MARIA RODZIEWICZÓWNA
„LATO LEŚNYCH LUDZI”
CZYT. ZOFIA GŁADYSZEWSKA
AGENCJA ARTYSTYCZNA MTJ, WARSZAWA 2010
Prawie każdy Polak ma tę książkę
na półce. Można ją kupić prawie w każdym antykwariacie. Stoi w
kilku egzemplarzach w każdej bibliotece.
„Lato leśnych ludzi”.
U mnie na półce w kieszonkowym
wydaniu, w białej, niezachęcającej okładce. Nigdy do tej pory
nieczytana. Trochę jak wyrzut sumienia, bo wciąż chciałam i
zawsze usuwałam w cień. No i w końcu zdecydowałam się na
audiobooka w świetnym wykonaniu Zofii Gładyszewskiej.
Jestem oczarowana!
Jestem głęboko wzruszona!
Pochłonięta tym światem, którego
chyba już nie ma (no bo gdzie? Mazury? Rospuda? Jakieś miejsce na
ziemi, którego nie znam i nigdy nie poznam, bo nie jestem
człowiekiem lasu?)
Rodziewiczówna opisała lata
dwudzieste w Polsce niedostępnej dla każdego. Napisała o leśnych
ludziach. Głównymi bohaterami są Żuraw, Pantera i Rosomak. Gdy
lody pękają na rzekach, gdy zlatują do Polski pierwsze patki, gdy
znika po trochu roztapiająca się zima, do głuszy leśnej trafiają
wszyscy trzej, żeby razem zamieszkać w chacie, takiej głęboko w
lesie, głęboko w zieleni, w ciszy miasta, ale w hałasie natury.
Żyją tym, co upolują, co zbiorą, co znajdą wśród runa leśnego,
na gałęziach, w rzece. Jest ten, co lubi gotować, ten, co znika,
żeby szperać w ptasich gniazdach i rozbudowywać swoją kolekcję
ptasich jaj i ten, który robi wszystkim domownikom psoty. Życie
sielskie, anielskie... Nago w lesie, z butami uplecionymi
własnoręcznie, z rybą, wyławianą rękoma z rzeki... I z honorem,
który najważniejszą cechą i z miłością do świata, do
zwierząt, do ludzi, ale tylko takich, którzy są godni szacunku. Do
ich leśnej chatki trafia młody rekrut, miejski szesnastolatek,
który trochę przez przypadek, a trochę z konieczności musi
poznawać las. Jednak im głębiej w jego progi, tym bardziej jest
zaczarowany, ciekawy i tym mocniej chce zdobyć miano „leśnego
ludzia”. A my dzięki niemu idziemy przez wszystkie szczeble tej
leśnej kariery i sprawdzamy, jakim człowiekiem trzeba być, żeby
zasłużyć na zaszczytne miano i na przydomek godny leśnego
człowieka – adept jest początkowo „Cotem”, ale nie znosi tego
przezwiska i pragnie zasłużyć na coś, co go uwzniośli i
uskrzydli.
Ta powieść cała gra, cała śpiewa,
cała tańczy rozwibrowanym runem i drgającymi liśćmi drzewa,
szumem pszczół, a na język spływa smakiem świeżego miodu,
kradzionego prosto z ula.
Chciałam zamieszkać w tej książce,
zaszyć się tam, aby posłuchać letniej burzy, wykąpać się w
letnim deszczu, zjeść ziemniaka, przyniesionego prosto z grządki.
Chciałam wziąć w siebie całe to lato, całe to gorące, słońce
i nawet zimniejsze dni i ugryzienia owadów, albo węży. I ramiona
obolałe od pracy. Od pielenia grządek. Od machania łopatą. Od
żęcia zboża. Chciałam, żeby jeszcze był gdzieś taki świat,
takie oddychanie, taka trawa...
Słuchałam tej powieści głównie na
spacerach – idąc lasem, parkiem. Nieświadomie zaczynałam
obserwować kaczki na stawku. Albo nagle zdawałam sobie sprawę, że
stoję i obserwuję mrowisko.
Szukałam swoich prywatnych skrawków
raju w miejskiej scenerii, swoich zielonych listków, swoich
prawdziwych smaków.
Wiem, że nie mogłabym być leśnym
ludziem. Za mało we mnie determinacji, hartu ducha, za dużo w
żyłach płynie miejskiego smogu, za bardzo jestem przyzwyczajona do
księgarni, sklepów, tramwajów i bruku. Ale jest też, obok tego
wszystkiego, ta tęsknota, dojmująca, do świata, który może być
czysty, do poezji zamkniętej w źdźble trawy, do ziemi, wyczuwanej
gołą stopą.
Zaczadzona jestem świeżym powietrzem
w „Lecie leśnych ludzi”. Zaczadzona głosem Gładyszewskiej –
statecznym, znajomym, trochę z przeszłości, który świetnie
pasuje do czytania Rodziewiczówny. Zaczadzona jestem tą książką.
Nie wykasowuję jej z mojego odtwarzacza, zostawiam, żeby wrócić w
jakiś szary dzień, w jakąś jesień, w zimę, żeby znów
pooddychać...
Ojeju Twoją recenzję czyta się jednym tchem, a książka wydaje się jakimś żywym stworzeniem, a nie tylko kawałkiem literatury ;)
OdpowiedzUsuńDzięki :-) Wiesz, coś w tym jest, o czym piszesz - tylko to jest stworzenie mityczne, którego już nie ma...
UsuńPodpisuję się pod tym komentarzem, co powyżej. Tez chcę tak pisać o książkach, mrrr. Uwielbiam Twoje pisanie i Twoje miejsce w sieci.
OdpowiedzUsuńJak za tydzień wyszperam na półce u babci Lato leśnych ludzi (a że kojarzę tytuł, to NA PEWNO tam jest), to wezmę ze sobą do miasta.
aerien - zarumieniłam się... :-)
UsuńWeź ze sobą do miasta trochę lasu... Weź...
Czytałam tę książkę lata świetlne temu, a do dziś jestem pod jej wrażeniem. Do dziś widzę obrazy, które przewijały się w mojej głowie w trakcie lektury. Do dziś - jak wtedy - pragnę zamieszkać w lesie, żyć, oddychać, chłonąć .... (a tak nie znoszę w rzeczywistości lasu!!!!). To była książką, którą odczuwałam strasznie plastycznie, strasznie! Piękna. I cieszę się, że do dziś można się na nią ntaknąć. Nie myślałam;)!
OdpowiedzUsuńMożna, tak, jak pisałam, jest wszędzie, tylko wiesz, wszyscy ją omijają, na rzecz wampirów, romansów, thrillerów. To chyba trochę tak, ze nie doceniamy, że klasyka wciąż jest jakoś z boku, ze zawsze sobie mówisz - zdążę, nie ucieknie, przecież tyle lat była, to dlaczego teraz miałaby zniknąć... A czasem po prostu nie warto zcekać tak długo!
UsuńHa! Już jestem "prawie każdym Polakiem":) "Lato leśnych ludzi" przygarnęłam ostatnio za grosze. I jeszcze zaglądam do Ciebie, a tu taka niespodzianka... Ja jestem teraz leśnym człowiekiem. Prawie:)
OdpowiedzUsuń