czwartek, 21 czerwca 2012

DAWNO JUŻ NIE PŁAKAŁAM PRZY KSIĄŻCE


JERZY STUHR
„TAK SOBIE MYŚLĘ...”
WYDAWNICTWO LITERACKIE, KRAKÓW 2012

Kończy się jakaś epoka. Odchodzą wielcy (Szymborska, Holoubek, Hanuszkiewicz, Kolberger...). Wielcy też zmywają makijaż, odkładają pióro, zamykają za sobą drzwi i nie pozwalają już nikomu, prócz bliskich w nie pukać. Zatykają dziurki od klucza kawałkiem gazety. To może być decyzja (jak Marka Kondrata, który stwierdził, że polskie kino jest dziś za słabe, że on nie chce już oddawać mu swojego życia), albo konieczność.
Gdy czytam, jak Jerzy Stuhr pisze, że może go nie być, zamieram. Gdy czytam, jak daje sobie rok, rok,w którym przestaje pokazywać się na scenie, gdy zamyka swój głos dla publiczności, gdy można oglądać go tylko na zgranej do bólu kasecie VHS z „Seksmisją”, zamieram.
Stuhr dowiedział się, że ma guza przełyku. Postanowił walczyć – wyznaczył cele, postawił zadania, wypunktował drogę i dał sobie czas – rok... Rok chyba dlatego, że to jakiś czas okrągły, czas, w którym coś się zaczyna i coś kończy, cykl, jedno okrążenie. Ale też dlatego, że dowiedział się, iż na świat przyjdzie wnuczka. Chciał jeszcze móc pokazać jej świat. Chciał albo być Dziadkiem, który zabierze ją na tenisa, albo Dziadkiem, którego nie ma. Od córki Marianny dostał piękny zeszyt, w którym rozpoczął codzienne zapiski. Mam wrażenie, że to było jak odhaczanie dni w kalendarzu, jak słynny wojskowy centymetr, z którego odcina się centymetry pozostałe do wyjścia. Ale też dowód na to, że kolejny dzień się jest, się żyje, się pisze.
Początkowo to miał być dziennik tylko dla bliskich. Prywatny. Ale z czasem redaktorki Wydawnictwa Literackiego namówiły go, żeby otworzył okładkę, wypuścił to w świat, dał jakieś świadectwo. Wahał się, ale się zgodził. Mimo to nie ma różnicy w sposobie pisania. Nie odczułam maski, którą autor nagle włożył. Szczery do bólu, od pierwszej linijki, do tej ostatniej, już nadzieją i szczęściem pisanej. Choć czasem było niewygodnie, czasem na pewno trudno i wstyd. Bo trzeba czasem napisać o kaczce szpitalnej, której się potrzebuje... A przecież „Chciałem dzisiaj wyjść na szpitalny korytarz. Robię to rzadko, bo krępuje mnie w tym akurat miejscu zbieranie dowodów popularności. Ale jeśli już, to tak sobie pomyślałem, że nie wypada w piżamie, trzeba włożyć spodnie. (…) Dlaczego? Przecież to szpital, wszyscy zrozumieją, wszyscy w piżamach. Zadziałało maleńkie słowo 'nie wypada' – słowo znikające z naszego polskiego języka, a przede wszystkim z mentalności.” [s.62] Więc gdy się pisze o tym, że jest się bezradnym, że jest się zdanym na łaskę innych, że się łysieje, że się chudnie – to na pewno nie jest łatwo. Ale też ta książka nie mówi o chorobie w taki sposób.
Jerzy Stuhr postanawia pokazać o czym sobie myśli – zgodnie z tytułem – podczas tej choroby. Jak stara się, oprócz wyników badań, śledzić czas, który biegnie wraz z rakiem. Śledzić to, co dzieje się obok niego, nie tylko w nim samym. Pisze o swoich znajomych, opowiada, jakie osiągnięcia ma jego syn Maciek, że w telewizji oglądał mecz, że była, słynna już teraz, afera z mamą Madzi, że zamykają Domy Kultury, że umarł przyjaciel, albo że Holland ma szansę na Oscara. Czasem komentuje, czasem tylko przedstawia. Trochę jest w tej książce o polityce, choć Stuhr broni się przed nią, bo nie podoba mu się, bo go boli, w jaki sposób rządzą nami, ludźmi, inni ludzie. „(...)od października ubiegłego roku, oglądam polityków. Przysięgam, Czytelniku Drogi, że nie było dnia, aby rządzący obecnie zrobili coś dobrze według ich kolegów z opozycji. Dzień w dzień ci rządzący robią coś źle. To się można zastrzelić, tak dzień w dzień od pól roku się mylić, coś spartaczyć, nie umieć, przegapić, zepsuć. (...)Opozycjo, pochwalże chociaż raz, aby być w tej permanentnej napaści choć trochę wiarygodną w czysto ludzkich kategoriach. Gdybym tak studentom przez pół roku wytykał, toby mnie na taczkach wywieźli, i mieliby rację, bo to by znaczyło, że ich nienawidzę, a nie krytykuję. Czy to chcecie nam pokazać? „[s.143-144] Taki osąd, mocny, dosadny, ale chyba trafny, prezentuje Stuhr. Nie boi się, bo miał mówić prawdę, miał być odważny. Nie chce się mieszać do polityki, boi się ubrudzenia rąk, ale też za wszelką cenę, chce być w środku, mimo, że ogląda świat trochę przez okno. A to wszystko jest takie sprzed chwili, świeże, gorące, czasem jak rana rozdrapana. Ostatni bowiem zapisek jest z 30 kwietnia 2012, a ja tu i teraz, 21 czerwca, w pierwszy dzień lata, już trzymam tę książkę, już ją mam, już chłonę. To jak przegląd tygodnia, jak teledysk z przeszłości, która cały czas jest na wyciągnięcie dłoni.
I to w panu Jerzym podziwiam – to, że mu się chciało pisać, obserwować, badać, dociekać, śledzić, że wybrał taki sposób walki z chorobą – aktywność umysłową, pokonywanie raka książką, filmem, teatrem – Ty mnie ugryziesz, a ja Cię walnę opasłą knigą o Białoszewskim przez łeb – i następnym razem się zastanowisz, bo pod ręką mam jeszcze mnóstwo dużych książek...
„Najbardziej oczekiwana książka roku” - reklamuje Wydawca. I to w pewnym sensie prawda. Nie dla samej treści, bo może ktoś bardziej oczekiwał Pratchetta, ale dla hołdu. Na 65 urodziny, które Teatr Ludowy wyprawił panu Jerzemu tuż na finiszu jego walki, minister kultury powiedział, że jest on częścią dziedzictwa kultury. Stuhr skromnie, że przecież on tylko grał w filmach, że robił śmieszne miny, że na deskach teatru się przebierał, nierzadko wygłupiał, ale ja podzielam zdanie pana ministra. Jerzy Stuhr człowiek ogromnej kultury, ogromnej pokory, człowiek z tych, co mają wartości, a te wartości to nie kasa, blichtr i pierwsza strona w „Super Expressie” – to rodzina, przyjaciele, dobrze wykonana praca, godność, przyzwoitość, „kamizelka zawsze zapięta”...
Dawno już nie płakałam przy żadnej książce. A tu się ze mnie polało, morzem łez. I wcale nie wtedy, gdy czytałam - rzadko na tych stronach, bo się nie skarżył - że go boli. Albo, że nie wie, jaką drogę leczenia obrać. Ale już na samym końcu, gdy robi rachunek co ta choroba mu dała. I wtedy, gdy idzie na ostatnią (oby!!!!) operację i myśli tylko o tym, żeby już było po wszystkim, bo chce zobaczyć swoją wnuczkę – bo ona tam czeka, na innym szpitalnym łóżku, żeby zobaczyć jego i żeby mógł jej, na żywo poczytać Baśnie Andersena i Przygody Mikołajka na głosy ze swoim synem...

