MARIA NUROWSKA
„REQUIEM DLA WILKA”
WAB, WARSZAWA 2011
Jestem zdania, że historie raz opowiedziane nie zyskują, na ogół, na reaktywacji.
„Nakarmić wilki” zrobiły na mnie wrażenie – tematyką, językiem, mocnym zakończeniem, pomysłem, obrazowością, Bieszczadami. Niecierpliwie przebierałam nóżkami, gdy usłyszałam o „Requiem dla wilka”. Chciałam znów odwiedzić bieszczadzkie stado, chciałam zatopić się w las, chciałam usłyszeć wycie – takie, od którego dreszcz, jak iskra, biegnie, z góry na dół, drętwieją stopy- tylko na ułamek sekundy, ale to jak wstrząs.
Tym razem w góry wybiera się Joanna – dziewczyna po filmówce, która chce stworzyć swój pierwszy film. Jego bohaterem ma być genialny reżyser Glinicki, który przerwał karierę i zaszył się w Bieszczadach. Dla Joanny był guru, nauczycielem na odległość, to na jego filmach wyhodowała swoją miłość do kina, na jego filmach rozpracowywała warsztat. Teraz chce jemu poświęcić swój pierwszy pełnometrażowy film- w hołdzie i chyba trochę w podziękowaniu. Jedzie w góry kompletnie nieprzygotowana – nie zna Bieszczad, zakapiorów i mentalności bywalców Siekierezady. Odbija się od odmowy Glinickiego i niespodziewanie ląduje w chatce, w której w „Nakarmić wilki” mieszkali Kasia, Olgierd i Klunej. Już tu zaczęło mi zgrzytać – samotna kobieta w samotnej górskiej chatce. Bez ogrzewania – piec opalany drewnem, z wodą przynoszoną ze strumyka. Ale ona była zafascynowana i cieszyła się ciszą. I planowała swój nowy film – postanowiła nakręcić dokument o Katarzynie. No i oczywiście bardzo zainteresowały ją wilki i postanowiła odnaleźć watahę w górach, posługując się mapą… A, jest jeszcze coś, niespodziewanie okazało się, że jej najbliższym sąsiadem jest nie kto inny jak Glinicki… I oczywiście Joanna sobie radzi, choć od czasu do czasu wygasa jej w piecu, oczywiście znajduje wilki, choć chyba niedokładnie te same, ale przynajmniej jeden z nich to ten, o którym czytała w dzienniku Katarzyny.
Nurowska dała więc fascynujący popis niekompetencji – ciekawa jestem, co na tę część powie trójka młodych ludzi, która pracowała z nią nad „Nakarmić wilki” – przyrodnicy, pomagający w wyjaśnieniu zwyczajów wilków.
Gdy zestawiam ze sobą obydwie bohaterki – Katarzynę i Joannę, w tej drugiej widzę tylko pokraczną karykaturę, małą dziewczynkę, która przebrała się w za duże buty mamusi i umalowała szminką usta. Kasia byłą silna, mocna, zdecydowana. I kompetentna. A Joanna jest rozchwiana emocjonalnie, śmieszna i nie zamarzła w chacie w górach tylko dlatego, że to powieść i autorka ochroniła ją ciepłem własnych dłoni.
Katarzyna wyła z watahą, ale nigdy nie ośmieliła się zakłócać jej życia, wiedziała, na jaką odległość może podjeść do wilka i zdawała sobie sprawę z dzikości tych zwierząt. Joanna zaś kładzie sobie łeb wilka na kolanach i traktuje jak maskotkę, trochę przerośniętą i puszystą. Jak to możliwe, że wilk położył łeb na kolanach człowieka – tylko dlatego, ze inna kobieta kilka lat wcześniej, w innej powieści, była oddana wilkom do utraty tchu? Naciągane… Powieściowe… Zresztą sama Joanna właściwie ośmiesza się na kolacji u leśniczego – nie umie stanąć po żadnej stronie, ani po stronie obrońców wilków, ani po stronie tych, którym wilki dziesiątkują stada.
Żaden bohater w tej powieści nie jest dla mnie realny. Olgierd, który w pierwszej części był tajemniczy, mądry, ale szorstki, przywodził mi na myśl Heathcliffa z „Wichrowych wzgórz”, tu stał się żałosną karykaturą samego siebie. Odarty z wszelkiej godności. Z czarowności.
Film, który był sensem życia Joanny tak naprawdę nie powstał na kartach powieści – był pretekstem i jako pretekst z niknął, rozpłynął się. Więcej w tej powieści polityki – katastrofy smoleńskiej i prezydenta, niż realizacji zamierzeń bohaterki.
Czuję się jako czytelnik, sprowadzona do własnego portfela – wiem, że każdy pisarz pisze, by zarabiać, że to praca, jak każda inna, jak sprzedawanie chleba i odgarnianie śniegu sprzed bloku (oczywiście w sensie jej celowości jako środka do życia) – nie mam o to najmniejszych pretensji. Ale trzeba mieć do czytelnika szacunek, bo czytelnik jest pamiętliwy…
A ta książka to jak telenowela w odcinkach – jest wszystko, co potrzebne – śmierć, niechciana ciąża, dylemat miłosny… i tylko Bieszczad brak, i tylko wilków nie słychać…
Niestety – jedyną dobrą reaktywacją, jaka w tej chwili przychodzi mi na myśl był „Terminator 2” (no i fakt – drugi kryminał Mikiego Waltari ) – niniejszym uprasza się więc o pozostawienie bohaterów części pierwszej w częściach pierwszych i nie budzenie ich w celu przywracania do zombicznego* życia…
*pochodzi oczywiście od „zombie” – te stwory wstają z grobu nie całkiem żywe i nie całkiem martwe i – zaskakujący zbieg okoliczności – zazwyczaj po to, by mordować…
714. COFNĄĆ SIĘ W CZASIE
1 rok temu
Faktycznie dziwy z tego, co opisujesz. Jak ja nie lubię książek, które starają się być "oparte na faktach", z życia wzięte, a mogą konkurować z Matrixem :)
OdpowiedzUsuń"A Joanna jest rozchwiana emocjonalnie, śmieszna i nie zamarzła w chacie w górach tylko dlatego, że to powieść i autorka ochroniła ją ciepłem własnych dłoni". Oj; Kochana, dzieki Ci za ten usmiech o poranku... Czulam przez skore, ze to sie nie moze udac, juz dla pierwszej czesci nie zapalalam ogromnym uczuciem, kiedy uslyszlam o "kontynuacji" pomyslalam - nie, nie dam sie nabrac... i jak zwykle, bede polegac na Twojej opinii. Koncze wlasnie kolejna "kontynuacje" - Zupy z granatow i rozczarowanie nie pozwala mi zasnac...Buziaki,
OdpowiedzUsuńAnna
Marzę o przeczytaniu kolejnej części o wilkach. Z pewnością za jakiś czas książkę zakupię :-)
OdpowiedzUsuńBardzo mnie ciągnie do tej książki,mam ją w planach;)
OdpowiedzUsuńPo recenzji Intuerii (http://biblioteka-edgara.blogspot.com/search/label/Maria%20Nurowska) postanowiłam nie sięgać po tę książkę. Autorka recenzji zwróciła uwagę na skopinowanie życiorysu pewnego reżysera w postaci Glinickiego, co mnie zniechęciło.
OdpowiedzUsuńTwoja opinia podaje kolejne argumenty za tym, że szkoda czasu na lekturę ;).