MAGDALENA MIECZNICKA
„ZŁOŚĆ”
WYDAWNICTWO LITERACKIE,
KRAKÓW 2012
Marta jest nieśmiałą,
zamkniętą w sobie dziewczyną. Pielęgnuje od dawna żal do ojca,
który zostawił ją, gdy była małą dziewczynką. Zostawił w
dziwnej Polsce, szedł w inną Polskę, taką, w której są kobiety
niepodobne do jej matki – szczupłe, dobrze ubrane, o nasyconych
czerwienią ustach, młodsze. I w której są pieniądze. Duże,
szybkie, odurzające. Ona została w tej Polsce, która gotuje na
obiad kapustę i marzy o blasku słońca na papierowej skórze.
Pielęgnuje w sobie
złość, którą ćwiczy przed lustrem. Gdyby przypadkiem ojciec się
do niej odezwał. Wykrzyczy mu w twarz swój mały pokój w bloku
wobec jego rezydencji. Wykrzyczy mu wszystkie przegapione urodziny.
Wykrzyczy odejście i nie wrócenie. Ćwiczy teatralne gesty, wie
dokładnie, jak odgarnie włosy i jak założy je za ucho, odwracając
się na pięcie, odchodząc – teraz ona.
Jednak, gdy kończy 16
lat, a w słuchawce słyszy głos sekretarki ojca, która umawia ją
na wizytę z nim – potulnieje, tak, jak dyktuje jej charakter,
myszowacieje, maleje, szarzy się i merda niewidzialnym ogonkiem na
to spotkanie. Tęskni, jest tak naprawdę chyba nieutulona w swojej
dziecięcości i bezojcowości. Na znak protestu – jedyny, jaki ją
stać, spóźnia się 10 minut, ale jej ojciec jest wyrachowany,
cyniczny, zorganizowany według kalendarza i o 10 minut skraca ich
spotkanie. Ale wyciąga dłoń. A Marta nieopatrznie, niepomna
wszystkich aktorskich ćwiczeń całuje ją z wdzięcznością –
przyjmuje wszystkie zaproszenia na wakacje, na zimowiska, w
odwiedziny do jego rezydencji pod Warszawą, gdzie żyje z nową,
wymuskaną żoną. Czuje się tam źle, ma wyrzuty sumienia – jej
światem są książki, intelektualne rozrywki, czysty świat. A
Karolina i ojciec to blichtr, szampan, galerie handlowe i książki w
skórzanych oprawach, które mają służyć wyłącznie ozdabianiu
wnętrza. W rezydencji ojca nie ma nawet jej pokoju – jest pokój
jakiejś Mai – kuzynki, siostrzenicy, czy kogoś takiego,
dziewczyny-Amerykanki, roześmianej na każdym ze zdjęć, jakie
zdobi ściany. Zazdrość, kolejna rzecz na z.... Ale Marta nie
przestaje odwiedzać tego domu, uzależniona w pewien sposób, wyrywa
te kawałki nie-do-bycia ojca, rekompensuje sobie, po swojemu
dziecięcy świat.
Gdy przekracza
dwudziestkę dostaje zaproszenie od ojca i Karoliny – chcą spędzić
lato na luksusowym jachcie, pływając po Lazurowym Wybrzeżu.
Gościem honorowym ma być Maja ze swoim amerykańskim chłopakiem.
Marta niechętna wyjazdowi, niechętna Mai, która przeraża ją
swoim wdziękiem, urodą i zażyłością z jej ojcem, poddaje się,
gdy w drzwiach staje Brian. Opalony, nie w jej typie, w typie każdej
zdrowej, wesołej Amerykanki, nonszalancki, pewny siebie... Marta
tonie w jakimś dziwnym uczuciu, w jakiejś nowej, nieznanej sile,
dołącza do załogi, idzie za Brianem jak zahipnotyzowana.
Rozpoczyna swoją własną, prywatną sjestę wakacyjną, nie do
końca przemyślaną, instynktowną, niebezpieczną...
Połykałam „Złość”
dużymi kawałkami. Nie mogłam jej się oprzeć. Była dobra, choć
w smaku można było wyczuć metaliczny posmak – przerażenie,
niedowierzanie, obrzydzenie. Odsuwałam od siebie litery i
przysuwałam z powrotem, zaczarowana ich mocą. Czułam się, jak
chirurg, który patrzy na poruszające się, otwarte serce. W każdej
chwili, wiedziony jakimś dzikim szałem i zapamiętaniem, może je
chwycić w stalowy uścisk i zmiażdżyć. Przygadałam się tak
bohaterom i miałam wrażenie, że to samo czuje autorka. Że ma w
sobie wielką siłę sprawczą, że doskonale zdaje sobie sprawę z
tego, że ich losy to jedno jej pociągnięcie piórem, że pulsujący
na monitorze kursor może stanowić o czyimś być albo nie być.
Złość, ale też władza, która z tej złości wynika, ma ogromną
moc. Zemsta przetacza się od ust do koniuszków palców, zagarniając
po drodze każdą jedną cząstkę istnienia Marty. Rośnie w siłę,
bo do tej pory była mała i niedorozwinięta. Wystrzeliwuje w górę,
sama nie wiedząc, jak zagra następnym razem. To jest w tej książce
fascynujące – ta przemiana bohatera, to, jak z jednej osoby
wyrasta nagle całkiem inna, taka, jakiej byśmy się nie
spodziewali.
To książka duszna,
książka – pułapka, w którą łatwo dać się schwytać. Jacht,
mimo że wielki i luksusowy, płynie po morzu, ma zamknięte drogi
ucieczki, jest jak pudełko, z zabitymi gwoździami wiekiem. Więzi
bohaterów, skazuje na siebie i nas więzi w tej dramie, w tym
teatrze, w którym każdemu rozpruwa się brzuch, sprawdza pod
mikroskopem odruchy, odczucia, zachowania. Z tej pułapki nie
wychodzi się prosto, po drabince, na ląd. W środku mnie cały czas
obijają się fale Lazurowego Wybrzeża, słychać czyjś szloch,
delikatne ocieranie się fal o burtę i syk szampańskich bąbelków.
I delikatne, prawie nierealne ocieranie się ust o brzeg wysokiego
kieliszka. Albo o drugie usta...
[Książkę otrzymałam
dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego]
świetna recenzja. nie słyszałam wcześniej o tej książce, ale już sobie zapisuję i jak tylko znajdę, na pewno przeczytam.
OdpowiedzUsuńDzięki :-)
OdpowiedzUsuńJa słyszałam, ale jakoś nie miałam ochoty. A tu niespodzianka, dobra literatura, szkoda, żeby przegapić!
Czytałam różne- skrajne opinie o tej pozycji, ale i tak mam ją w planach :) Trzeba samemu posmakować... czy tam włożyć palec w mrowisko.
OdpowiedzUsuń