[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego]

7 komentarzy:

  1. Wczoraj stałam dłuższą chwilę w kiosko-księgarni, gdzie "Tak sobie myślę..." leżało wśród innych książek. Ważyłam książkę w dłoni i odłożyłam. Chociaż miałam na nią ochotę. Twoja recenzja skłoniła mnie do tego, aby wejść jeszcze raz do tego miejsca i tę książkę po prostu kupić. Świetna opinia, dziękuję!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie tylko wielki aktor, ale i wielki człowiek - o tym ostatnim przekonałam się, czytając tę książkę. Przed chwilą skończyłam i podzielam Twoje odczucia.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Od pewnego czasu zasadzam się na tę książkę. Kupię, ale po wypłacie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wzruszyłam się czytając Twoją notkę. Lubię pana Stuhra i na pewno ją przeczytam, ciekawa jestem tych zapisków

    OdpowiedzUsuń
  5. Skoro ma tyle do powiedzenia, to jednak nie jest to taki zwykły czlowiek, który robi śmieszne miny. I chwała mu za to :)

    OdpowiedzUsuń
  6. takie książki pamięta się do końca życia..

    OdpowiedzUsuń
  7. Twoja recenzja od razu zawiodła mnie na strony wydawnictwa i musiałam zamówic tę książkę. Mam nadzieję,że w weekend zasiądę w fotelu z ksiazką w ręku. Zapraszam do siebie na konkurs,może masz ochotę?

    OdpowiedzUsuń