wtorek, 21 września 2010

SIERPIEŃ – LENISTWO I TELEGRAFICZNY SKRÓT

Był urlop. Było pięknie. Były Mazury, były góry i była Warszawa z cudownymi ludźmi, którzy mi pokazali stolicę własnymi oczyma. Taką Warszawę pokochałam – pierwszy raz w życiu mogę powiedzieć, że do niej tęsknię, że stała się dla mnie w jakiś sposób ważna. (No ważna była już wcześniej, bo tam są dwie osoby, które mocno cenię i doceniam w swoim życiu – MiK).
I powiem szczerze, ze lenistwo mnie ogarnęło takie, że ani palcem kiwnąć… Ale zatęskniłam… Mocno… I pomyślałam, ze dla porządku to powinnam choć w skrócie opowiedzieć co czytałam w sierpniu, zanim powiem o wrześniu, który tez już się chyli ku końcowi (co z tym czasem, że tak mocno go ubywa…?)


FANNIE FLAGG
„DAISY FAY I CUDOTWÓRCA”
(TŁ. MAŁGORZATA TYSZOWIECKA)
ZYSK I S-KA, POZNAŃ 1998

Moja ocena: 4/6

Taka trochę mityczna książka. Dlatego, że podczas trwania całego wyzwania, dotyczącego Amerykańskiego południa, próbowałam ją zdobyć. I wciąż była wypożyczona. I w końcu dorwałam ją na półce bibliotecznej któregoś dnia, tak po prostu. No to z niecierpliwością zabrałam się za czytanie. I na początku było super. Mała Daisy dostaje od Taty pamiętnik. Chce w nim zapisywać wszystko to, co ją spotyka, co jest dla niej ważne, co dzieje się w jej życiu. Śledzimy przygody jej i jej szalonego Taty, trochę bardziej układnej Mamy i cieszymy się ich dzikimi pomysłami. Kibicujemy Daisy, zawsze stajemy po jej stronie i każdy sukces przyjmujemy, jak swój własny. Ale z czasem Daiy dorasta, a jej styl i jej życie wciąż jest takie samo. Mam wrażenie, że nic się nie zmienia, że jakoś czas tam stanął i przejadła mi się w pewnym momencie ta egzaltowana stylistyka, to utknięcie w miejscu, brak ruchu do przodu. Do „Smażonych zielonych pomidorów” się nie umywa…



MARK MILLS
„OGRÓD TAJMENIC”
(TŁ. JERZY MALINOWSKI)
PRZEDSIĘBIORSTWO WYDAWNICZE „RZECZPOSPOLITA” S.A.
WARSZAWA, 2008

Moja ocena: 3/6
Oczywiście sięgnęłam po ten tytuł ze względu na Toskanię. A Toskanii w niej bardzo mało i jakoś nieintensywnie. Więc się zawiodłam. Właściwie skończyłam tę powieść czytać tylko dlatego, że jechałam SKM do Gdyni (pół godziny w jedną stronę) i z powrotem i do tego siedziałam trochę w poczekalni u lekarza. Nie miałam nic innego. Dlatego.
Adam, namówiony przez swojego promotora, chce napisać pracę naukową na temat starego toskańskiego ogrodu. Jedzie do Włoch i zamieszkuje w pięknej willi. Zaprzyjaźnia się z właścicielką, która jest przekonana, że tajemnicę ogrodu może odkryć tylko ktoś wyjątkowy. No i oczywiście Adam okazuje się tym kimś wyjątkowym. Rozszyfrowuje każdy jeden trop, jaki projektant ogrodu zostawił, kierując się intuicją, „Boską komedią” Dantego i pomocą ślicznej młodej kuzynki… Nieprawdopodobne… W tym znaczeniu, że nie wierzę, iż jakikolwiek człowiek odkryłby to wszystko, co wyszukał Adam. Rozumiem, że istnieją błyskotliwi, inteligentni młodzi ludzie, ale Adam na co dzień inteligencją nie grzeszy… A przynajmniej nie aż taką. A w ogrodzie doznaje jednego olśnienia za drugim. I odkrywa rodzinną tajemnicę, pogrzebaną w ogrodowej ziemi..
Nie przekonało mnie, nie przemówiło do mnie i zawiodło małotoskańskoscią…. 

JOHANNA SINISALO
„NIE PRZED ZACHODEM SŁOŃCA”
(TŁ. SEBASTIAN MUSIELAK)
SŁOWO/OBRAZ TERYTORIA, GDAŃSK 2005

Moja ocena: 4,5/6

Zaskakująca książka.
Trafiłam na nią przez przypadek, w związku z wyzwaniem dotyczącym krajów nordyckich.
Cieszę się, że ją przeczytałam. 
Inna, dziwna, mroczna, soczysta, czarna, przytłaczająca, duszna, realistyczna, magiczna… Wszystkie te określenia tłoczą mi się w głowie, gdy myślę o „Nie przed zachodem słońca”.
To pomieszkanie zimnej realistycznej scenerii fińskiego miasteczka z mitami, bajkami, baśniami, bajaniami, sięgającymi w głąb skandynawskiej kultury, historii, wierzeń… Zresztą narracja przelata się z fragmentami „Kalewali”, bajek dla dzieci, artykułów (pseudonaukowych) dotyczących trolli. Bo ta książka jest w swojej warstwie fabularnej książką o pewnym trollu. O trollu, którego Mikeael, zwany Aniołem, znalazł pewnego wieczora na ulicy. Dokładniej uratował przed bandą chuliganów, którzy chcieli trolla zabić. Bierze go do domu i postanawia kochać. Właśnie tak – postanawia. Bo jego samego nikt nie kocha. A przynajmniej tak mu się wydaje. Bo został wzgardzony przez partnera (tak, jest homoseksualistą), z którym wiązał w wyobraźni swoje całe życie. Bo wzgardził partnerem, który nie był tym, kim Mikael chciał go widzieć. Bo fińskie miasteczko jest małe, szare i smutne. Bo za ścianą mieszka kobieta, która ma kłopoty i być może przez ścianę Anioł czuje jej ból. Bo chce, tak rozpaczliwie chce, mieć coś swojego…
To książka o sile wyobraźni. O dobru i złu. O walce i o tym, ze nawet diabeł ma zawsze kogoś, kto chce go przytulić. O tym, ze nawet diabeł da się oswoić. O mitach i stereotypach.
Dobra.
I dobrym napisana językiem.

LINDA OLSSON
„SONATA DLA MIRIAM”
(TŁ. JANUSZ MARGAŃSKI)
ŚWIAT KSIĄŻKI, WARSZAWA 2010 

Moja ocena: 4,5/6

O tej autorce też słyszałam już dawno. Sięgnęłam najpierw po „Sonatę dla Miriam”, bo akurat się pojawiła, a Lirael mówiła, że jest gorsza od „Niech wieje dobry wiatr”. Postanowiłam więc zacząć od gorszej, żeby czekała na mnie ta wisienka na torcie.
Jeśli to jest gorsza, to już wiem, ze „Wiatr” będzie cudny.
Bo „Sonata dla Miriam” zrobiła na mnie duże wrażenie. 
Bo warstwa psychologiczna, tak mocno rozbudowana w tej książce, jest szara, brutalna, lodowata. Nic nie przemilcza i nic nie tai.
Bo Nowa Zelandia wcale nie jest słoneczna, choć nostalgiczna. Niestereotypowa. 
Bo Kraków jest dobrze pokazany jest niejako bohaterem drugoplanowym. Gęstym od wspomnień, pięknym.
To historia złych wyborów, które miały być dobre, najlepsze. 
To o tym, jak Adam traci córkę w wypadku. I jak tego dnia odnajduje przeszłość. W muzeum holokaustu znajduje na ścianie tajemnicze zdjęcie i dzięki temu trafia do swojego dzieciństwa. Oddaje córkę, dostaje swój pierwszy ząb i głos matki. Dostaje Kraków, w którym wszystko się zaczęło i Kraków, w którym ma szansę zamknąć niepotrzebnie ciągnące się rozdziały. Wspomina. Boleje. Cieszy się. Powraca do życia. Układa. 
To książka na wskroś nostalgiczna. Pełna duchów.
A każda żyjąca osoba ma krzyż, bagaż, smutek, zamglone oczy, nie żyje tak naprawdę, sięga do przeszłości i w niej zanurza się do połowy, egzystuje.
Nie znalazłam ani jednej szczęśliwszej osoby w tej książce.
A mimo wszystko podobała mi się.
Jednak bardzo, bardzo duży minus za postać Cecylii - nie rozumiem jej motywacji – nie umiem poczuć tej bohaterki. Nie umiem wbić się pod jej skórę i zrozumieć, czemu tak wyznaczyła swój los. Przez to odeszłam od tej historii gdzieś bardzo daleko.

GUILLERMO MARTINEZ
„POWOLNA ŚMIERĆ LUCIANY B.”
(TŁ. RERESA TOMCZYŃSKA)
ŚWIAT KSIĄŻKI, WARSZAWA 2010 

Moja ocena: 3,5/6 

Pewnego dnia do narratora dzwoni Luciana B. To jego dawna współpracownica, która 10 lat wcześniej przepracował u niego jeden miesiąc. Teraz jest na skraju załamania nerwowego i prosi go o pomoc – jej zdaniem Kloster, jeden z najpoczytniejszych pisarzy kryminałów, próbuje zabić jej całą rodzinę, a na końcu ją samą. Prosi narratora (nie mogę sobie przypomnieć jego imienia…) o pomoc.
To książka o zazdrości, o winie/karze, o wybaczeniu. O tym, jak duszenie w sobie oskarżeń, niepomszczonych krzywd może przerodzić się w dziką, nieposkromioną siłę. Siłę o niszczycielskim charakterze. O przepracowywaniu żalu. O demonach i o tym, jaką moc ma słowo.
Podobał mi się zabieg, który w tej książce zastosował autor. Najpierw o wszystkim opowiada Luciana. A potem sam oskarżony Kloster. I wszystko się odwraca, każdy szczegół zaczyna wyglądać inaczej. Świadczyć o czym innym.
Ale zakończenie – jak dla mnie zepsuło całą książkę. Rozumiem – idea, ale oczekiwałam dobrego, ambitnego kryminału/thrillera, a dostałam jakiś traktat o sile zemsty…

