MARLENA DE BLASI
„TAMTEGO LATA NA SYCYLII”
(TŁ. MAGDALENA TULLI)
ŚWIAT KSIĄŻKI, WARSZAWA 2010
De Blasi ujęła mnie swoim cyklem o tysiącu dni (co prawda Orvieto jeszcze nieskończone, ale dwie poprzednie popodkreślane, pozakreślane, powykrzyknikowywane). Nic więc dziwnego, że sięgnęłam po powieść.
Co prawda autorka utrzymuje, że historia, którą przedstawia w książce, wydarzyła się naprawdę, ale ja traktuję ją jak fikcję literacką.
Zaczyna się pięknie i nastrojowo. Marlena ze swoim mężem trafiają przez przypadek do zamku na Sycylii, którego właścicielką jest Tosca. Fragment o życiu w zamku naprawdę mnie oczarował.
Głównymi mieszkankami są wdowy – jest ich około trzydziestu. Każda z nich ma swoje miejsce i swoje zadanie – jedne piorą, inne gotują, jeszcze inne oporządzają zwierzęta. Oczywiście w zamku mieszkają również mężczyźni, dzieci i szczęśliwe mężatki, ale jak wynika ze słów samej „władczyni”, tacy mieszkańcy są tymczasowi. Jak zwykle ujęły mnie opisy jedzenia, soczystość owoców, mięsistość pomidorów i bakłażanów, sposób na ciasto – położyć je na słońcu, aby wyrastało w jego cieple… Poza tym postać „ludowego świętego” – wędrownego piekarza, który jeździ na motorze, trzymając przed sobą dzieżę z drożdżami, odwiedzając po kolei wszystkie gospodarstwa w wiosce, wypiekając im chleb na cały tydzień. Śpiew kobiet. Ich odpoczynek wieczorny, gdy siadają w kręgu, każda wyjmuje cygaretkę, odpalają jedna od drugiej i opowiadają sobie historie. Czytanie w cieniu drzewa. Albo piękna scena – kwintesencja kobiecości – gdy wszystkie po kolei kąpią się w pobliskim strumieniu i jedna drugiej myje włosy, po czym zaplata je w warkocze. Albo to, gdy jedna z nich w izbie rodzi dziecko, a druga w tym czasie leżąc obok umiera – oddaje swoje życie nowej istocie…
Takie obrazy ujęły mnie we wcześniejszych książkach De Blasi i takie spodobały mi się w tej.
Ale później Tosca opowiada o swoim życiu i o tym, jak znalazła się w zamku. I to jest warstwa czysto powieściowa. Mała, dziewięcioletnia dziewczynka, sprzedana przez ojca ostatniemu sycylijskiemu księciu na wychowanie. Jej siostra Mafalda, która zostaje w domu rodzinnym. Zderzenie wiejskości z miejskością i to, że Tosca zostaje naznaczona – nigdzie nie jest tak naprawdę u siebie – wieś już jej nie chce, a dwór to sztuczność i blichtr, którego ona nie potrafi przyjąć. Postać księcia, w którym Tosca zakocha się do szaleństwa. Postać księżnej i jej córek, owładniętych przepychem i miałkością życia. Losy miłości, ale też losy chłopów, które nierozerwalnie związane są ze słynną sycylijską mafią. Wszystko opowiadane przez Toscę z perspektywy czasu – opowieść dla Marleny.
I to już podobało mi się znacznie mniej. Ot, zwykła historyjka jakich wiele. Czyta się dobrze, ale bez emocji, bez zapachów i bez smaków.
Moim zdaniem siła De Blasi tkwi w autentyczności, w darze obserwacji, w spostrzegawczości, w wyczuleniu zmysłów.
Nawet, jeśli, tak jak napisała mi kiedyś Lirael, to szczebiot i słodkość. Dla mnie De Blasi opowiada o tym co kocha – nawet w tej części, w której mówi, jak znaleźli się z Fernandem u Tosci. Widać, że jest tymi ludźmi oczarowana, zachwycona, że chce wejść między nich, poznać ich zwyczaje, zjeść z nimi w cieple słonecznych promieni, przysiąść na chwilę, wysłuchać. Pisanie o tym wychodzi jej, bo pisze o tym z sercem. Tymczasem „Tamtego lata na Sycylii” to jakieś wyobrażenie, nie wiem jakiś mit bądź legenda może, coś przetworzonego, coś, czego sama De Blasi nie widziała, nie poczuła, nie zaznała. A ja wolę, gdy trzyma się swojego własnego życia.
Moja ocena: 4/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz