JOANNA NICKLASSON-MŁYNARSKA, MIKAEL BACKMAN
„GRECKIE POMIDORY CZYLI NOWY DOM NA KOŃCU DROGI”
(TŁ. DOMINIKA GÓRECKA)
CZARNA OWCA, WARSZAWA 2010
RYSUNKI ANDRZEJ PŁOSKI
Dwoje dojrzałych ludzi – on i ona, oboje po przejściach, po rozwodach, z bagażem doświadczeń, ale z głowami wciąż pełnymi marzeń trafiają na wyspę Lesbos w Grecji, gdzie kupują dom.
Wszystko wzięło początek w akademiku, gdzie w czasie studiów mieszkał Mikael. Pewnego wieczoru wymyślił z przyjaciółmi fundusz grecki – będą co miesiąc odkładać pieniądze, żeby na starość kupić dom w Grecji i wspólnie tam zamieszkać. Oczywiście, gdy wytrzeźwieli, gdy podrośli” porzucili pomysł. Wszyscy prócz Mikaela, który wciąż pielęgnował w sobie marzenie o niebieskim domu. Po wielu latach – udało się.
I o tym opowiada ta książka. Tylko jakoś za mało entuzjazmu… Ja, gdybym spełniła marzenie swego życia, tryskałabym energią, radością, chłonęłabym wszystko w siebie, a Joanna z Mikaelem podchodzą do tego chyba trochę z dystansem. Nie czuję tej magii, tego czaru, co na przykład u DeBlasi, czy choćby Mayle’a. Nie ma też tego poczucia humoru, tej zwykłej radości z codziennych, zwykłych rzeczy. Jest jakby trochę sucho… Bez łez – ani tych od śmiechu, ani tych z żalu.
Czyta się przyjemnie, ale ta książka jest letnia. Tak, jakby obawiali się, że ktoś z mieszkańców przeczyta tę relację i obrazi się, oskarży. Wszystko jest ładne (nigdy piękne), dobre (ale nie pyszne), fajne, przyjemne, ludzie są mili, dostosowaliśmy się do nich, nie rzucamy się w oczy, zajmujemy niewiele miejsca. A Grecy są tacy dobrzy i przyjemni. Sielsko, anielsko, naciagnie trochę.
Podobało mi się, że jest kilka smaczków – na przykład opis Wielkiej Nocy, albo Wigilii Świętego Jerzego, gdy pastor poi wsiernych święconą wodą, czerpaną z wielkiego naczynia własnym kubkiem, a potem wszyscy dzielą się chlebem i życzą sobie wszystkiego dobrego. Albo to, że „w najmniejszych wioskach autobusy ocierają się o ściany budynków, a ludzie w kawiarniach ratują swoja kawę przez rozlaniem.” [s.32]
Że jest „sklep spożywczy, który w swojej ofercie ma wszystko, począwszy od ozdób i gwoździ, a kończąc na alkoholu. Ten ostatni kupuje się tu zresztą na litry. Wystarczy wziąć ze sobą pustą butelkę po wodzie i napełnić ją produkowanym lokalnie ouzo lub winem z sąsiedniej wyspy Limnos.” [s.42] Albo „Nie zdziw się, jeśli ktoś z twoich gości nagle wstanie i wyjdzie. Nie z braku wychowania, ale po to, by pójść powiedzieć dobranoc swojej matce.” [s.99]
O tym powinna być ta książka, tak pisana, tak gadana. Ale takich opowiastek jest w sumie mało. To bardziej wyliczanie. Poszliśmy tam i zrobiliśmy to.
Ale w Grecji (wyłonione „spomiędzy” również w tej książce) i w Toskanii i w Prowansji, opisywanych przez ich piewców, zazdroszczę ludziom jednego – tego wolnego czasu, tego, że nie muszą pracować (przynajmniej to jest ukryte, nie na widoku, nie najważniejsze), że mają czas i oddają się tylko swoim rytuałom. I jedzą na świeżym powietrzu…
Nie sposób nie wspomnieć o jednym – piękne obrazki stworzone do „Greckich pomidorów” przez Andrzeja Płoskiego. Klimatyczne, ładne, zatrzymujące ulotność chwili. Dla mnie bardziej greckie od słów w tej książce.
Podsumowując – „Pomidorom” brak soczystości dojrzałego, pachnącego, gorącego słońcem pomidora.
Moja ocena: 4/6
Bardzo ciekawa recenzja, jeszcze inne spojrzenie na książkę niż u Lirael. Zastanawiam się, czy nie przesunąć sobie tej lektury na lato; mam wrażenie, że są bardziej "pilne" książki. :) Ale akwarelki urocze.
OdpowiedzUsuńmnie ogromnie ona zawiodła...tym bardziej, że wreszcie doczekałam się ukochanej Grecji na kartach książki i właśnie, niestety, nic z tego. Tak jak myślałam, że po jej lekturze nic tylko pakować się bym chciała do Grecji, to nic takiego nie nastąpiło (w sumie może i dobrze;). Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńwww.chiara76.blox.pl
Ta książka mnie też nie zachwyciła, ale gdybym miała wybierać między szczebiotem pani de Blasi a brakiem emocji u autorów "Greckich pomidorów", wybrałabym ten ostatni.
OdpowiedzUsuń