To tomik Anny Achmatowej. Nie pamiętam okazji, nie pamiętam okoliczności, ale pamiętam, że moja I. zakochana w Rosji dawała mi tomik drżącymi dłońmi.
Czytam go od kilku dni wciąż na nowo. „Niedziele z mową zaczarowaną” miały być odtrutką na jesienną depresję. Ale „Liryki najpiękniejsze” są depresyjne same w sobie, są ukryte w malowanych zielonym tuszem kwiatach, ale tchną niepokojem, łzami, niespełnioną miłością. Achmatowa jest porzucona, albo czasem tęskni też do kogoś, kto nie żyje. Te wiersze są bardzo rosyjskie – nie czytam zbyt wiele literatury rosyjskiej, bo mnie boli, bo ginę w tych falach beznadziei i strachu. Ale do tego tomiku mam sentyment wielki i szukam w nim zawsze tego dobrego. Znalazłam jeden wiersz – jest smutny, jest naszpikowany niepokojem, choć na spokój się sili i układność. Na pogodzenie z losem. Ale jak z losem może być pogodzona kobieta, która kocha, tęskni, czeka i tylko wmawia sobie, że zapomniała?
Ja postanawiam znaleźć w tym wierszu cząstkę pomarańczy zasuszonej na kaloryferze, która roznosi zapach po całym domu. Znajduję w futro kota. Znajduję okruszki chleba. Znajduję korale z jarzębiny, zawieszone tam dwa tygodnie temu, trochę już wysuszone, ale wciąż piękne. Znajduję wołanie czajnika, który zapowiada herbatę. I na przekór wszystkiemu znajduję spokój. Postanawiam znaleźć tam zapowiedź przyjemnej jesieni, złotej, złoto-rudej. Takiej, w jakiej się brodzi w liściach po kolana, w jakiej można położyć się na wyschniętej łące i jeszcze wykąpać się w słońcu. Z zapachem grzybów. Z koszykiem pełnym gruszek. I tylko to, żadnych deszczów. I jeszcze trzymani się z I. za rękę i opowiadanie sobie tych jesieni, które już minęły, wszystkich wspólnych pierwszych września. I mam nadzieję w najbliższych dniach kupić chiński długopis imitujący pióro i nosić go ze sobą całą jesień, jak talizman.
Żyć nauczyłam się prosto i mądrze,
I długo, długo chodzić o wieczorze,
By niepotrzebna ustąpiła trwoga.
Kiedy w wąwozie łopuch drży na wietrze,
Dygoce jarzębina drobnym ciałem,
Układam wtedy swe wesołe wiersze
O życiu płonnym - płonnym i wspaniałym.
Do domu wracam. Liże moje dłonie
Puszysty kocur, sierść przymilnie zjeża.
W tartaku za jeziorem zorzą płonie
Ze świeżych belek ustawiona wieża.
Jedynie z rzadka rozdzierając ciszę,
Bocian na dachu wrzaśnie czy zapłacze.
I zdaje się, że nawet nie usłyszę
Jeżeli ty do drzwi mych zakołaczesz.
1912
tłum. Wiktor Woroszylski
Czekałam i czekałam na ten Twój wpis. Już dawno wzięłabym się za prasowanie, ale musiałam czekać;) Dobrze, że tym razem nie skończyło się na poniedziałku...
OdpowiedzUsuńCóż mogę powiedzieć - Achmatowa od dawna u mnie mieszka.
PS. A długopisu I don't remember at all!!!
Marpil właśnie wychodząc z wanny pomyślałam sobie, że dziś niedziela i ciekawe czy dodasz jakąś notaktę w ramach "Niedziel z mową zaczarowaną". Przychodzę do pokoju i notka czeka jak na zamówienie.
OdpowiedzUsuńBędzie mi się po jej przeczytaniu lepiej spało, bo taka kojąca i zmysłowa, jesienna i melancholijna. Lubię bardzo Twój styl pisania :).
Jaka piękna, poetycka treść. Chyba sobie wydrukuję. Masz niesamowity talent pisania.
OdpowiedzUsuńInez - jakby było w poniedziałek, to byś uniknęła jeden dzień dłużej tej koszmarnej czynności, jaką jest prasowanie!!!!
OdpowiedzUsuńA czy Achmatowa ma też wiersze wesołe?????
Maya - dzięki wielkie! I słodkich snów, choć dziś już poniedziałkowo-wtorkowych :-)
Piter - dzięki! A Ty wciąż tajemniczy...
Dziś też prasowałam:(( Te malutkie rzeczy mnożą się i mnożą...
OdpowiedzUsuńAno ma! W sumie zależy, co uważasz za wesołe.
Uściski
O, mam z tej serii Pawlikowską-Jasnorzewską i Norwida, chyba.
OdpowiedzUsuńA Achmatową, mimo że bardzo ją lubię, lata całe miałam tylko porozrzucaną po różnych zbiorach, dopiero ostatnio udało mi się trafić na ebook z wyborem jej wierszy.
Lubię też te wiersze w wersji śpiewanej, zwłaszcza chyba "Szarookiego króla" i "Zamęt" (śpiewała je Grażyna Barszczewska).
Moja jesień w tym roku też sięga do poezji. To chyba po prostu dobra pora na wiersze...
Inez - no wiesz, takie, przy których człowiek się uśmiecha i myśli, że chciałby pobiec do słońca, a nie takie, które przejmują zimnym dreszczem i trzeba po ich przeczytaniu zjeść pół tabliczki czekolady, bo choć piękne niesamowicie, to smutno się od nich robi i jakoś tęskno...
OdpowiedzUsuńYsabell - masz rację, jesień to taka pora, gdzie między spadającymi liśćmi znajduje się wiersze i jest wtedy cieplej... A wykonań Barszczewskiej już szukam, bo nie znam :-)
Jeśli jeszcze nie znalazłaś, to mogę Ci podrzucić. :-)
OdpowiedzUsuń