EMMANUEL CARRERE
„PRZECIWNIK”
(TŁ. GRAŻYNA MAJCHER)
MUZA SA, WARSZAWA 2004 

Moja ocena: 4/6

Przez jakiś czas ta książka mnie prześladowała. Tym bardziej, że znana mi osoba opowiedziała mi coś na jej kształt ze swojego własnego życia. Tym bardziej, ze to historia na faktach. Nie chciała mi się pomieścić w głowie i w różnych sytuacjach ze mnie wypływała. Bałam się jej/boję się nadal…
To historia Jean-Claude Romanda, który z głupiego, błahego powodu zawalił egzamin na medycynie. Rodzicom powiedział, że zdał i ze przeszedł na kolejny rok studiów. I tym samym wkręcił się w ogromną machinę kłamstwa… Okłamał wszystkich, że skończył studia, uzyskał dyplom, że dostał pracę w Instytucie Zdrowia. Przez kilkanaście lat co dzień wychodził do pracy, jeździł w delegacje, utrzymywał się z okradania własnej rodziny. Gdy jego sytuacja zaczęła wychodzić na jaw, zabił teścia, rodziców, a potem własną żonę i dwójkę małych dzieci…
Emanuel Carrere nawiązał z Romandem kontakt i próbował opisać ze szczegółami jak to się zaczęło, jak to trwało, skąd się wzięło, co powodowało Romandem. Moim zdaniem, gdy dowiedział się o tej historii (zapewne z mediów), tak samo, jak ja, nie mógł spać. Tak samo jak ja myślał, jak to jest możliwe. Jak wygląda ten człowiek. A przede wszystkim, jakie są jego „objawy”, czy da się poznać, ze ktoś wymyśla swoje życie, ze snuje historie i nazywa je własnym życiem. Czy on (ja) poznałby, gdyby jego żona/przyjaciel/brat napisał sam sobie scenariusz i zaczął grać rolę w jakimś niewyobrażalnym sitcomie…
Poruszająca historia, książka trochę mniej.

IRENA DOUSKOVA
„DUMNY BĄDŹŻEŚ”
(TŁ. JOANNA DERDOWSKA)
ZYSK I S-KA, POZNAŃ 2007

Moja ocena: 4,5/6

I znów lektura dzięki Lirael.
Lektura, która w pełni oddaje motto tej książki, słowa samej autorki, wypisane na okładce:
„Humor jest sposobem obrony przed agresją świata”.
O małej zagubionej, ale w sumie szczęśliwej dziewczynce w komunistycznych Czechach, która wiedzie sobie żywot obserwatora. Mało z rzeczywistości rozumie, przetwarza ją na własny użytek, tłumaczy ją sobie, jak potrafi, chłonie, analizuje i wypuszcza z siebie w postaci słów, uśmiechów, płaczu, zdziwienia. Taka maleńka istotka pośrodku sił, które mają na nią wpływ, a o których nie wie. 
Tylko najgorsze jest to, że nic z tego wszystkiego nie wynika, że owszem, jakiś wycinek świata Douskova pokazała, wyśmiała w pewnym stopniu i co? I nic.
A mnie poruszył fragment:
s.100
„W Zakopach się raz przeciwko mnie zmówili wszyscy chłopacy z bloków i każdy, kto mnie spotkał, to mi mówił: „Umrzesz”.
Ja się nawet za bardzo nie bałam, że naprawdę umrę, ale jednak bym wolała, gdyby mi mówili na przykład – cześć – albo – jak się masz. W końcu już mi się wcale nie chciało wychodzić na dwór, chociaż świeciło słońce i były wakacje. Na szczęście potem jechaliśmy do Bułgarii, a jak wróciliśmy, to już się ze mną znowu normalnie witali – czołem, parówo!”
Smutne.
Prawdziwe.
Do płaczu, choć śmieszne…

AGLAJA VETERANYI
„REGAŁ OSTATNICH TCHNIEŃ”
(TŁ. ALICJA ROSENAU)
CZARNE, WOŁOWIEC 2004 

Moja ocena: 5/6 

A z ostatniej sierpniowej książki to fragment, bo o Veteranyi ciężko się opowiada…


A dziś przeczytałam pierwsze typowania
, jeśli chodzi o Nobla literackiego… Zanim oczom mym ukazał się artykuł, napisałam na facebooku, że swojego prywatnego Nobla, to bym oddała Murakamiemu. A tu też na Niego stawiają… Może… Oby…




1 komentarz:

  1. Kochana, oj Warszawa potrafi być piękna, ale tylko w oczach tych, którzy ją naprawdę kochają. Po swojemu. Fajnie, że jesteś z powrotem i widzę, że na urlopie nie próżnowałaś:))

    Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń