli w to, co chcemy, właściwie nawet nie kłamiąc. Bo najważniejszym słowem tej książki jest chyba SUGESTIA.
”Wywołać reakcje samymi słowami to wielkie osiągnięcie. Dlatego właśnie piszę. Żeby jątrzyć, badać, jakie emocje jestem w stanie obudzić. Miłość i nienawiść, akceptacja i pogarda, osąd, gniew i rozpacz. Jeśli mogę sprawić, ze zaczniecie skakać z radości, jeżeli potrafię was przyprawić o mdłości lub płacz, a może nawet spowodować, że najdzie was ochota, by wyrządzić mi krzywdę – mnie albo komuś innemu – czyż nie jest to niezwykły przywilej?” [s.73]

Podążanie za intrygą tej książki, to jak rozplątywanie wielkiej, ogromnej sieci rybackiej, po to, by na końcu stwierdzić, że nie złapało się nic. Albo wszystko – zależy od interpretacji.
Polecam, choć wolałabym wiedzieć dokładnie, co złapałam.
 
Moja ocena: 4,5/6

[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Prószyński i S-ka]

4 komentarze:

  1. Ale dziwnie...Najpierw okładka. We mnie budzi rezerwę, ale odkąd przeczytałam Twój tekst, to może i ona jest trafna.
    Spacer na skraju. Z jednej strony psychologiczne peregrynacje. Z drugiej - coś irracjonalnie mrocznego z odcieniem fantazji.
    Ale ciekawie może być!
    Skoro tyle misternego pomyślunku jest w środku, to też bym chciała, by autor dotrwał w mądrości do finału. Żeby w sieci nie ostała się płotka.

    Pozdrawiam
    ren

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznasz, że okładka jest okropnie okropna i odstrasza (odstraszyłaby przynajmniej mnie).

    Ale Twoja recenzja rzeczywiście skłania ku tej książce, chociaż nie przepadam za panią Harris ani tą z "Czekolady", ani z jakiejkolwiek innej jej książki. A jednak, czytam spokojnie recenzję o chłopcu (czterdziestoletnim!), który odczuwa kolory... Tak, brzmi jak Joanne Harris. A potem w połowie odwróciłaś mój obrazek o 180 stopni "Bo błękitnooki chłopiec przede wszystkim jest mordercą." - ale jak to...
    Więc chyba nie mam wyjścia, sama sprawdzę, co się łapie w tę sieć.
    Tylko martwi mnie zdanie na końcu, że może się nic nie złapać, irytujące są spadki formy na autorskim finiszu.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziewczyny - jasne, że okładka jest niepokojąca, brzydka i straszna! Ale adekwatna.
    Chciałabym, żebyście te przeczytały i powiedziały parę słów - mnie wciągnęła i trochę omamiła :-)
    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Książka jest wspaniała. Przeczytałam ją dwa razy - teraz czytam trzeci i jakoś nie mogę się do końca oderwać od tej historii. Może dlatego, że jako mała dziewczynka też odczuwałam coś na kształt kolorów wyrazów a dźwięki jako kształty. Różowe i niebieskie kwadraty, romby itd.
    W miarę czasu przysnęło to we mnie. Momentami nadal tak mam ale w dużo mniejszym stopniu.
    Ta książka jest dla mnie pierwszą, która mówi o czymś takim, więc może dlatego jest mi tak bliska...
    Nie wiem.
    Poza tym postać Nigela bardzo przypomina mojego brata, gdy był dzieckiem.
    Szczerze polecam tę książkę każdemu, kto lubi takie właśnie klimaty.

    ~Nancy

    OdpowiedzUsuń