MARTA STEFANIAK
„CZARY W MAŁYM MIASTECZKU”
PRÓŚZYŃSKI I S-KA, WARSZAWA 2012
Na pewno nie ma czarodziejskiej
różdżki... Ja nie jestem zaczarowana. Raczej zdystansowana. Może
nie patrzę na nią zimno, ale chłodniejszym okiem. Może nie żałuję
czasu straconego na tę książkę, owszem, przyjemnie, szybko,
sprawnie się czytało i „żałuję” oraz „stracone” to słowa
za mocne na tę lekturę, nieprzystające. Ale chyba za miesiąc
zapomnę już kto i co w tej książce do mnie mówił i o czym
chciała powiedzieć autorka. Dziś jeszcze pamiętam i wiem, że
chodzi o małe miasteczko, jakich wiele na polskich mapach. Przede
wszystkim szare. Odrapane, zapuszczone, zaniedbane. A przez to
brzydkie. Po drugie klaustrofobiczne. Ściany domów nie oddychają,
ulice nie idą Ci same pod nogami, park miejski woła Cię na
niechybną bójkę z miejscowymi chuliganami, a zewsząd podglądają
cię małe oczka zawistnych sąsiadów. Tak zwane „wszystko o
wszystkich”... Wiadomo, że burmistrz bierze łapówki. Wiadomo, że
mąż sklepowej jeździ na Saksy, a gdy wraca to pije coraz więcej.
Wiadomo, że jedna z urzędniczek cierpi na swoim stanowisku i
cierpi, gdy wraca do domu, bo tam jest bezrobotny mąż i bezrobotni
dorośli synowie oraz obiad do ugotowania, pranie do wyprania i dywan
do odkurzenia, że małżeństwo hotelarzy jest bliskie rozwodu, a w
gimnazjum jest nowy katecheta, nie całkiem przestrzegający reguł.
Marta Stefaniak ma bowiem zmysł
obserwacji, zagląda w dusze domów, wie, co naprawdę dzieje się
między ścianami a sufitem, a dzięki jej wiedzy my też możemy
spojrzeć na małe miasteczko rozszerzonymi źrenicami. Ma również
odwagę, żeby mówić. Pokazać te wszystkie trawiące nas choroby –
te wszystkie alkoholizmy, korupcje, gwałty, przemoc, ale też
tuszowanie i odwracanie głowy. Bo co z tego, że ktoś wie, iż za
ścianą płacze dziecko. W małym miasteczku wie to nawet każdy.
Tyle tylko, że nikt nie potrafi zapukać w drzwi naprzeciwko i wziąć
dziecko na ręce... Marta Stefaniak przynajmniej mówi. Odziera
miasto z jego zasłony i pokazuje tkankę malutkich mieszkanek, w
których dzieje się samo zło. Ot, taka Polska ze smutnych
interwencyjnych programów telewizyjnych w miniaturze.
Ale, że Marta Stefaniak ma też w
sobie chyba ogromne pokłady współczucia, empatii, ogromne pokłady
mocy, żeby zmieniać, naprawiać, pomagać – nie zostawia
miasteczka samemu sobie. I przyprowadza tam małą staruszkę i
popularnym imieniu i nazwisku, chodzącą zawsze w dżinsowej
spódnicy, oglądającą sobie dokładnie każde okienko i każde
podwórko. Notującą w pamięci wszystkie wykroczenia, wszystkie
razy, spadające na żonę, wszystkie wyzwiska wobec męża,
wszystkie łzy i wszystkie krzywdy. Tą beznadzieję, która uderza
człowiekiem o ziemię. Patrzy, kto jest na granicy, na skraju, tuż
przy ziemi. I działa – tu pomoże, tam pomoże, tu poda dłoń, a
tam rzuci zaklęcie. To są właśnie te czary w małym miasteczku.
Ta zażywna starsza pani, która wieczorami warzy w wielkim garze
burzę, żeby ominęła miasto. I która na niebieskich kartkach ma
wypisane wszystkie przewinienia burmistrza. Dobra wróżka, która
pojawia się, żeby pokazać, ze można coś zmienić. Tchnąc
iskierkę w ludzi i pokazać, że to nie takie trudne.
Ale jak wiadomo, w bajkach zawsze jest
dobra i zła wróżka. Jeśli obrazisz złą jednym słowem –
wiadomo, że odpłaci ci katastrofą. I tu też tak jest. Falowanie w
górę i w dół, ładne-brzydkie, słodkie-gorzkie,
kochane-niekochane...
Cała książka opiera się na tych
opozycjach i to niestety jest dla mnie zbyt trywialne, zbyt czytelne
i zbyt proste w przyswajaniu. Przeleciało przeze mnie i nie został
we mnie ani osad, ani miłe uczucie spełnienia. Historia, która
przeczytała się sama i sama zwinie skrzydła, odleci, a ja nie będę
pamiętała nawet, kto to jest Marta Stefaniak.
[Książkę otrzymałam dzięki
uprzejmości wydawnictwa Prószyński i S-ka]
Hmmmm
OdpowiedzUsuńJa cały czas myślę co mam napisać, z pewnością jestem rozczarowana tym debiutem, myślałam, ze jestem jedyna nie robiąca och i ach :)
Dzięki, że nie jestem osamotniona :) bo już myślałam, że ze mną cosik nie tak...