ASA LARSSON
„AŻ GNIEW TWÓJ
PRZEMINIE”
(TŁ. BEATA
WALCZAK-LARSSON)
WYDAWNICTWO LITERACKIE,
KRAKÓW 2012
...nie w jej oczach,
ale w tym, jak opisuje poranek. „Powietrze było chłodne. Niebo –
intensywnie błękitne. Taki dzień chciałoby się wlać do szklanki
i po prostu wypić.” [s.7] albo, gdy mówi, że „śnieg wzdycha w
lesie, zmęczony wiosną.” [s.270] Jak pisze o tym tajemniczym
miejscu, jakim jest północ Szwecji. O tym, jak w taki dzień -
który może się wydarzyć tylko w małej wiosce, gdzieś daleko,
daleko, gdzie z nóg tuz po urodzeniu wyrastają narty i gdzie w
dłoni najlepiej leży siekiera do cięcia drewna i kubek z gorącą
kawą - zmienia czyjś świat. Jak w taki dzień, rozświetlony od
słońca, ale pod stopami skuty lodem, dwójka młodych ludzi jedzie
nad jezioro, żeby nurkować. Mają cały potrzebny sprzęt, trochę
doświadczenia, wyczytanego z książek i plan. Latem dowiedzieli
się, że na dni spoczywa wrak samolotu. Chcieli zobaczyć, co mogą
znaleźć w środku. Zakładali poodcinane kończyny załogi,
zakładali nieprzejrzystość wody tam na dole, ale zakładali też
tajemnicę, która popchnęła ich do wycięcia przerębli,
przećwiczenia raz jeszcze wszystkich znaków, włożenia w usta
końcówki automatu oddechowego i zejścia siedemnaście metrów pod
gruby lód. Nie spodziewali się tego, że ktoś na przeręblu coś
położy. Że nie wyjdą. Że to ostatnie, co robią, żyjąc.
A kilka miesięcy
później ciało Wilmy znalezione zostaje w rzece. Przez przypadek.
Wypadek. Brak potrzebnego doświadczenia. Prąd, który ją porwał.
Albo wadliwy sprzęt. Patolog, który ją bada – rutynowo, ma
jednak dziwnego gościa. Rebeka Martinsson staje w jego drzwiach i
twierdzi, w jednym krótkim przebłysku, że to na pewno nie było
przypadkowe...
...nie w jej dłoniach,
ale w tym, jak potrafi narysować postaci.
Rebekę znam już z
poprzednich książek, ale zachwyca mnie to, jak dojrzewa. Jak się
zmienia, jak staje się kimś, kogo kiedyś odrzuciła. W tej części
cyklu przenosi się do domu swojej babki. Wraca myślami do
dzieciństwa. Czuje zapachy, które towarzyszyły małej dziewczynce.
Widzi, pamięta, wszystkie ruchy, które wykonywała jej babka w
kuchni, w zagrodzie, w tym domu. Widzi samą siebie i wie, po raz
pierwszy od bardzo dawna, że tu jest jej miejsce. W tej części
widać, że to łańcuch, mocno zazębiony oczkami. Że trzeba
zerknąć do poprzednich książek Larsson, żeby połapać się w
tym, kim jest Rebeka, jaką ma historię. Skąd zna Annę Marię i
dlaczego policjantka nie dogaduje się ze swoim partnerem i
podwładnym. Trzeba odsłonić trochę kart, żeby móc grać w
zupełnym spokoju i z pewnością zwycięstwa. Sama sprawa Wilmy i
Simona to osobna, zamknięta historia. Ale wszyscy dobrze nam znani z
poprzednich części policjanci, prawnicy, prokuratorzy, zakorzeniają
się gdzieś wcześniej. Poza tym Rebeka to już taka trochę daleka
przyjaciółka, z którą nie spotykasz się często (choć bardzo
chciałabyś częściej), ale intensywnie, mocno. Nie ma czasu, na
wyjaśnianie, jaki ma kolor włosów, co lubi jeść i kim chce
zostać w przyszłości. Jest tylko czas na teraźniejszość, na
bycie z nią w tej czasoprzestrzeni, w tym świecie, który toczy się
tu i teraz. Przecież znacie się już trochę.
Poza tym jak zwykle
postaci, którymi zaludnia Larsson swoje wioski i miasteczka, są tak
bardzo charakterystyczne, tak pełne ludzkich rysów, że uważam je
za cienie prawdziwych ludzi, złapanych w pułapki i wklejonych
pomiędzy dwie okładki książki. W posłowiu sama autorka pisze o
reakcji swojej mamy: „Pisz, pisz, bo chcę się dowiedzieć, co
dalej. Cały tydzień myślałam o Hjalmarze.” [s.351] Hjalmar to
jeden z bohaterów „Aż gniew twój przeminie”. Jeden z
najbardziej barwnych, najmocniejszych w tej części. Wyrazisty. Ja
też, tak, jak mama Asy, chciałam wiedzieć, wiedzieć, szybko.
Zdobył moje serce, mimo że jest jednym z podejrzanych. Moje serce
skradła też sama Wilma i jej prababka Anni, u której Wilma
mieszkała. Stara kobieta, schorowana, ale pełniejsza życia, niż
sama Rebeka. Staruszka, która z młodą Wilmą kąpie się nago w
rzece. Staruszka, która wierzy w sny i która wciąż robi śniadanie
na dwie, bo czasem czuje, że Wilma jest obok. Ulubienice, których
nie da się nie kochać.
...nie w kształcie
ust, tylko w treści,
Z każdym tomem Larsson
potwierdza swoją wielkość. W tych kryminałach nie chodzi nawet o
to, żeby nie wiedzieć, kto zabił aż do samego końca. Chodzi o
motyw, o podskórną zdolność do chwycenia za narzędzia zbrodni. O
ogromne emocje. Czasem tak skrajne, jak miłość i nienawiść. Nie
tyle o samą zbrodnię, co o wszystko to, co stoi za jej drzwiami. O
to co przedtem. O to, co tuż po. O uczucia. Zawsze o uczucia.
Larsson umie przejrzeć człowieka. Albo zszyć go z gałganków –
trochę miłości, trochę okrucieństwa i zawsze jakaś zadawniona
rana, która czasem jeszcze się ogni. I podaje na wyciągniecie ręki
te wszystkie emocje. Wystarczy ugryźć – a tam są wszystkie
smaki.
Myślę, że zakochałam
się na zabój. Dopóki jej pióro, dopóty ja kocham. Dopóki ona
będzie dawać mi takich bohaterów i takie słowa, ja będę wierna.
Oby jak najwięcej miłości – między nami.
[Książkę otrzymałam
dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego]
Rany! Marpil, Twoje wyznania miłosne są jak uwiedzenie. Aż zazdrość się budzi. Albo jednak podziw. :)
OdpowiedzUsuńTo od czego zacząć, żeby wiedzieć wszystko ważne o Rebece?