JANE BRODALE
„KSIĘGA OGNI”
(TŁ. KATARZYNA
MIKULSKA)
MAŁA KURKA, PIASTÓW
2012
Najpierw jest lont. Nie
za długi, ale też wystarczający, by odskoczyć chwilę po
podpaleniu. Skwierczenie, oczekiwanie, niepokój.... A potem już
jest to. Wybuchy, odblaski w przewróconej szklance, ogień,
wystrzały, kolory, iskry, szał... aż wreszcie stopniowe
uspokojenie, niemoc, jakby coś grało w uszach, dźwięczało, a to
już cisza...
Taka jest ta książka.
Dla mnie nie „Księga
ogni” dla mnie pokaz fajerwerków. Niepodziewany. Zupełnie inny
niż sobie wyimaginowałam. Szczególnie po obejrzeniu zwiastuna.
Spodziewałam się
przygody, intrygi, jakiegoś detektywa Holmesa, jakichś ucieczek w
świetle rozbłyskujących nad głową sztucznych ogni. A to jest
powieść nastrojowa, do przeżywania, do czucia, zmysłowa, choć
nie mogę powiedzieć, że nie jest mocna. Zrobiła na mnie wrażenie.
Nie rozczarowała – oczarowała.
Zaczyna się od
świniobicia. Od cieknącej krwi. Od temperatury stygnącego na
wietrze mięsa – zastygania życia, uciekania oddechu. Rodzina
Trussel zarzyna świnię, żeby przeżyć. Co więcej to ostatnie
zwierzę i większą z niego część będzie trzeba sprzedać.
Brzemienna matka pochyla się nad balią, siostry uwijają się wokół
kociołka, brat naciera mięso solą... Sugestywnie, odór bijący od
wnętrzności przecieka przez strony...
W tym wszystkim jest
Agnes, mądra, ale niewykształcona, choć umie czytać. Doskonale
wie, jaki los ją czeka – mała wioska, domek, gdzieś tuż obok
rodziców, mąż, którego wcale nie musi kochać, by go poślubić.
I świniobicie, które zajmuje cały dzień, a które nie daje
mięsa... Ucieka.
Do Londynu. Niosąc w
sobie wielką tajemnicę, pewien niegodny czyn, plamę na honorze,
drżenie serca. Ucieka – znika. Rozpływa się, jak dym z
dogasającego ognia...
Przez przypadek trafia
do domu Johna Blacklocka – odpychającego, gburowatego, małomównego
wytwórcy fajerwerków. Wsuwa stopę w drzwi, zdeterminowana,
zrozpaczona, zaciekła. Pan Blacklock wpuszcza ją do środka i tym
gestem zmienia jej życie.
Agnes zaczyna
terminować u niego, ucząc się rozcierać siarkę, napełniać
rakiety, rozróżniać poszczególne substancje potrzebne do
wytwarzania sztucznych ogni.
A w jej sercu wciąż
rośnie wielki kamień, powstały z małego ziarna piasku – nigdy
nie jest do końca spokojna. Już sama dedykacja wywołuje ten dziwny
stan nieuspokojenia „Z myślą o wszystkich skazanych na śmierć
przez powieszenie na placu Tyburn”. I jej drżenie, gdy
rozpamiętuje swój czyn – przechodzi na mnie...
A brzuch Agnes
zaokrągla się...
A dłonie Agnes są
coraz sprawniejsze...
A umysł Agnes chce
chłonąć wciąż więcej i więcej...
To książka o ogniu –
o jego odmianach, rodzajach, symbolach. Ogień fascynuje ludzi o tyle
o ile umieją nad nim zapanować – za tą cienką linią jest
strach – pierwotny lęk przed kąsaniem, przed spopieleniem, przed
powrotem do „z prochu powstałeś i w proch się obrócisz”. To
książka o tym, że może grzać, ale może też parzyć. Że gotuje
strawę, ale – niepilnowany - spala ją na popiół. Że może mieć
różne kolory.
To także książka o
dojrzewaniu. O dziewczynie, która nieświadoma świata ucieka z
małej wioski i uczy się zapachów miasta. I uczy się ufności. Ale
także nieufności. Uczy się być przebiegłą, ale też uczy się
kochać.
Nic w tej książce nie
jest takie, jakie myślałam, że będzie. Mogłam snuć własne
wątki, mogłam zaplatać nici, ale żadna nie oddała wzoru, w jaki
utkana jest ta powieść. Zaskakuje. Boli. Ale też daje nadzieję.
Jest piękna (po raz
kolejny książka Małej Kurki oczarowała mnie też wizualnie!).
Ogniotrwała...
[Książkę otrzymałam
dzięki uprzejmości wydawnictwa Mała Kurka]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz